„Kiedyś on uratował mnie z opresji, dziś ja pomagam mu odbić się od dna. Los kazał nam czekać na siebie 15 lat”

„Nie pamiętał mnie, choć ja od razu rozpoznałam w nim swego wybawiciela sprzed lat… Wiedziałam, że to nie może być przypadek i los specjalnie nas połączył. Szkoda, że w takich tragicznych okolicznościach, ale to już nie jest ważne. Liczy się tylko nasze szczęście”.

Praca rehabilitanta jest ciężka fizycznie, ale też wymagająca ze względu na stan emocjonalny wielu pacjentów. Często pojawiają się u nas ludzie, których dotknęły prawdziwe tragedie – ciężka choroba czy wypadek. Tak było w przypadku Krzyśka.

To był mój ostatni pacjent tego dnia. Wyszłam do poczekalni i od razu go poznałam. Jego twarz przywołała wspomnienia z dzieciństwa. Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i szybko zdałam sobie sprawę, że on mnie raczej nie pamięta.

Przecież widzieliśmy się ostatni raz ponad piętnaście lat temu. Pewnie zdążył zapomnieć trzynastolatkę, której zaimponował tak, że zakochała się w nim najgłębszą miłością, na jaką stać dorastającą dziewczynkę. Powstrzymałam więc emocje i podeszłam, żeby się przywitać.

– Część, jestem Marta.

– Krzysiek – burknął pod nosem i już wiedziałam, że siedzi na wózku od niedawna, że jeszcze nie zdążył pogodzić się z tym, co go spotkało.

Kiedy wjechał na salę, w której pracowałam, rozejrzał się i powiedział:

– Prawie jak gimnastyczna.

– Tak. Cieszę się, że ci się podoba.

– Powiedziałem „prawie” – dodał zgryźliwym tonem.

Postanowiłam nie przedłużać pogaduszek, nie rozweselać go na siłę, a po prostu zacząć rozmawiać konkretnie. Dowiedzieć się, co się stało i ustalić plan pracy. Zrelacjonował mi wszystko w kilku słowach.

Zdawkowo opowiedział o wypadku samochodowym. O tym, jak wracali z kolegami z gór, gdzie wspinali się na skały. Ten, który prowadził samochód, stracił nad nim panowanie, i uderzyli w drzewo. Ileż to razy słyszałam podobne historie…

Zapytałam Krzyśka, co o jego sytuacji mówią lekarze. Jakie dają mu szanse, że stanie na nogi. Tylko wtedy się trochę ożywił i powiedział, że jeszcze do końca nie wiedzą, bo pełną diagnozę będzie można postawić dopiero za jakiś czas. Widać więc było, że ma jeszcze nadzieję.

Był pracowitym pacjentem, ale zamkniętym

Zaczęliśmy intensywnie pracować. Krzysiek szybko okazał się pacjentem chętnym do wysiłku. Kiedy tylko zaczynał ćwiczyć, jakby dostawał wiatru w żagle. Widać było, że jest w swoim żywiole. Podpytywałam go, czym się zajmował, jakie sporty uprawiał przed wypadkiem.

Udało mi się z niego wyciągnąć, że wspinał się i biegał. Tylko tyle – dwa zdania, nie więcej. Ale przecież znałam go lepiej, niż mu się wydawało, bo łączyła nas wspólna przeszłość. Może to trochę zbyt szumnie powiedziane, ale jednak…

Krzysiek nie pamiętał, że wychowywaliśmy się na jednym podwórku. Nie pamiętał nawet tego, że wyratował mnie z poważnej opresji. Miał siedemnaście lat i był naszym osiedlowym bohaterem. Wtedy jeszcze trenował sporty walki i jedni go podziwiali, drudzy się go bali.

Rozkochał też w sobie większość dziewczyn. Też się w nim podkochiwałam. On nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, a w moim sercu powoli kwitło uczucie. Eksplodowało właśnie po tym, jak został moim wybawicielem.

To nie było nic wielkiego, ale w oczach nastoletniej dziewczynki urosło do rangi wielkiego wydarzenia. Skakałam z koleżankami w gumę i przypałętały się do nas takie podwórkowe łobuzy. Zaczęli nam przeszkadzać, zabrali gumę, a ja się wtedy postawiłam.

Krzyczałam, że oberwą, że im jeszcze pokażę. Nawet zaszarżowałam na jednego. No i on mnie odepchnął tak mocno, że aż się wywróciłam. Wtedy właśnie pojawił się Krzysiek i ich przegonił. I został moim bohaterem. Nawet wyciągnął do mnie rękę i pomógł mi wstać.

Dziś się z tego śmieję, ale tamtego dnia czułam się naprawę wyjątkowo! Tak wyglądała nasza historia. A teraz przyszedł czas na jej dalszy ciąg. Teraz ja miałam pomóc jemu. Pracowaliśmy ciężko, a Krzysiek wszystko znosił w milczeniu. Był dzielny, lecz bardzo zamknięty w sobie. Z każdym spotkaniem zdobywałam jednak jego zaufanie.

Najpierw zaczął odpowiadać na moje pytania, a potem już sam je zadawał, więc mogliśmy normalnie rozmawiać. Po czterech tygodniach zaczął ze mną żartować. W końcu poczuł się przy mnie na tyle swobodnie, że wyznałam mu swoją tajemnicę.

– Krzysiu, coś ci powiem. Coś przed tobą ukrywałam…

– Też nie masz czucia w nogach? – uśmiechnął się.

– Głupi.

– No dobrze, o co chodzi?

– Bo ja ci nie powiedziałam, że my się już znamy.

– Skąd?

– A z przeszłości.

– O matko, poznaliśmy się w poprzednim życiu, dwieście lat temu?!

Śmiał się ze mnie. Śmiał się nawet, jak już przypomniałam mu naszą wspólną historię. Nie wierzył, że po tylu latach tak dobrze ją pamiętam. Dogryzał, że musi mi być ciężko, skoro tak długo już się w nim podkochuję.

A ja wtedy zupełnie straciłam rezon i zrobiłam się cała czerwona. Chyba to zauważył i dał mi spokój. Wróciliśmy do pracy i do końca zajęć prawie nie rozmawialiśmy ze sobą. Ale chyba wtedy coś się między nami zrodziło.

Zaraz na drugi dzień Krzysiek zaczął ze mną flirtować. Jego zaczepki najpierw mnie zaskoczyły, ale potem się ogarnęłam i też zaczęłam go podrywać. I tak od słowa do słowa, od żartu do żartu – od muśnięcia dłoni do przypadkowego dotyku – w końcu doszło do pocałunku.

Nasze spotkania nabrały po tym zupełnie innego charakteru. Było wspaniale. Powoli się w nim zakochiwałam. Dużo rozmawialiśmy, odkrywaliśmy siebie nawzajem, sprawdzaliśmy, czy do siebie pasujemy. Wychodziło na to, że tak. Że powinniśmy być razem.

Czy to, że Krzysiek siedział na wózku, było problemem? Chyba bardziej dla niego. Ja chciałam go takim, jakim był w tej chwili. On jednak cały czas liczył na to, że w końcu stanie o własnych siłach. Na tej nadziei opierał naszą przyszłość.

Głuptasie, najważniejsze, że mamy siebie…

Spotykaliśmy się codziennie. Jak nie na rehabilitacji, to u niego. Coraz częściej wychodziliśmy też do miasta. I nagle, jednego dnia, bez żadnego ostrzeżenia, Krzysiek nie przyszedł na zajęcia i przestał odbierać ode mnie telefony.

Nie czekałam długo. Wiedziałam, że musiało się stać coś niedobrego. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do jego ojca. Powiedział, żebym koniecznie przyjechała. Zapytałam, co się stało, a w odpowiedzi usłyszałam, że są nowe wyniki badań. Było już pewne, że Krzysiek nie będzie chodził. Że lekarze nie dają mu na to żadnych szans.

Kiedy przyjechałam, siedział w swoim pokoju. Usłyszał, że wchodzę, i wierzchem dłoni otarł oczy.
Podeszłam do niego i kucnęłam przy wózku. Bardzo mu współczułam.

– Ej, żyjesz? – zapytałam.

Wzruszył ramionami.

– Czemu nie przyszedłeś na zajęcia?

– No jak to? Nie słyszałaś?

– Słyszałam, ale to niczego nie zmienia – zapewniłam go.

– Nie mów tak. Nie chcę być dla ciebie ciężarem…

– Nie jesteś ciężarem, głuptasie – uśmiechnęłam się, bo już widziałam, że się pozbiera.

Wcale się nie załamał, tylko czekał, aż przyjdę. Aż sama zdecyduję, że chcę z nim być. Mimo wszystko.

– Jesteś moim bohaterem.

– Marta, ja nie żartuję.

– Ja też. Bo w tym, że mnie wtedy uratowałeś, jest coś więcej…

– Nie ma nic więcej!

– Bohater!

– Marta! – zezłościł się.

Rzuciłam mu się w ramiona i popłakaliśmy się oboje. Trochę z żalu nad diagnozą, a trochę ze szczęścia, że mamy siebie nawzajem. Dziś jednak, dwa lata po tych zdarzeniach, żadne z nas nie płacze. Jesteśmy razem i świetnie sobie radzimy. Krzysiek nauczył się samodzielności, a nawet wrócił do sportu.

Startuje w wyścigach handbike – to takie wózki sportowe. Jesteśmy już nawet po ślubie. I myślę sobie, że gdyby o tym wszystkim usłyszała dziewczynka, którą kiedyś  uratował, to chybaby padła z wrażenia.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *