Po śmierci męża Wanda została zupełnie sama. Nie mieli dzieci – Bóg postanowił nie obdarować jej radością macierzyństwa. Wanda ciągle chodziła po pustym mieszkaniu, wspominając dawne dni, tęskniąc za mężem, marząc, żeby jak najszybciej odejść, spotkać się z nim i być już zawsze razem. Pewnego razu, gdy znów oddawała się wspomnieniom, ktoś do niej zapukał.
– Jestem z Ośrodka Pomocy Społecznej. Przepraszam, że nie dzwoniłam, ale sąsiedzi zgłosili, że potrzebna jest Pani pomoc. Czy jest teraz Pani zajęta? Mogę wejść?
Wcześniej Wanda była podejrzliwa wobec takich gości, ale teraz nie ceniła tak bardzo swojego życia i majątku, więc po prostu ustąpiła miejsca, a młoda kobieta weszła.
Była wysoką dziewczyną z ciemno-kasztanowymi włosami, czerwoną szminką na ustach, w płaszczu i trochę podniszczoną już torebką na ramieniu.
– Zatem, potrzebuje Pani pomocy, prawda? Właśnie po to tu przyszłam. Podpiszmy kilka papierów, to są wszystkie dokumenty. Możemy razem sprawdzić i przeczytać, żeby nic niepotrzebnego nie podpisać.
Ogólnie rzecz biorąc, Wanda podpisała wszystko, choć dała do zrozumienia, że nie potrzebuje specjalnego traktowania, wystarczy, że ktoś od czasu do czasu wpadnie i pomoże z zakupami… Po podpisaniu wszystkich dokumentów kobieta odeszła, a Wanda znów została sama. W jej wieku nie miała już zbyt wielu sił na obowiązki domowe, choć starała się ile tylko mogła, by być niezależna.
Następnego dnia przyszła ta sama kobieta. Wanda zostawiła ją i pojechała do lekarza. Kiedy wróciła, była zdumiona na widok swojego mieszkania. Dom nie był tak czysty od dawna: nigdzie nie było ani pyłku, nawet w najtrudniejszych miejscach, a w kuchni znalazła obiad na trzy dni i całą lodówkę zakupów. Wanda zapłakana rzuciła się na szyję nowej pomocy, nazywając ją „swoją dziewczyną”. Była po prostu szczęśliwa, że swoje ostatnie dni spędzi z taką osobą jak ta kobieta, która napełniała dawno opustoszały dom powiewem świeżego powietrza.