„Córka i zięć wyjechali za pracą, a wnuczki zostawili u mnie. Nie radzę sobie z byciem mamą, tatą i babcią w jednym”

Wiedziałam, że Karinka nie buntuje się przeciwko mnie, lecz przeciwko nieobecności rodziców, ale i tak było mi ciężko. Mała Ola z kolei zaczęła moczyć się w nocy. Lekarz powiedział, że to nerwica, że dziecko czuje się opuszczone i niekochane.

Wcale nie chcieli wyjeżdżać. Ani tym bardziej porzucać dzieci. Ale czy mieli inne wyjście? Nie są nieudacznikami, a jednak ledwo wiążą koniec z końcem…

Najtrudniejszy był pierwszy miesiąc

Opiekowałam się wnuczkami już wcześniej, ale zawsze mama i tata byli na miejscu, więc mogłam tłumaczyć tęskniącym dziewczynkom, że niedługo wrócą z pracy i je przytulą. Babcia to nie to samo, co rodzice. Czteroletnia Ola i o dwa lata starsza Karinka kochały mnie i lubiły ze mną przebywać, ale przeżyłyśmy trudne chwile, kiedy córka z zięciem postanowili wyjechać do Holandii, do pracy.

Nie od razu podjęli tę trudną decyzję. Przez kilka lat dzielnie walczyli, żeby zarobić na rodzinę w kraju. Córka jest fryzjerką, a jej mąż imał się różnych prac. Z zawodu jest budowlańcem, ale niskie płace zmusiły go do zmiany branży. Jak wielu młodych ludzi zrobił zawodowe prawo jazdy, zapożyczył się u rodziny i kupił niewielki, używany samochód transportowy. Zarejestrował firmę i zaczął świadczyć usługi przewozowe.

Miał mnóstwo zleceń i całkiem dobrze zarabiał, chociaż wszystko odbywało się kosztem jego zdrowia. Zdarzało się, że był w trasie kilka dni. Praktycznie nie miał kiedy odpocząć. Ale przecież potrzebne były pieniądze na spłatę długu i w ogóle na życie. Zwłaszcza że zakład fryzjerski, w którym pracowała córka wkrótce splajtował i Aga została na lodzie. Długo szukała pracy, najpierw w swoim zawodzie, potem jakiejkolwiek. Dorywczo sprzątała ludziom domy, myła okna, ale chociaż w desperacji podjęła się zajęcia poniżej swoich kwalifikacji, nie zarabiała zbyt dużo.

A życie kosztowało

Najpierw zrezygnowali z przedszkola dla Oli, zawsze to jakaś oszczędność. Karinka chodziła do zerówki, trzeba było kupić wyprawkę, nowe buty i dziesiątki innych rzeczy… Tego już nie dało się uniknąć. Dopóki zięć jeździł w trasy – nie było tak źle. Ale pewnego dnia zdarzyła się straszna rzecz. Córka właśnie szykowała się do wyjścia, kiedy zadzwonił telefon. Miałam zająć się Olą pod nieobecność mamy, byłam więc świadkiem tej dramatycznej rozmowy.

– Miałem wypadek – zięć był roztrzęsiony i z emocji niemal krzyczał do słuchawki. – Ale nie denerwuj się, jestem cały. Zabierają mnie do szpitala na badania, żeby wykluczyć wstrząs mózgu. Nic mi nie jest, naprawdę.

– O Boże! – pod córką ugięły się nogi. – To jest ta dobra wiadomość, zła jest taka, że samochód nadaje się do kasacji.

– A ubezpieczenie?

– Nie miałem AC, składka była za droga. Zostaliśmy z niczym.

Serce mi zamarło

Przytuliłam dzieci, które co prawda niczego nie rozumiały, ale czuły, że stało się coś złego. Córka pojechała do męża do szpitala. W domu zrobiło się cicho.

– Dlaczego mamusia jest smutna? – spytała młodsza Ola.

Karinka spojrzała na mnie przerażona.

– Co się stało tacie? – szepnęła.

Nie chciałam, żeby zaczęły płakać.

– Upieczemy razem owsiane ciasteczka, chcecie? – oznajmiłam dziarsko. – Rodzice będą mieli niespodziankę, jak wrócą do domu.

– Taaak – odkrzyknęły chórem wnuczki i pobiegłyśmy na wyścigi do kuchni.

Patrzyłam, jak dziewczynki mieszają z zapałem ciasto i jak co chwilę sprawdzają, czy jest już dostatecznie słodkie. Rozczulający widok. Ale mnie ogarnął smutek.

„Taka dobra, kochająca się rodzina. Wszyscy chętni do pracy, nawet maluchy miały swoje obowiązki i nie trzeba było ich namawiać do pomocy. Dlaczego nie mogą żyć godnie i bezpiecznie? Uczciwie zarobić na podstawowe potrzeby? Co jest nie tak?” – zastanawiałam się.

W gazetach piszą, że tylko niezaradny leń nie osiągnie życiowego sukcesu. Że to wina tego, któremu się nie powiodło. Zaczynałam w to wątpić. Na własne oczy widziałam, jak moje dzieci się starają, urabiają ręce po łokcie. A ten wypadek zięcia? Pewnie był spowodowany przemęczeniem, ale czy chłopak mógł sobie pozwolić na odpoczynek? Trzeba było łapać zlecenia, bo płatności czekały.

Kiedyś podejrzałam, ile zięć dostaje za kurs. To były marne grosze. Dlatego musiał pracować niemal na okrągło. Nieraz widziałam, jak wracał umęczony do domu. Pracował bardzo ciężko, więc logicznie myśląc, powinien zgromadzić jakieś oszczędności na czarną godzinę.

„Może nie jest tak źle” – pomyślałam.

Postanowiłam też podzielić się z nimi moją skromną emeryturą.

„Jakoś przetrwam, mam warzywa w ogródku, wiele mi nie potrzeba” – uznałam.

Wieczorem córka i zięć wrócili do domu. Stęsknione dzieciaki rzuciły im się w objęcia.

– Wszystko w porządku, nic złego się nie stało – zapewnił je stanowczo tata. – A co tak ładnie pachnie?

Dumne dziewczynki przyniosły swoje ciasteczka, a ja zaczęłam zbierać się do domu. Przy drzwiach obejrzałam się jeszcze i taki obrazek zachowam w sercu na zawsze. Rodzina w komplecie, przy stole, w ciepłym kręgu światła rzucanego przez lampę, gwar, przekomarzanie się, śmiech… po prostu miłość. Dwa tygodnie później córka przyszła do mnie z dziewczynkami.

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – usiadła ciężko na krześle.

Nie patrzyła na mnie, tylko na swoje dzieci.

– Zdecydowaliśmy się wyjechać do Holandii. Znaleźliśmy przez pośrednika pracę.

Byłam w szoku i nie wiedziałam, co mam na to powiedzieć.

– Kiedy? – zapytałam tylko.

– Jak najszybciej, nie ma na co czekać. Trzeba pospłacać długi i stanąć na nogi. Zrozum, mamo, żyjemy jak na huśtawce, dziś jest na jedzenie, jutro – nie ma. Mamy poczucie, że niewiele od nas zależy mimo naszych starań. Tak niewiele trzeba nam do szczęścia, po prostu trochę stabilizacji. Nie pozwolę spisać nas na straty, nie jesteśmy ani leniami, ani nieudacznikami, damy sobie radę, ale nie tu. Tu nie potrafimy.

– A co będzie z dziećmi? Pojadą z wami?

– No właśnie, z tym do ciebie przyszłam – zasępiła się córka. – Przez jakiś czas nie będziemy mieli warunków, żeby je zabrać. Wynajmiemy do spółki z innymi ludźmi małe mieszkanie. Tylko na jakiś czas, dopóki nie uzbieramy trochę grosza, wtedy dzieci przyjadą do nas.

I tak stałam się rodziną zastępczą dla dwóch małych dziewczynek.

Ojcem, matką i babcią w jednym

Na początku nie potrafiłam odnaleźć się w nowej roli. Do tej pory nie opiekowałam się wnuczkami codziennie, więc trochę je rozpieszczałam, teraz musiałam wprowadzić dyscyplinę i napotkałam opór.

– Nie jesteś moją mamą, nie możesz mi rozkazywać – warczała na mnie Karinka.

Wiedziałam, że nie buntuje się przeciwko mnie, lecz przeciwko nieobecności rodziców, ale i tak trudno mi było znieść sposób, w jaki się do mnie odnosiła. Mała Ola z kolei zaczęła moczyć się w nocy. Lekarz powiedział, że to nerwica, że dziecko czuje się opuszczone i niekochane.

– Często spotykam się z podobnymi objawami u eurosierot – powiedział, a widząc, że nie rozumiem, dodał: – Tak nazywa się dzieci, których rodzice wyemigrowali do pracy. Nawet starsze źle to znoszą, a co dopiero taki maluch.

Było mi ciężko. Miałam już swoje lata, a pracowałam za dwoje. Kłopoty zdrowotne dzieci, prowadzenie domu, całodzienna opieka nad dwiema żwawymi istotkami – to było dla mnie za dużo. Jednak zacisnęłam zęby, bo wiedziałam, że muszę wytrzymać. Dla dobra naszej rodziny. Po paru miesiącach córka z zięciem przylecieli tanimi liniami na cztery dni.

Jaka to była radość!

Dzieci nie odstępowały ich na krok, ani w dzień, ani w nocy. Rodzice jednak musieli wyjechać i wtedy rozegrał się dramat. Ola i Karinka zanosiły się płaczem, cierpiały. Nie mogłam na to patrzeć. Gdy zasnęły, sama się rozpłakałam.

„Dlaczego tak musi być, dlaczego rodzice nie mogą spokojnie wychowywać własnych dzieci?” – pytałam samą siebie.

Mijają właśnie dwa lata od rozstania. Trudny czas wypełniony dziecięcymi łzami i tęsknotą. Dziś córka powiedziała mi przez telefon, że już niedługo zabiorą do siebie dzieci. Ucieszyłam się i zmartwiłam jednocześnie. Będą nareszcie razem, ale mnie czeka samotna starość.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *