„Żona zbudowała nasze małżeństwo na kłamstwie. Zataiła, że mając 17 lat oddała swoje pierwsze dziecko do adopcji”

„Przede wszystkim zastanawiałem się, dlaczego mi nie powiedziała. Jak mogła?! Zbudowała nasze małżeństwo na kłamstwie. Dręczy mnie myśl, że to był perfidny plan. Bo może chodziło jej o to, abym się o wszystkim dowiedział dopiero teraz, gdy już nie mogę jej zostawić”.

Moja żona nie miała lekkiego dzieciństwa. Pochodziła z wielodzietnej i biednej rodziny. Od najmłodszych lat musiała opiekować się licznym rodzeństwem i pomagać matce w domu. Natomiast ja byłem dzieckiem szczęścia.

Mój ojciec w latach osiemdziesiątych dobrze zainwestował pieniądze, założył własny biznes. Szybko zrobił duży majątek. Miałem wszystko, o czym tylko mogłem zamarzyć. Dzięki studiom za granicą i znajomościom taty po powrocie do kraju od razu znalazłem dobrą pracę.

Gdy poznałem Izę, wiedziałem, że to z nią chcę spędzić całe życie. Nie interesowało mnie jej pochodzenie. Ujęła mnie swoją delikatnością i spokojem. Mimo trudnej sytuacji w domu rodzinnym naprawdę dobrze sobie radziła. Oszalałem na jej punkcie. Spełniałem każdą jej zachciankę, zaangażowałem się w ten związek. Iza byłą moją ukochaną, partnerką, moją miłością i dumą. Kochałem ją nad życie. Wierzyłem w jej nieskazitelność.

Ślub wzięliśmy w pięknym, zabytkowym kościółku na skraju miasta, bo to było marzenie Izy. Wesele odbyło się w najlepszej restauracji w okolicy. Było dokładnie tak, jak życzyła sobie moja ukochana. Patrzyłem na jej uśmiech i czułem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Na wesele przybyli przede wszystkim goście z mojej rodziny, bo ojciec narzeczonej zmarł kilka lat wcześniej, a rodzeństwo porozjeżdżało się po świecie. Uroczystość wypadła wspaniale, moja ukochana wyglądała jak księżniczka. Potem od razu wyjechaliśmy w podróż poślubną, a po powrocie nasze życie natychmiast się zmieniło, bo okazało się, że Iza jest w ciąży.

Wprost szalałem ze szczęścia. Namówiłem ją na rezygnację z pracy. Chciałem, żeby odpoczywała i rozkoszowała się macierzyństwem. W końcu było nas na to stać. Żona czuła się świetnie, dziecko rozwijało się prawidłowo. Dbałem o nią, regularnie woziłem do najlepszego ginekologa w mieście.

Dużo razem spacerowaliśmy, zapisaliśmy się też do szkoły rodzenia. Nie zależało mi na płci dziecka; chciałem tylko, żeby maluch był zdrowy. Zdecydowaliśmy się na rodzinny poród w drogiej klinice.
Gdy nadszedł ten dzień, bardzo się denerwowałem. Iza była dużo spokojniejsza.

– Niepotrzebnie panikujesz. Poród to normalna rzecz. Przeżyję! – śmiała się.

Nie miałem czasu zastanawiać się, skąd w niej tyle spokoju, bo walczyłem z własnymi emocjami. Nigdy nie sądziłem, że poród to aż tak wielkie wydarzenie dla rodziców! Wszystko przebiegało, jak powinno, aż do momentu, gdy Izie bardzo skoczyło ciśnienie.

Sytuacja była na tyle poważna, że lekarze zadecydowali o cesarskim cięciu. Zostałem więc wyproszony na korytarz. Nie mogłem nic zrobić, czułem się bezradny. Pech chciał, że naszego lekarza prowadzącego nie było przy porodzie, bo akurat wyjechał na jakieś sympozjum. Chodziłem po korytarzu w tę i we w tę, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. To trwało wieki. Wreszcie z sali wyszedł doktor.

– Ma pan śliczną córeczkę – powiedział, podając mi dłoń. – Wszystko w porządku.

– O rany! To cudownie! – krzyknąłem.

Miałem ochotę rzucić mu się na szyję.

– Żona co prawda jest bardzo zmęczona, ale niebawem powinna dojść do siebie – ciągnął lekarz. – Rozumiem, że przy pierwszym porodzie nie było komplikacji?

Znieruchomiałem.

– Jakim pierwszym porodzie? O czym pan mówi? – wykrztusiłem zdumiony.

Lekarz spojrzał na mnie dziwnie, po czym stwierdził, że chyba coś pomylił, i pozwolił mi wejść do żony. Ale ja nie jestem głupi – wiedziałem, że coś tutaj nie gra.

Stojąc na korytarzu, nie wiedziałem co robić

Myśli krążyły mi w głowie jak szalone, ale postanowiłem nie działać pochopnie. Moja żona dopiero co urodziła, musi teraz odpocząć… Dopiero miesiąc później, kiedy odzyskała siły, zdecydowałem się ją o to zapytać.

– Lekarz powiedział, że to nie był twój pierwszy poród. Gdzie jest tamto dziecko?

Spojrzała na mnie z przestrachem, po czym milczała przez dłuższą chwilę.

– Nie wiem… – odparła w końcu.

Okazało się, że tuż po porodzie oddała je do adopcji. Miała siedemnaście lat, rodzina nie była w stanie jej pomóc. Ojciec dziecka zwiał, zostawił ją na pastwę losu. Nie rozumiałem, jak mogła oddać własne dziecko. Nie mieściło mi się to w głowie.

Przede wszystkim jednak zastanawiałem się, dlaczego mi nie powiedziała. I dlaczego lekarz prowadzący nie pisnął słowa? Pewnie Iza go o to poprosiła… Jak mogła?! Zbudowała nasze małżeństwo na kłamstwie…

Dręczy mnie myśl, że to był perfidny plan. Bo może chodziło jej o to, abym się
o wszystkim dowiedział dopiero teraz, gdy już nie mogę jej zostawić, bo mam córkę, która mnie potrzebuje. Czuję się podle.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *