W drodze do pracy popsuło mi się auto. Silnik zgasł na samym środku skrzyżowania! Zatarasowałam ruch, naraziłam się na niewybredne komentarze innych kierowców… No wręcz idealny początek tygodnia!
Ela, koleżanka z pokoju. wysłuchała mojego rozżalenia i oczywiście nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała okazji do rozpoczęcia swojego ulubionego tematu. A był nim Misio, czyli jej mąż. Bo ona uważała, że tylko posiadanie męża daje kobiecie szczęście i chroni przed złem.
– Powinnaś sobie wreszcie kogoś znaleźć! – zaczęła swoją śpiewkę. – Mężczyzna zadbałby o twój samochód. Na przykład mój Misio to by nigdy nie dopuścił, żebym ja cierpiała takie katusze… Wyobraź sobie, że wczoraj Misio, tak jak mu kazałam, poodkurzał całe mieszkanie, ugotował obiad i nastawił pranie. On mnie tak słucha! Inni faceci chodzą na piwo, nie przejmują się żonami. Mój Misio to co innego! – trajkotała rozanielona Ela, a we mnie krew się gotowała.
Miałam dość jej paplaniny
Czy to moja wina, że dotąd nie spotkałam takiego idealnego „Misia” i muszę radzić sobie sama? Mam popsute auto, pustki na koncie i nikogo, kto mi mógłby mi pomóc. Ela tego nie rozumiała, bo nie miała pojęcia o życiu!
Z jej opowieści wynikało bowiem, że ten jej Misio robił absolutnie wszystko, co mu kazała, we wszystkim ją wyręczał, pieniądze też jej dawał. A ona miała jeszcze czelność uważać, że ktoś taki jak ja, czyli kobieta, która radzi sobie sama, jest czymś od niej gorszym! Wkurzała mnie ta jej gadanina.
Ela pracowała w naszej firmie dopiero od kilku miesięcy, więc jeszcze nie miałam okazji poznać tego jej męża doskonałego. „Ciekawe, jaki on jest naprawdę” – pomyślałam z przekąsem, bo nie do końca wierzyłam w opowieści koleżanki.
Okazja do poznania Misia szybko się pojawiła. Nasza firma jesienią zorganizowała imprezę integracyjną dla pracowników i ich rodzin. W sobotni wieczór stawiłam się więc w wynajętym lokalu. Już przy drzwiach usłyszałam Elę:
– Misiaczku, popraw krawacik! Czekaj, żonusia ci pomoże! A ty pomóż żonce wygładzić sukienkę. No, Misiuniu!
„Biedny facet – pomyślałam. – Przecież ona traktuje go dosłownie jak dziecko!”. Potem było już tylko gorzej. Ela zdominowała swoim piskliwym głosikiem nie tylko Misia, ale i całą imprezę.
– Misiolku! Przynieś żonce winko! Misiu, idziemy tańczyć! – piszczała.
W dodatku, po kilku lampkach wina, Eli niebezpiecznie rozwiązał się język.
– Mój Misio jest bardzo grzeczny, bo żonka ma go pod pantoflem! – wykrzykiwała z lekkim bełkotem, a ten jej biedny mąż nie wiedział, gdzie ma oczy podziać.
A gdy w pewnej chwili usłyszałam:
– Misiu, pocałuj żabkę w łapkę! – i zobaczyłam, jak Ela natarczywie pcha rękę do ust męża, aż mi się niedobrze zrobiło.
Przyjrzałam się temu jej mężowi: był szczupłym brunetem, dość przystojnym. Wyglądał na sympatycznego młodego chłopaka, ale w ogóle nie można było z nim pogadać. Ela wtrącała się w każdą rozmowę, w której uczestniczył.
Dziwiłam mu się, to serio fajny chłopak
Gdybym ja miała taką żonę, uciekłabym od niej gdzie pieprz rośnie! A on, choć widać było, że aż się pocił z zażenowania, trzymał fason. Wykorzystał jednak pierwszą lepszą okazję, która się nadarzyła, aby wyciągnąć Elę z imprezy. Gdy poszli, wszyscy odetchnęli.
„Jak on z nią wytrzymuje?” – nie mogłam się nadziwić przez resztę wieczoru. Kilka miesięcy później zwolniłam się z naszej firmy, bo dostałam lepszą ofertę pracy. Kontakt z Elą i innymi współpracownikami urwał się. Jednak pod koniec zimy w galerii handlowej wpadłam przypadkiem na Irka, informatyka z byłej pracy.
Naprawdę ucieszyłam się z tego spotkania, bo z Irkiem miałam zawsze dobre relacje. On też wyglądał na zadowolonego. Ponieważ oboje nigdzie się nie spieszyliśmy, postanowiliśmy pójść na kawę.
Zaczęliśmy sobie gawędzić o tym, co u drugiego słychać. Ja opowiedziałam Irkowi o nowej pracy. On sypał żartobliwymi anegdotkami o moim byłym szefie.
– A co u Eli? – zapytałam w pewnym momencie z autentyczną ciekawością.
Irek zrobił dziwną minę.
– To ty nic nie wiesz?! – zdziwił się.
– Oj, to przyszykuj się na prawdziwy wstrząs. Otóż niejaki Misio, którego zapewne pamiętasz, wywinął naszej Eli taki numer, że wszystkim szczęki poopadały!
I zaczął opowiadać. W marcu Ela wyjechała do sanatorium. Misio pod pretekstem pracy został
w domu. Miał dojechać do żony kilka dni później. Tymczasem, gdy tylko Ela wsiadła do pociągu, Misio spakował wszystkie swoje rzeczy i jeszcze tego samego dnia wezwał bagażówkę, która wywiozła z ich mieszkania nie tylko jego i walizki, ale także meble, które Miś kiedyś kupił za własne pieniądze.
Wszystko przewiózł do pobliskiego miasteczka, do mieszkania, które w tajemnicy przed Elą wynajął wcześniej i po cichu wił tam sobie gniazdko. Wyrzucił też do śmieci dotychczasową komórkę, zmienił e-mail. Jakby tego było mało, zmienił też z dnia na dzień pracę! Przygotowywał się bowiem do tej „operacji” długo i starannie.
Gdy Elżbieta nie mogła się do niego dodzwonić, szybko wróciła do domu. Zastała puste ściany, a w skrzynce list: „Misio umarł. Teraz jest tylko Michał, który chce być traktowany jak człowiek, czego ty nigdy nie zrozumiesz. Pozew rozwodowy jest już u mojego adwokata. Nie szukaj mnie, nie chcę cię znać. Michał”.
– No to się narobiło… – wyszeptałam, wstrząśnięta opowieścią.
Przyznam szczerze, żal mi się zrobiło Eli! Z jednej strony ciężko na tę nauczkę od męża zapracowała, z drugiej jednak – chyba nikt nie zasługuje na takie rozstanie! Bez rozmowy, bez wyjaśnień…
– Myślę, że Misio, przepraszam, Michał, pewnie nieraz próbował z Elą rozmawiać, tylko sama wiesz, jaka z nią jest rozmowa – westchnął Irek.
– A jak ona to zniosła? – spytałam.
– Na początku było z nią tragicznie… Nie radziła sobie z życiem kompletnie. Ale wierz mi, że bardzo szybko się pozbierała – powiedział Irek z uśmiechem. – Znalazła sobie nowego adoratora.
– Serio?! – zdziwiłam się.
– I to już po miesiącu – odparł Irek. – Widocznie ona po prostu musi mieć męża, bez względu na to, kto nim będzie! Misio, Ptysio czy Zdzisio. Niektórzy mężczyźni zresztą lubią uwieszone na nich kobiety. Ja tam wolę te samodzielne.
I popatrzył na mnie jakoś tak… ciepło.