Gdy za ścianą rozgrywał się dramat, nie mogłam bezczynnie się temu przysłuchiwać. Co z tego, że ofiarą przemocy był wielki jak dąb mężczyzna. Skoro nie umiał się bronić, musiałam działać.
Taka już jestem
– No nie wytrzymam tego dłużej, zaraz tam pójdę i coś zrobię tej babie! – znowu krew się we mnie burzyła z powodu okropnych wrzasków dobiegających od sąsiadów zza ściany.
Małżonek podniósł wzrok znad gazety i posłał mi pobłażliwy uśmiech, jakby problem dotyczył wyboru surówki na obiad. Nie cierpiałam go w takich momentach, prawie równie mocno, jak sąsiadki dręczącej swojego męża.
– Idź na spacer, jak cię to tak wkurza, albo włącz sobie telewizor, cokolwiek, tylko nie mieszaj się, bo też oberwiesz. To są wyłącznie ich sprawy.
– Oszalałeś, o dziesiątej wieczorem mam iść na spacer?
Szymon spojrzał na zegarek.
– Rzeczywiście, trochę późno jest… – zreflektował się. – No to nie wiem, załóż sobie słuchawki, posłuchaj jakiejś muzyki!
No tak, świetna rada, naprawdę na poziomie
Zamieszkaliśmy w tym bloku zaledwie miesiąc temu, a ja już miałam po dziurki w nosie sąsiedztwa. Przyjechaliśmy tu z naszego rodzinnego miasta, bo mąż dostał lepszą pracę. Przeniosłam się razem z nim i dopiero na miejscu zaczęłam się rozglądać za czymś dla siebie. Wciąż szukałam, ale głównie siedziałam w domu i oswajałam nowe środowisko. To najbliższe okazało się mocno nieprzyjazne i hałaśliwe.
– Nie powiesz mi, że cię nie rusza, jak babsko jeździ po tym biedaku?!
– Ten biedak ma metr dziewięćdziesiąt wzrostu i waży ponad sto kilo. Chłop jak dąb, ja tam czuję przed nim respekt. A ona? Chucherko, ledwie mu do pachy sięga. Nie pobije go przecież, co najwyżej wyzwie od najgorszych. „Ty debilu, ty wyrośnięta kupa niczego! Ty bezużyteczny tępaku!” – mąż tak doskonale imitował zjadliwy ton sąsiadki, że aż mi ciarki po plecach przeszły. – Uwierz mi, kochana, że gdyby ich proporcje były odwrotne, pierwszy zasłoniłbym go swoją cherlawą piersią. Albo gdyby dręczyła dziecko.
Nie rozumiałam takiego podejścia do dramatu, który codziennie rozgrywał się za ścianą.
– Jak możesz być tak obojętny? Co z tego, że jest większy od niej? Może nie chce używać przemocy! Nie dla każdego lanie po mordzie stanowi rozwiązanie problemu.
– Posłuchaj, kochanie… – Szymon ściągnął brwi, co oznaczało trucie. – Oni się kłócą u siebie w domu…
– Ona wrzeszczy, poniża go, traktuje oburzająco! Codziennie, praktycznie bez przerwy. Gdyby on się odezwał chociaż raz, to mogłabym to nazwać kłótnią. Ale on milczy!
Zniecierpliwiony Szymon przewrócił tylko oczami.
– Niech ci będzie. On milczy, ona się drze. Ale to ich sprawa, jak ze sobą gadają. Posłuchaj mnie, błagam, przynajmniej ten jeden raz! Nie oczekuj ode mnie, że wtargnę do nich i odbiję wielkoluda z rąk krasnoludka. Nie ma żadnych dowodów, że dzieje mu się jakaś krzywda. Gdyby przyszedł i poprosił o pomoc…
– A ty byś w takiej sytuacji poprosił o pomoc?
Cisza.
– Właśnie. Dobrze wiesz, że nic nie mówi ze wstydu. Chcesz mu jakoś pomóc, to nie czekaj, aż poprosi, sam wyjdź z inicjatywą, okaż swoje męskie wsparcie. Umów się z nim na piwo, zaproś go do nas, mecz razem obejrzyjcie czy coś. Faceci mają te swoje różne rytuały.
– Nie lubię meczy, a nawet gdybym lubił, i tak nic z tego. Nie zamierzam się mieszać. Koniec. Zresztą może oni lubią tak na ostro…
Rzuciłam w niego poduszką. Wkrótce Szymon musiał wyjechać w dłuższą delegację. Widziałam po nim, że nie chce zostawiać mnie samej, że boi się mojej impulsywności. Przed odjazdem zalecił mi spacery, tak profilaktycznie, na odstresowanie.
– Tylko nie rób żadnych głupstw – zastrzegł stanowczym tonem.
Miał oczywiście na myśli mieszanie się do spraw naszych sąsiadów.
Dobrze mnie znał
Zawsze byłam wrażliwa na cudzą krzywdę, czy to ludzi, czy zwierząt, i parę razy już mnie poniosło. No ale czasami trzeba zareagować od razu, nie wszystko da się wykalkulować. Czasami brak reakcji, to zwykła znieczulica. Pierwszego samotnego popołudnia, nie chcąc być biernym świadkiem kolejnej awantury, wyszłam do parku.
Troskliwy mężuś zalecił spacery, więc okej, grzecznie posłuchałam.
„Pooddycham świeżym powietrzem, ostudzę głowę i uczucia, poczekam, aż czas zleci…” – myślałam sobie.
Łaziłam już dość długo alejkami i chciałam wracać do domu, kiedy natknęłam się na sąsiada. Wielkolud siedział na ławce. Uznałam to za zrządzenie losu. Niby mogłam jeszcze skręcić, bo przed ławką ścieżka się rozwidlała, ale nie zamierzałam zmarnować takiej okazji, skoro sama mi się pchała w ręce. Czytał gazetę, ale na mój widok ją odłożył, wstał i się przywitał.
„Fajny gość” – pomyślałam.
Był wyraźnie speszony. Wyraz jego oczu przywodził na myśl zbitego psa. No, może nieco przesadziłam, ale na pewno nie wyglądał na szczęśliwego.
„Nic się nie stanie, jeśli z nim pogadam, bez świadków, a przede wszystkim z dala od żony-zołzy” – uznałam.
Zapytałam, czy mogę się przysiąść. Mężczyzna z pewnym ociąganiem wskazał mi miejsce obok siebie na ławce. Usiadłam i zapadła cisza. Nie bardzo wiedziałam, jak zacząć, a za nic nie chciałam go spłoszyć. Nie pomagało, że z zasady jestem szczera do bólu i nie lubię owijać w bawełnę. Milczenie się przedłużało, ale nie czułam skrępowania; pozwalałam myślom błądzić swobodnie, do momentu aż wpadł mi do głowy pomysł na rozmowę.
– Sporo maluchów jest w naszym bloku. Obrodziło w niemowlaki. Trochę to przytłaczające, prawda, zwłaszcza jak się nie ma własnych – nawijałam jak nakręcona. – Normalnie aż mam wyrzuty sumienia, choć na razie instynkt mnie nie ciśnie, wolności żal! Za to mój mąż wyraźnie mięknie i zaczyna mówić o powiększaniu rodziny. Pan też już żonie marudzi o potomka?
Sąsiad westchnął.
– Nie ma co odkładać tej decyzji, bo potem może być za późno – odparł głosem pełnym rezygnacji.
A potem nastąpiło coś, czego w żadnym razie się nie spodziewałam. Ten wielki jak góra facet rozpłakał się niczym dzieciak. Nie miałam pojęcia, jak go pocieszać.
Było mi go strasznie żal!
Co gorsza, jak na złość, dotąd opustoszały park nagle zaroił się od matek z wózkami, ojców z synami na rowerkach, dziadków i babć z wnukami. I wszyscy się na nas gapili. Miałam wrażenie, że spojrzenia, jakimi obdarzali płaczącego mężczyznę, pełne były współczucia; zaś te przeznaczone dla mnie – niechęci. Niezgrabnie poklepałam sąsiada po plecach, w ramach wsparcia. Chyba pomogło, bo uspokoił się i mogliśmy wreszcie porozmawiać.
– Żona bardzo chce mieć dziecko, ale… – zaczął.
– Obwinia pana o, hm, jakby to powiedzieć… niezdatność? Słyszałam, ściany są cienkie.
– Przepraszam – mruknął zawstydzony.
– Przecież to nie pan krzyczał. Ale skąd u pańskiej żony przekonanie, że wina, jeżeli możemy w ogóle tak to określić, leży po pana stronie?
– Robiła sobie badania. I u niej jest wszystko w porządku.
– To niech pan też zrobi. Może się przecież okazać, że u pana też jest okej.
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego taką ewentualnością. Jakby w ogóle nie brał jej pod uwagę. A powinien, bo niepłodność często wiąże się ze stresem.
– I co wtedy?
– Jak to co? Żona się uspokoi i razem pójdziecie do jakiejś poradni, która wyssie z was kupę kasy.
Zaśmiał się.
– Rzeczywiście, wszystko się do tego sprowadza.
Nazajutrz nogi same zaniosły mnie do parku. Mężczyzna siedział na tej samej ławce i najwyraźniej na mnie czekał, bo kiedy usiadłam, w jego rękach zmaterializowały się kubki z kawą. Mówiłam, że sympatyczny gość.
– Oddałem materiał do badań – wyznał nieśmiało. – Nic nie mówiłem żonie, to będzie dla niej niespodzianka. Oby miła. Wyniki mają być w czwartek. Pomyślałem, że sprawdzimy je przy kolacji. Umówiłem się też na wizytę do urologa.
O, proszę, co za zbieg okoliczności. W czwartek miał też wrócić z delegacji mój mąż. Przez telefon nic mu nie mówiłam o moich spotkaniach z sąsiadem. Jak nic by truł, że to nie moja sprawa, że mam się nie mieszać i tak dalej. A ja ani trochę nie żałowałam swojej wyrywności, patrząc na uśmiechniętego sąsiada. Zrezygnowany i zdołowany mężczyzna zmienił się dosłownie z dnia na dzień w człowieka pełnego energii i wiary w przyszłość. Z żoną sekutnicą u boku… No ale nic nie poradzę na to, że faceci bywają ślepi jak krety. Gdy wrócił Szymon, od słowa do słowa przyznałam się nieśmiało, że nawiązałam kontakt.
– Jaki kontakt? – z początku nie zrozumiał, o co chodzi, ale już po chwili wyciągnął rękę w stronę ściany dzielącej nas od sąsiadów i dźgnął palcem powietrze kilka razy.
– Tak. Ale przypadkiem – zaznaczyłam, bo Szymon zaczął marszczyć brwi. – Na spacerze w parku.
Opowiedziałam, w jaki sposób odbyło się nawiązanie kontaktu. Uniósł brwi, jakby czymś zaskoczony. Już chciał coś powiedzieć, pewnie skrytykować, ale… nie zdążył, bo rozległ się wściekły jazgot sąsiadki i dźwięk tłuczonych naczyń. Najwyraźniej niespodzianka nie okazała się miła. Tym razem nie wytrzymałam. Tak jak stałam, wybiegłam z mieszkania, zanim Szymon zaprotestował. Nie mogłam dłużej pozwolić na tę dziejącą się pod moim bokiem przemoc słowną! I miałam gdzieś pozornie dobre stosunki!
Drzwi otworzyła mi sąsiadka
Ominęłam ją i weszłam do środka. Musiałam sprawdzić, co z wielkoludem. Czy mu babsko talerza na głowie nie rozbiło. Znalazłam go w dużym pokoju. Stał jak sparaliżowany. Po podłodze walały się skorupy naczyń i jedzenie. Domyśliłam się, że tyle zostało z kolacji, którą przyszykował.
„Czy ta wariatka rzucała w niego zastawą? Boże, co tu się działo?! O co tu tak naprawdę chodziło? Czy ta kobieta faktycznie oszalała? Nikt normalny się przecież tak nie zachowuje!”.
Rzut oka na twarz mężczyzny powiedział mi, że jest zdruzgotany. Zwróciłam się do kobiety. Starałam się nad sobą panować, ale ręce aż mnie świerzbiły, żeby jej przyłożyć albo wytarzać za kudły w resztkach kolacji.
– Kompletnie ci odbiło, kobieto?! Co ty wyrabiasz? Mąż nieba by ci przychylił, a ty wciąż jakieś cyrki odstawiasz! Weź się ogarnij!
Sąsiadka przez moment wyglądała na zaskoczoną, jednak szybko się otrząsnęła i przystąpiła do ataku.
– Włazi taka do cudzego domu, bez zaproszenia, i jeszcze śmie mnie pouczać! Wynocha albo policję wezwę!
– A proszę bardzo! Chętnie im opowiem o tych ciągłych wrzaskach – zagroziłam.
Kobieta nieoczekiwanie zmieniła strategię. Klapnęła na krzesło, zwiesiła głowę i zaczęła się żalić zbolałym głosem.
– Nie macie pojęcia, jak to jest… Tak bardzo chcę tego dziecka, tak się staram… i nic. Wszystko temu poświęciłam i na darmo. Zrezygnowałam z kariery, awansu, wyjazdu na staż, bo przecież nie będę za granicą rodzić. I teraz nie mam niczego. Ani kariery, ani dziecka…
– Głowa do góry. Ma pani świetnego męża. Badania zrobił…
– A co mi po tych durnych badaniach?! – krzyknęła, porzucając pozę cierpiętnicy. – Badania zrobił! Rychło w czas, bohater. Ja poświęciłam swoje życie zawodowe… Co mi po badaniach, nawet pozytywnych, skoro dziecka jak nie było, tak nie ma! Świetny mąż? Ekspertka się znalazła, co to cudzych facetów testuje! W cudze małżeństwa długi nos wtyka!
Wielkolud zmierzył żonę przeciągłym spojrzeniem.
– Przestań – powiedział. – Po mnie mogłaś jeździć jak po łysej kobyle, ale jej nie waż się obrażać. Jako jedna…
– Bo co? – przerwała mu. – Bo co mi zrobisz, kretynie?!
– Zaknebluję – powiedział cicho, ale taki tonem, że bez wahania uwierzyłam, iż spełni groźbę.
Zołza chyba też, bo umilkła.
– Dziękuję panu – w ciszy, która zapadła nagle, usłyszałam spokojny głos Szymona.
Nawet nie zauważyłam, kiedy wszedł. Zaskoczył mnie. Przecież nie chciał się angażować.
– I mam coś do powiedzenia. Coś, co może się panu przydać podczas, hm, budowania nowych relacji z żoną.
Sąsiadka zerknęła wrogo na mojego męża, zarazem z pewnym niepokojem. Jakby miała coś poważnego na sumieniu.
– Otóż – kontynuował Szymon – jakiś tydzień temu spotkaliśmy się w aptece. To znaczy pani była tak zaaferowana, że mnie nie zauważyła, choć się kłaniałem, ale ja panią widziałem. I to dokładnie. Pańska żona – zwrócił się w stronę wielkoluda – kupowała tabletki antykoncepcyjne.
– To kłamstwo! – krzyknęła sąsiadka.
Ta niby marząca o dziecku nieszczęsna kobieta, wyładowująca złość i rozczarowanie na „niepłodnym” mężu.
– Wiem, co widziałem – upierał się Szymon.
– Czy to prawda? – sąsiad tym samym cichym, acz teraz groźnym tonem zwrócił się do żony.
Kobieta z udaną nonszalancją wzruszyła ramionami.
– Nawet jeśli… pewnie poprosiła mnie któraś z koleżanek.
– Ale to nie koleżanka czekała na panią pod apteką – powiedział Szymon, a sąsiadka pobladła. – Tylko jakiś facet. Szpakowaty gość w garniturze. Mogę go opisać, mam pamięć do szczegółów. Markę i kolor jego wozu zapamiętałem – BMW, srebrny metalic. Zwykle nie lubię się mieszać w cudze sprawy, ale tyle krwi pani napsuła mojej żonie, że zdecydowałem się jednak wtrącić. Zwłaszcza gdy się dowiedziałem, że te wszystkie awantury to ponoć frustracja z powodu braku dzieci.
Sąsiadka przygryzła wargę, obrzuciła Szymona morderczym spojrzeniem, a potem bez słowa wymaszerowała z pokoju. Miotała się przez kilka minut po domu, pakując torbę i przeklinając pod nosem. Wielkolud wciąż stał i wyglądał na zszokowanego.
– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Czemu…? Po co to wszystko, ta cała szopka…? Nie rozumiem…
– Bo jesteś idiotą! – sąsiadka znowu wparowała do pokoju, już ubrana w płaszcz i kozaki. – Wychodzę. I już nie wrócę! Nie masz co błagać!
Opuściła dom i męża, trzaskając drzwiami tak mocno, że mało z futryny nie wypadły. cisza. Przerywana dziwnym ni to szlochem, ni dławieniem. Sąsiad dobrnął do granicy wytrzymałości.
– Proszę głęboko oddychać. I proszę usiąść – zarządziłam, bo się bałam, by facet z tego szoku nie zemdlał czy coś. – Niech się pan tak nie przejmuje. Znaczy wiem, że trudno się nie przejmować w takiej sytuacji, ale nie aż tak, bo to niezdrowe – pytlowałam. – Niektórzy ludzie już tacy są. Podli, samolubni. Czasem długo udają miłych i porządnych, maskują się, ale w końcu wyjdzie szydło z worka. Jak w przypadku tej pana żonki z piekła rodem.
Szymon zmarszczył brwi i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie w stylu „nie przeginaj, może on ją jeszcze kocha”.
– Przepraszam, że namieszaliśmy w pana życiu – powiedział, patrząc na sąsiada z troską i z współczuciem.
– Nie, nie, nie macie za co przepraszać. Dobrze, że wreszcie wiem… Wciąż myślałem, że to moja wina, że ja coś źle robię, unieszczęśliwiam ją… Nie mam żalu do was, na pewno nie do was. Ale nadal nie pojmuję, czemu ona…. – rozłożył bezradnie ręce, jakby wskazywał bałagan w mieszkaniu. – Po prostu nie pojmuję. Po co te awantury, obrażanie, poniżanie, po co?
Miałam swoją teorię…
– Już mówiłam, niektórzy już tacy są. Amoralni. Kombinują, bo nie chcą wziąć odpowiedzialności za własne świństwa, nie chcą przyznać się do błędu, ponieść konsekwencji. Wolą uchodzić za ofiarę niż za sprawcę. Pewnie chciała, by to pan pierwszy odszedł, wystąpił o rozwód. Liczyła, że obędzie się bez orzekania o winie. Ot, niezgodność charakterów.
– No to się przeliczy… – tym razem cichy głos wielkoluda zabrzmiał złowieszczo. – Jestem waszym dłużnikiem. Po pięciu wspólnych latach, jakie by nie były, mogła normalnie powiedzieć, że chce odejść, że się zakochała w kimś innym. Mogliśmy się dogadać, ale ona mnie niemal zniszczyła, doprowadziła na skraj, ona… coś we mnie zabiła… Nie wybaczę. Tego nigdy jej nie wybaczę.