Nasz syn urodził się w trudnych latach dziewięćdziesiątych. Mój mąż i ja pracowaliśmy w fabryce, niestety, nasze miejsce pracy, jak wiele innych, zostało zamknięte. Nie wiedzieliśmy co dalej, jak żyć… Nasi rodzice byli rolnikami, tylko miasto dawało nam szanse na przetrwanie. Przeprowadziliśmy się i z mężem braliśmy co nam wpadło. Pracowałam jako sprzątaczka w szkole, kelnerka w kawiarni, handlowałam na targu. Nie odmawiałam niczego. Mój mąż też podejmował się prac dorywczych, a syna zostawialiśmy rodzicom. Potem przekwalifikowałam się na krawcową, a mąż został elektrykiem na delegacjach jednodniowych. Żyliśmy jak większość, wzięliśmy nawet do nas syna.
Byliśmy zadowoleni, że jesteśmy ubrani i obuci. Tylko nasz syn był niezadowolony z naszego trybu życia. Skarżył się, że nie nosi markowych ubrań, tylko te, które sama uszyłam. Skarżył się, że wstydzi się zaprosić do nas przyjaciół. Mój mąż i ja staraliśmy się wyjaśnić, że trzeba żyć na swoim poziomie, że nie warto zazdrościć innym. Na próżno… Kiedy syn kończył szkołę, pracowałam już w pracowni krawieckiej, a mój mąż awansował. Zdołaliśmy zatrudnić dla niego korepetytorów. Niestety, nie zdał na darmowe studia na politechnice. Nie mogliśmy zapłacić za płatne studia na wybranym przez niego kierunku, więc zasugerowaliśmy mu inną specjalność.
On jednak upierał się przy swoim. Gdy powiedzieliśmy mu, że to niemożliwe, wpadł w histerię, nazwał nas wyrodnymi rodzicami i odszedł z domu. Trzy lata praktycznie nie mieliśmy kontaktu. Powoli gniew minął i syn zaczął częściej odwiedzać nas. Ale spokój w naszej rodzinie nie trwał długo. Niedawno syn ogłosił, że chce się ożenić i wziąć mieszkanie na kredyt. Stwierdził, że nigdy go nie wspieraliśmy finansowo, więc teraz powinniśmy zaciągnąć kredyt na siebie. Historia sprzed trzech lat powtórzyła się. Nie wiem, co robić. Mój mąż nie chce słyszeć o synu. A on jest gotów na pojednanie, ale tylko jeśli zaakceptujemy jego warunki. Stoję pomiędzy młotem a kowadłem, co powinnam zrobić?