„Ukochany po 6 latach związku powiedział mi, że nie chce zostać ojcem. Zostałam z brzuchem i pieniędzmi, które mi zostawił”

„– Jesteś nieuczciwa i podstępna. Nie ustaliłaś ze mną czegoś, co zmienia życie. – Jak to się zabawiłam? W co się zabawiłam? – W dom. W miły, ciepły domek śmierdzący zupką jarzynową i kupą niemowlęcia. Lubisz takie klimaty? Masz prawo. Ale ja nienawidzę i nie ma siły, która mnie zmusi do tego, abym się męczył i znosił to, czego nie chcę znosić”.

Kończył się jeden z tych cudownych letnich dni, na które czeka się cały rok z nadzieją, że przyniosą wypoczynek, radość i spokój. Po wielu godzinach płaczu i beznadziejnej, czarnej, obezwładniającej rozpaczy podjęłam decyzję: wypłynę tak daleko, jak się tylko da i nie wrócę. Jezioro było gładkie jak lustro, a powietrze tak przejrzyste i suche, że dokładnie widać było przeciwległy brzeg, a na nim pomost i wędkarza w pomarańczowej koszulce.

Przemyślałam wszystko bardzo dokładnie i nie znalazłam niczego, co by miało mnie powstrzymać przed odebraniem sobie życia. Nawet dziecko, które nosiłam w sobie i świadomość, że strasznie skrzywdzę moją mamę. Kiedy sobie wyobraziłam, jak będzie cierpiała, zaczynałam płakać z żalu nad nią i nad sobą. Moje cierpienie wydawało mi się większe i ważniejsze niż przeczucie tego, co ona będzie czuła. I nie umiałam go już znieść.

Siedziałam na zwalonym pniu, aż mi ścierpły nogi. Tuż przy brzegu, wśród połamanych gałęzi, sitowia i niskiej, ostrej trawy żerował okoń. Co parę minut woda zaczynała się kotłować, słychać było ostry plusk i szamotanie, a na brunatnozielonej tafli rozchodziły się kręgi coraz większe i większe. Natychmiast pomyślałam, że gdyby Jacek tu był, zapolowałby na tego drapieżnika, a ja kibicowałabym mu z bijącym sercem. Jak zwykle. Bo tylko kibicem byłam w jego życiu i sprawach. Taką rolę mi wyznaczył.

Ale Jacka nie było. Przed trzema dniami spakował swoją torbę. Zostawił na stole pieniądze. Dużo, żeby na wszystko mi starczyło. Tak powiedział. Nie przytulił mnie, nie pocałował, choćby w czoło. Nie był gotów do ojcostwa, więc mnie zostawiał.
– Lepiej teraz, bo jeszcze możesz sobie ułożyć życie, jak tylko będziesz chciała. Załatwię sobie kontrakt bardzo daleko stąd. Nie powiem gdzie, bo mogłabyś mnie szukać, a ja decyzji nie zmienię, więc – tylko byśmy się nawzajem szarpali. Po co? Wiedziałaś, że nie chcę dziecka. Sama jesteś sobie winna.

Tak, istotnie wiedziałam, co będzie, gdy wyrzucę tabletki antykoncepcyjne. Mogłam to zrobić dużo wcześniej, bo 6 lat w związku, choćby nieformalnym, wystarczy, żeby kobieta zapragnęła być matką. Liczyłam na to, że i Jacek dojrzeje, dorośnie do ojcostwa i nie będę musiała go stawiać pod ścianą. Ale, niestety… Mój najdroższy pod tym względem pozostał chłopcem. Uroczym, wesołym, inteligentnym, ale kompletnie niezdolnym do tego, aby wziąć odpowiedzialność za cudze życie. Miał już 33 lata i kilka związków za sobą. O ile wiem, dwie z jego kobiet odeszły z tego samego powodu. Jedną chyba nawet zmusił do aborcji.

Jacek zmieniał samochody i piął się coraz wyżej po drabinie zawodowego sukcesu. Prawie, prawie był na szczycie. Pytałam, co zrobi, kiedy już wszystko osiągnie?
– Nie bój się, kocie – mówił – zawsze gdzieś na świecie będą nowe firmy, nowe wyzwania, nowe pieniądze… I zawsze będzie ktoś do odstrzału, żeby zająć po nim miejsce. Ja to lubię. Przychodzę, rozglądam się, badam i zaczynam działać. Tylko seks jest lepszy od takich akcji.

Przerażało mnie to, ale byłam zakochana do szaleństwa

Wszystko, co robił i mówił było wspaniałe, mądre, dobre i słuszne. I w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, jak znalazłam się w jego życiu, kim dla niego jestem i dlaczego zawsze jest tak, jak on chce. Przykłady? Proszę bardzo…
– Jacuniu, posiedźmy dzisiaj w domu. Kiepsko się czuję. Wiesz, jak źle znoszę pierwszy dzień. Brzuch mnie bardzo boli. I głowa. W ogóle jest mi niedobrze. Chcę się położyć.
– Kocie, nie rób mi tego. Wstań, ślicznie się ogarnij. Idziemy na sushi. Nie ma: „nie lubię!” Lubisz wszystko to, co lubię ja. Moja kobieta tak ma. Potem zabieram cię na rolki. Trzeba z młodymi naprzód iść. No, chyba że chcesz, żebym sam patrzył na te zgrabne, miłe dupeczki w opiętych szortach śmigające po ścieżce, jak młode sarenki z białymi tyłeczkami. Ale to może się dla ciebie może źle skończyć, bo one są na ogół chętne. No, to jak?

Albo:
– Jacuniu, nie możemy mojej mamy zostawić samej w Wigilię. Kocham ją i będzie mi przykro, że ona w taki dzień jest daleko. Chyba rozumiesz?
– Kocie. To taki sam dzień, jak każdy inny. Mamie nic się nie stanie. Ma ciepło, ma co jeść, ma seriale w telewizorni. Mogę jej jeszcze kupić dobry koniaczek. Niech zaprosi jakieś staruszki i niech wspominają dawne czasy. Jedziemy w ciepłe kraje. Nie ma mowy o tych rytuałach z opłatkami i jodełkami w świecidełkach. Zresztą – chcesz zostać z mamą? Proszę bardzo. Tylko nie zdziw się, jeśli nie wrócę sam. Wszędzie jest dużo samotnych kobiet.

Szłam, jechałam, zgadzałam się na wszystko.

O dziecku zaczęłam wspominać jakieś 2 lata temu

Nieśmiało, z podchodami, nigdy otwartym tekstem. Odpowiedź była zawsze taka sama!

– Nie ze mną te numery. Żadne wózki, żadne pieluchy. Nie zgadzam się. Kategorycznie i ostatecznie. Na nic nie licz. Na ojca się nie nadaję, więc, jeśli chcesz być mamuśką, szukaj innego reproduktora.
Byłam pewna, że mu przejdzie. Więc czekałam i czekałam, aż w końcu postanowiłam, że najlepsza będzie metoda faktów dokonanych. I stało się.

Wydawało mi się, że wybieram najlepszy moment. Na wyjeździe, na łonie natury, po porannym seksie Jacek był rozluźniony, zadowolony, spokojny. I taki pozostał.
– Nie będziemy o tym w ogóle rozmawiać, bo ta informacja mnie nie dotyczy – powiedział, kiedy wspomniałam, że może niedługo będzie nas troje.
– Jesteś nieuczciwa i podstępna – był zirytowany. – Czuję się oszukany. Nie ustaliłaś ze mną czegoś, co zmienia życie. Zabawiłaś się moim kosztem.

– Jak to zabawiłam się? W co się zabawiłam?
– W dom. W miły, ciepły domek śmierdzący zupką jarzynową i kupą niemowlęcia. Lubisz takie klimaty? Masz prawo. Ale ja nienawidzę i nie ma siły, która mnie zmusi do tego, abym się męczył i znosił to, czego nie chcę znosić. Chcesz mnie wmontować w jakiś układ scalony, który zafunkcjonuje, bo ty tego chcesz?! Nie ma mowy. Zapomnij. To ja jestem specjalistą od elektroniki. Nie wrobisz mnie.
– Ale ja ciebie tak strasznie kocham. Uwierz mi.
– Chrzanię taką miłość. Co to za miłość, która manipuluje i kombinuje, jakby tu zatrzasnąć sidła nad nieświadomą niczego ofiarą? Kochasz mnie? To wybieraj: ja albo marzenia o dzidziusiu…

Płakałam, szlochałam, tłumaczyłam. Bez skutku. Spakował się, zatrzasnął drzwi i zniknął. Nie obchodziło go, że zostaję sama nad wielkim jeziorem, wśród obcych ludzi, w nieznanych okolicach. Kiedy tylko o tym wspomniałam wybuchnął:

– Sama wymyśliłaś ten wyjazdowy weekend. Pewnie ci się wydawało, że tutaj łatwiej łyknę taką wiadomość? A więc – pomyliłaś się. Rób sobie, co chcesz.

Przez pierwszy dzień byłam pewna, że wróci. Pozłości się, powścieka i przyjdzie wieczorem naburmuszony, jak bardzo zły chłopiec. Nawet mi nie przyszło do głowy, że może być inaczej.
W południe następnego dnia zaczęłam do niego dzwonić, ale wyłączył komórkę. Dzwoniłam na służbową. Też nic. Dzwoniłam do znajomych, pytałam, czy się odzywał? Nikt nic nie wiedział. W to, że naprawdę mnie zostawił, uwierzyłam trzeciego dnia w południe. Wtedy przestało mi się chcieć żyć.
– Po co? – myślałam. – Jaki sens ma dziecko i to wszystko, czego chciałam bez Jacka? W ogóle cały świat, jaki ma sens, skoro będę w nim bez człowieka, którego kocham bardziej niż wszystko inne?
Chciałam bardzo, żeby mnie żałował. Żeby miał straszne wyrzuty sumienia. Planowałam, że napiszę do niego list, żeby nie miał wątpliwości, dlaczego to zrobiłam, że to nie był wypadek. Żeby nie zagłuszył wyrzutów sumienia. Nie napisałam jednak tego listu, bo jeszcze nie wiedziałam, jak chcę umrzeć.

Poszłam na spacer tą leśną ścieżką, którą odkryliśmy zaraz po przyjeździe i która doprowadzała nad łagodny, piaszczysty, płytki brzeg jeziora, bez wodorostów i ciemnego mułu. Tutaj zdecydowałam, że po prostu wejdę do wody, popłynę tak daleko, jak się da i tak to zrobię.

Woda był ciepła. Pachniała miętą i rybami. Zdjęłam klapki, czułam pod stopami miękki piasek. Wchodziłam coraz głębiej i głębiej, aż wreszcie straciłam grunt. Jezioro było tak spokojne, widziałam na nim każde najmniejsze piórko, każdy wąski listek wierzby porastającej wodne zakola. Więc i mnie było widać wyraźnie.

Wędkarz w pomarańczowej koszulce, który mnie wyciągnął i doholował do swojego brzegu tak później to opowiadał:
– Ryba nie brała, bo upał. Więc z nudów popatrywałem to tu, to tam. I widzę, jak kobita włazi do wody. Znam to jezioro, więc wiem, że po tamtej stronie tylko pozornie brzeg bezpieczny. Po paru metrach zaczyna się uskok na siedem metrów, a dalej prądy i podwodne wiry. Kto tej wody nie poznał, może mieć problem. A ta wariatka lezie coraz dalej. Więc macham jej i macham, ale gdzie tam?! Co mnie tchnęło, że trzeba skakać i do niej płynąć? Nie wiem, co mi kazało, ale jakby mnie ktoś batem zdzielił i wrzasnął: ratuj. Też nie byłem w najlepszej formie, bo jak to na rybkach, wypiłem wcześniej małe piwko, ale na szczęście pływam doskonale i kondycję mam dobrą. Więc się udało.

Tyle wiem od niego. Sama pamiętam to inaczej.

Mniej więcej w połowie jeziora położyłam się na plecach, bo za chwilę chciałam się znowu przekręcić na wodzie i zanurkować w głąb. Słońce zachodziło i było tak pięknie, tak cicho, tak spokojnie. Tuż obok mnie wynurzyła się z wody kaczka ze śmiesznym czubkiem na głowie. Wydawało mi się, że patrzy zdumiona i myśli, co ja tu robię?

W tej przedwieczornej ciszy usłyszałam nagle piski, kwilenia, pokwakiwania i zobaczyłam cudowny obrazek, którego nie zapomnę nigdy w życiu. W bezpiecznej odległości ode mnie przepływało stadko małych, żółciutkich kaczątek. Robiły taki hałas jak dzieci na placu zabaw. Jedno, najwyraźniej niegrzeczne i nieposłuszne ciągle skręcało nie tam, gdzie trzeba i uciekało na boki. Wtedy reszta natychmiast rozpierzchała się po wodzie. Te zdyscyplinowane płynęły za matką, reszta urwisów za swoim przywódcą. Biedna kacza mama zaganiała to towarzystwo, jak mogła, ale miała sporo roboty.

Ojca kaczora przy nich nie było.

Boże drogi. Czy to był przypadek, że tuż przed ostatecznym krokiem zobaczyłam taką scenę? Kto mi zesłał ten obraz i te myśli? Pomyślałam wtedy: ty kretynko. Taka malutka kaczka daje sobie radę na olbrzymim dla niej jeziorze. Ciągnie za sobą cały żłobek. Na nic i na nikogo się nie ogląda. Nie rozpacza, że tatuś kaczor jest nieobecny. A ty idiotko, co chcesz zrobić? Jak chronisz własne dziecko?
Gdyby nie ten wędkarz, który, jak wierzę, też nie był tam przypadkowo, tylko musiał być właśnie tam i wtedy, więc, gdyby nie on – mogłabym naprawdę utonąć. Wtedy byłoby za późno.

Bo, kiedy sobie uświadomiłam, co robię, strasznie się przestraszyłam. Na środku jeziora, zupełnie sama, zaczęłam słabnąć, dygotać, dzwonić zębami z lodowatego zimna, które ogarniało mnie od drobniutkiej fali marszczącej gładką taflę jeziora. Teraz wiem, że dostałam się właśnie wtedy w zimny prąd wodny i myślałam, że to naprawdę koniec.

Nigdy nie zapomnę tego mężczyzny, któremu chyba na ucho mój Anioł Stróż szepnął, że potrzebuję pomocy. Nigdy nie przestanę mu dziękować. On nie wie, że uratował dwie osoby. Gdyby wiedział, może by tak na mnie nie wrzeszczał i tak mnie nie zwymyślał. Nie mam do niego żalu ani pretensji. Chciałam mu dać pieniądze, ale wściekł się jeszcze bardziej, chociaż było widać, że do zamożnych nie należy.

On myślał, że nieodpowiedzialna turystka postanowiła się wypluskać w jeziorze. A jeśli nawet pomyślał inaczej, to się nie zdradził. Tylko na pożegnanie powiedział:
– Niech pani szanuje swoje życie. Drugiego pani nie dostanie.
Mam zamiar to zrobić. A Jacek? No, cóż? Świat się na nim ani nie kończy, ani nie zaczyna. Zrozumiałam to na środku pięknego jeziora, o zachodzie słońca, w ciepły, letni, pogodny dzień.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *