„Choć mąż znęcał się tylko nade mną, to córce zniszczył życie. Powiedziałam: dość! Nie będę dłużej klęczeć przed tyranem”

„Moja gehenna zaczęła się już w rok po ślubie, czyli ćwierć wieku temu. Jak głupia cieszyłam się, że jest zazdrosny. Wtedy mi się to podobało. Myślałam, że to miłość do mnie tak go zaślepia. Sama zgodziłam się na cierpienie. Jak się okazało, nie tylko moje”.

Zawsze po awanturze idę do kościoła. Tutaj czuję ukojenie. Jest cicho i spokojnie. Atmosfera sprzyja rozmyślaniu. Uwielbiam patrzeć, jak na kamiennej posadzce kładą się pomarańczowe, niebieskie i zielone smugi. To słońce przechodzi przez witraże. Gdy idę do ołtarza, czuję się, jakbym stąpała po łące pełnej wspaniałych kwiatów…

Chowam się zwykle w bocznej nawie, pod obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy,
i przeżywam to, co się działo. Często płaczę… Nawet jeśli ktoś patrzy, nie zwracam na niego uwagi. Kompletnie nie obchodzi mnie wtedy, co ludzie pomyślą. Zupełnie odwrotnie niż zazwyczaj. Na co dzień strasznie się wstydzę, że mam męża, który pije i bije.

Wszystko bym zrobiła, żeby tylko nikt się ze mnie nie śmiał i nie plotkował! Mam czterdzieści trzy lata, a moja gehenna zaczęła się już w rok po ślubie, czyli ćwierć wieku temu. Wyszłam za mąż jako osiemnastolatka, zaraz po skończeniu szkoły. Sukienkę miałam luźną, żeby nie było widać rosnącego brzucha, ale i tak wszyscy wiedzieli, dlaczego tak mi pilno do obrączki. Nie wiem, czy byłam zakochana. Wtedy mi się wydawało, że jestem…

Jak głupia cieszyłam się, że jest zazdrosny

– Uważaj – powtarzał często. – Jeśli się dowiem, że się puściłaś, to ci łeb oberżnę!

Wtedy mi się to podobało. Myślałam, że to miłość do mnie tak go zaślepia. Przecież każda dziewczyna jest zadowolona, gdy chłopak pilnuje, by nikt mu jej nie zabrał. Znaczy, że mu zależy. Ależ byłam naiwna…

Może gdyby nie pił, byłoby inaczej. Niestety, za bardzo lubił wódkę. Po kieliszku robił się rozmowny, swobodny, wesoły… Bez tego był jak mruk. Dopóki się nie połapałam, co się dzieje, to mu nawet sama podsuwałam jakieś piwo czy drinka, żeby tylko się mnie nie czepiał o byle co i dał mi żyć.

Tyle że on chciał coraz więcej i stawał się coraz gorszy. Kiedy pierwszy raz mnie uderzył, płakałam przez cały dzień. Awantury zdarzały się coraz częściej. Po pewnym czasie wystarczyło jedno spojrzenie w jego stronę i już wiedziałam, że za chwilę wpadnie we wściekłość i zacznie się zadyma. Czasem zdążyłam w porę uciec do sąsiadki. Niestety, nie zawsze mi się to udawało…

Nauczyłam się maskować siniaki. Nosiłam golfy, rękawy do łokcia, ciemne okulary. To był dobry kamuflaż, ale i tak wszyscy na osiedlu wiedzieli, co jest grane. Na szczęście mąż lał tylko mnie. Nasza córka Zosia nigdy nie dostała. Tylko na wszystko patrzyła. Ostatnio Zosia w przypływie szczerości powiedziała, że mi nigdy w życiu nie wybaczy.

Właściwie… dlaczego nie odeszłam?

– Ale czego, córeńko? – spytałam. – Przecież zawsze robiłam wszystko, żeby go trzymać z daleka od ciebie, kiedy był pijany!

– Trzeba było się rozejść dawno temu – warknęła, patrząc na mnie z wyrzutem. – Nie potrafię teraz zaufać żadnemu mężczyźnie. W każdym widzę ojca!

Nieraz bolało, kiedy mąż mi przyłożył, lecz słowa córki zabolały tysiąc razy bardziej. Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Właściwie… dlaczego nie odeszłam? Chyba ze strachu, że mnie znajdzie i się zemści. Nie umiem walczyć o swoje, zawsze ulegam. Mój mąż to wykorzystywał.

Poza tym jestem osobą głęboko wierzącą. Mam ślub kościelny i nigdy nie pomyślałam, że mogłabym to zlekceważyć. „W szczęściu i nieszczęściu, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć nas nie rozłączy” – tak przysięgałam!

Często chodzę do spowiedzi. Różnych księży pytałam już, co mam robić, i każdy mi mówił: „Módl się za niego. To twój krzyż”. Jak miałam się buntować, skoro widocznie taki mój los i przeznaczenie? Dopiero po tej rozmowie z Zosią coś się we mnie przełamało. Już nie byłam pewna, czy dobrze postępuję. Poczułam, że mam na sumieniu ciężki grzech i sama sobie z tym nie poradzę.

Tamtego dnia jak zwykle uklękłam przy kratce konfesjonału. Do końca życia nie przestanę żałować, że nie trafiłam na tego księdza wcześniej. Czułam, że mnie naprawdę słucha, rozumie i że mogę mu ufać.

– Wstań z klęczek – usłyszałam, kiedy skończyłam swoją spowiedź. – Podnieś głowę. Jesteś dzieckiem Boga i bądź z tego dumna. Nie pozwól sobą poniewierać. Dosyć tego!

– Mam się rozwieść? – zdumiałam się.

– Sakrament jest nierozerwalny – odparł ksiądz – ale możesz żyć w separacji i pokazać mu, że nie godzisz się na poniżanie i maltretowanie. Masz prawo się zbuntować!

– To nie grzech? – spytałam niepewnie.

– Większym grzechem jest godzenie się na zło – wyjaśnił. – Myślisz, że Bóg, który jest Miłosiernym Ojcem, chce, żebyś cierpiała?

Powiedział mi jeszcze, że mam wolną wolę i zrobię, jak zechcę. A potem, że moje życie było sumą decyzji i wyborów, a nie żadnym losem! Ponoć tolerując wybryki męża, utwierdzałam go w przeświadczeniu, że dobrze robi.

„Wstań z klęczek!” – tłukło mi się po głowie, gdy wracałam do domu. Faktycznie! Przed kim ja klęczałam? Przed brutalem i pijakiem klęczałam! Pierwszy raz w życiu uświadomiłam sobie, że muszę powiedzieć „dość!”.

Teraz zaczynam nowe życie. Na razie mieszkam u siostry, jednak mam zamiar zamienić mieszkanie na dwa mniejsze. Może nawet wyprowadzę się do innego miasta? Już się nie boję. Nie może być gorzej, niż było.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *