Moja siostra zawsze była tą zdolniejszą, o czym rodzice przypominali mi na każdym kroku. starałem się zasłużyć na pochwałę. Bezskutecznie. jednak czegoś się nauczyłem…Odkąd pamiętam, zawsze słyszałem, że jestem dobrym dzieckiem, ale prochu nie wymyślę. Kiedy zaś pytałem dlaczego, słyszałem tylko pobłażliwe:
– Bo widzisz, Kaziu, musiałbyś znać się na chemii. A chemia to trudny przedmiot. Trzeba mieć zdolności. Takie jak Amelia.
Amelka jest moją o rok młodszą siostrą, której wszyscy wróżyli wielką karierę i same sukcesy w życiu. Już w wieku czterech lat świetnie czytała, mnożyła, dzieliła, dodawała i odejmowała do stu. Poszła nawet rok wcześniej do szkoły, dlatego uczyliśmy się w jednej klasie. I nie ma co ukrywać – ona była prymuską, a ja co najwyżej średniakiem. I to głównie dzięki jej pomocy. Zapewne gdyby nie korepetycje z matematyki, których mi udzielała, miałbym problemy ze zdaniem do następnej klasy.
Po co się wysilać? I tak mnie nie docenią
Od dziecka zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli chcę do czegoś dojść, muszę pracować dużo więcej niż ona. Na początku bardzo zazdrościłem siostrze, że ma więcej czasu wolnego ode mnie. Jej wystarczyło na przykład spędzić nad lekcjami godzinę i już całą wiedzę miała w małym paluszku. Ja musiałem ślęczeć trzy, cztery razy dłużej. Oczywiście, mogłem po prostu przepisywać od niej zadania i mieć spokój. Zawsze jednak miałem nadzieję, że rodzice docenią moją samodzielną pracę. Chciałem, żeby choć raz pochwalili mnie – jak Amelię. Ale oni nie zauważali tych wysiłków. Moje wyniki w nauce i tak były słabsze niż siostry, więc rodzice chyba myśleli, że zamiast siedzieć nad książkami, robię w swoim pokoju jakieś głupoty.
W końcu przyzwyczaiłem się, że starzy nie doceniają i nie rozumieją moich ambicji. Co nie znaczy, że to zaakceptowałem. Niestety, byli przeciwni, bym zdawał do tego samego dobrego liceum co moja siostra. Uważali, że raczej powinienem wybrać jakąś słabszą szkołę, żeby nie mieć kłopotów z jej ukończeniem. Ja jednak się uparłem. Kułem dniami i nocami i w końcu dostałem się do tego samego ogólniaka co Amelia. Wprawdzie ona miała na egzaminach najlepszy wynik, ja zaś ledwo przeszedłem nad poprzeczką, lecz mogłem być z siebie dumny. W końcu do tej szkoły nie dostało się wielu kolegów z mojej klasy, którzy uchodzili za zdolniejszych ode mnie. Myślałem więc, że rodzice przynajmniej raz mnie pochwalą.
Owszem, pochwalili, ale… moją siostrę! Za to, że tak dobrze przygotowała mniej zdolnego brata do egzaminów. Wyznam szczerze, wtedy przyszedł moment mojego załamania. Pomyślałem, że cokolwiek w życiu zrobię, i tak nie dorównam mojej siostrze. Może więc nie ma sensu się wysilać?
Tymczasem wtedy, całkiem niespodziewanie, zaczęła mnie fascynować chemia. Pewnie stało się tak dzięki nauczycielce, która była nie tylko dobrym pedagogiem, ale też ładną kobietą. Nie będę ukrywał, trochę się w niej podkochiwałem i chciałem jej zaimponować swoją wiedzą.
Chemia spodobała mi się jeszcze bardziej, gdy zacząłem ze sprawdzianów dostawać tak samo dobre oceny jak Amelia. To mnie nakręciło, dało mi motywację do cięższej pracy i z czasem byłem od niej nawet lepszy! O dziwo, w pozostałych przedmiotach także już tak mocno nie odstawałem od siostry. A w kolejnych klasach liceum zacząłem ją wręcz doganiać. Nie była to wyłącznie moja zasługa. Amelia, nie wiedzieć czemu, w pewnym okresie przestała się przykładać do nauki, szybko więc straciła status prymuski. Początkowo rodzice udawali, że tego nie dostrzegają, albo że nic wielkiego się nie dzieje.
Dopiero kiedy na koniec trzeciej klasy liceum świadectwa moje i mojej siostry niczym się właściwie nie różniły, uznali, że najwyższy czas coś z tym zrobić. Przecież to niedopuszczalne, żeby ich ukochana, genialna córeczka miała takie same wyniki w nauce jak mało zdolny syn! Przyznaję, bawiły mnie ich wysiłki. Tym bardziej że Amelia nic sobie nie robiła z ciągłego nawoływania mamy i taty do nauki.
W sumie jej się nie dziwiłem: wciąż była całkiem niezłą uczennicą, i gdyby rodzice nie zauważyli, że spadła do mojego poziomu, pewnie nie podnosiliby alarmu z powodu jej wyników. Jednak największy cios jeszcze ich czekał: matura. Ja zdałem ją z jednym z najlepszych wyników w szkole, a moja siostra z dużym trudem. Nic dziwnego, skoro ledwie zaglądała do książek, podczas gdy ja ślęczałem nad nimi całymi godzinami.
Wszyscy wierzyliśmy, że będziemy bogaci
Na studia poszliśmy już osobno. Trafiliśmy z siostrą na dwie różne uczelnie. Ja studiowałem chemię na politechnice, Amelia dostała się na historię. Miała nawet niezły wynik. Przygoda z maturą najwyraźniej ją otrzeźwiła. Ale tylko na chwilę. Zaczęła dostawać warunki, brać urlopy dziekańskie, a po sześciu latach studiów przerwała je. Nie ukończyła nawet III roku!
Od tej pory zajmowała się różnymi rzeczami. Pracowała w agencji reklamowej, była handlowcem. Zwykle jednak nie miała żadnej pracy i długo mieszkała z rodzicami. Potem wyszła za mąż i szybko urodziła dziecko. Jej synek nie skończył nawet dwóch lat, kiedy rozwiodła się i znów zamieszkała u rodziców.
Ja wyprowadziłem się z domu zaraz po politechnice. Miałem nawet propozycję, żeby zostać na uczelni, robić doktorat i uczyć studentów, ale to była pierwsza połowa lat 90., wszyscy znajomi zakładali wtedy na potęgę firmy i każdy wierzył, że wkrótce zostanie bogaczem. Uwierzyłem i ja. W przeciwieństwie do wielu innych udało mi się zrealizować swoje marzenie. Opracowałem parę receptur kosmetyków i zacząłem je produkować. W końcu dorobiłem się nawet niedużej fabryczki i choć nie byłem żadnym tam potentatem na rynku, mogłem się uważać za osobę zamożną. A ponadto szczęśliwą, bo miałem już wtedy cudowną żonę i dwójkę dzieci, może nie szalenie zdolnych, za to bardzo pracowitych.
Dobrze wyszedłem na swojej zazdrości
Z moją siostrą utrzymywałem bardzo dobre kontakty. Nie przyszło mi nawet do głowy winić jej za to, że rodzice nie traktowali nas tak samo. Ona sama nigdy nie dała mi odczuć, że uważa się za lepszą ode mnie. Dlatego gdy przez dłuższy okres była bezrobotna, pomagałem jej finansowo. Gdy jednak któregoś letniego dnia przyszła do mnie mama i poprosiła, żebym znalazł dla Amelii pracę w mojej firmie, odpowiedziałem twardo:
– Nie ma mowy.
– Dlaczego? – oburzyła się mama. – To twoja siostra…
– …którą bardzo kocham i zawsze wspomogę w potrzebie.
– Ale ona właśnie teraz potrzebuje pracy! – zawołała.
– Mamo, ona ma ponad czterdzieści lat i nigdzie nie zagrzała dłużej miejsca, w żadnej firmie nie awansowała – powiedziałem.
– Bo nikt się na niej nie poznał, nie dał jej szansy. A przecież ona taka zdolna… – mama zaczęła swoją starą gadkę.
– I to jest właśnie problem Amelii, mamo – westchnąłem. – Jest zdolna i zawsze wszystko przychodziło jej zbyt łatwo. Dlatego nigdy nie nauczyła się przykładać do swoich obowiązków. A żeby coś w życiu osiągnąć, potrzebna jest przede wszystkim ciężka praca. Zdolności nie są aż tak ważne.
Mama wstała obrażona.
– Czyli jej nie zatrudnisz?!
– Mamo, z tymi kwalifikacjami i predyspozycjami nie mógłbym jej wziąć nawet do sekretariatu.
– No wiesz co?! Taka zdolna dziewczyna do sekretariatu!
– Nie słuchasz mnie, mamo. Powiedziałem, że nie nadaje się na sekretarkę… – poprawiłem ją.
– Jak możesz tak mówić?! Zawsze zazdrościłeś jej zdolności! – wrzasnęła mocno wkurzona.
Mama miała rację. Zazdrościłem Amelii, bo rodzice zawsze chwalili tylko ją. Ale dobrze na tej zazdrości wyszedłem. Nigdy nie zyskałem ich uznania, za to nauczyłem się ciężko pracować. I teraz to raczej Amelia może mi wszystkiego zazdrościć. Oczywiście, mógłbym ją zatrudnić. Jestem jednak przekonany, że prędzej czy później musiałbym ją zwolnić. A wtedy dopiero by była chryja! Rodzice obraziliby się na mnie na amen.
Szczerze współczuję siostrze. Przecież te wszystkie zdolności to nie jej wina. Tak po prostu
w życiu jest, że jeśli coś nam przychodzi zbyt łatwo, nie umiemy o to dbać. Choć absurdalnie to zabrzmi, zdolni mają trudniej.