Kilka dni temu wzięłam się do przedświątecznych porządków. Kiedy opróżniałam szafki, wpadł mi w ręce album ze zdjęciami. Usiadłam w fotelu i zaczęłam go przeglądać, kartka po kartce. Na starych, pożółkłych fotografiach zobaczyłam kochającą się rodzinę. Mama, tata, mój młodszy brat Witek i ja. Narodziny, chrzciny, komunie, śluby, święta, wakacje, wycieczki… Wszyscy uśmiechnięci, szczęśliwi.
A dzisiaj? Ech, szkoda gadać… Rodzice już nie żyją, a brat? Taką wojnę ze mną prowadzi jak z największym wrogiem. Najpierw chodziło o mamę. Teraz o spadek. Mój tata był bardzo zaradnym i pracowitym człowiekiem. Za czasów komuny dorobił się dużego majątku. Miał prywatny zakład rzemieślniczy. Choć państwo dusiło go domiarami, potrafił zarobić na rodzinę i jeszcze odłożyć trochę grosza na czarną godzinę. Uzbierał na tyle dużo, że na obrzeżach Warszawy kupił dużą działkę i wybudował piękny, piętrowy dom i nowy zakład. Kiedyś to były peryferia, ale dziś to jedna z najlepszych dzielnic miasta!
Jeszcze w latach 80. rodzice zdecydowali, że tę posiadłość przejmie po nich mój brat. Nie protestowałam. Dobrze wiedziałam, że ojciec zawsze marzył o tym, aby to Witek poprowadził kiedyś rodzinną firmę (ja miałam dostać coś w rodzaju posagu). Zostało ustalone, że połowę domu i zakładu dostanie po śmierci taty, a drugą połowę – gdy umrze mama. Potem nastały nowe czasy i to był koniec marzeń taty. Jego wyroby były droższe od fabrycznej masówki, nikt nie chciał ich kupować. Musiał zamknąć firmę.
Lekką ręką trwonił majątek
Gdyby brat przejął interes, wprowadził jakieś zmiany, zaczął produkować coś innego – kto wie, może udałoby się ją uratować? Ale on nie kwapił się do roboty. Zdecydowanie bardziej wolał wydawać rodzinne pieniądze, niż je zarabiać. Zresztą oboje z żoną lubili bogato żyć. Drogie samochody, podróże, markowe ciuchy, dobry sprzęt muzyczny… Kiedy piętnaście lat temu nasz tata umierał na raka, w zakładzie urzędował już ktoś inny. Rodzice sprzedali budynek. Z dawnego majątku został tylko dom.
Po śmierci taty Witek od razu upomniał się o swój spadek. Jeszcze kwiaty na grobie nie zwiędły, a on już wiercił mamie dziurę w brzuchu. Biedna, nie miała nawet czasu na żałobę. Musiała myśleć, jak dokonać podziału. No i wymyśliła, że brat przejmie parter i piwnicę, a ona mieszkanie na piętrze i strych. Witkowi to się nie spodobało. Kręcił nosem, marudził. Chciał, żeby mama od razu przepisała na niego także swoją część. Raz przypadkowo usłyszałam, jak ją do tego namawiał.
– Przecież po twojej śmierci to wszystko i tak będzie moje! Nie lepiej załatwić to już teraz, za jednym zamachem? Mniej chodzenia, mniej formalności, mniejsze koszty. Oczywiście cały czas będziesz mogła z nami mieszkać – zapewniał.
Mama nie chciała się zgodzić.
– Zrozum, synku, dopóki żyję, chcę mieć coś swojego, czuć się bezpiecznie. Dostaniesz wszystko, ale dopiero jak zamknę oczy. Przecież masz mój testament – odpowiedziała.
Jakby się obawiała, że syn i synowa wcale się się nią nie zajmą. Wyrzucą ją na bruk albo oddadzą do domu starców. Nie wiedziałam, że mamie dzieje się krzywda. Dawno wyprowadziłam się z rodzinnego domu. Miałam męża, dzieci, własne mieszkanie i własne sprawy. Rodziców widywałam raz w tygodniu, na niedzielnych obiadach. Po śmierci ojca zaczęłam jednak wpadać do domu częściej. Chciałam wiedzieć, jak mama radzi sobie bez taty, czy Witek jej pomaga. Zadomowił się już z żoną i dziećmi na parterze. Zrobili remont, kupili nowe meble…
– Wszystko jest w najlepszym porządku, córeczko, nie martw się – odpowiadała zawsze, gdy pytałam, co u niej słychać.
Może gdybym była bardziej dociekliwa, uparta, gdybym głębiej spojrzała jej w oczy – szybciej poznałabym prawdę. Ale wiadomo, jak to jest w dzisiejszych czasach. Wieczny pośpiech, mnóstwo problemów na głowie… Jak człowiek słyszy, że wszystko jest dobrze, to myśli, że tak właśnie jest. Zresztą mama nie mieszkała przecież u obcych. Miała za sąsiada własnego syna! Skąd mogłam wiedzieć, że to wyrodny syn, który ją dręczy?!
Oczy otworzyła mi sąsiadka, która przyjaźniła się z moimi rodzicami od lat. Kiedyś, gdy wychodziłam od mamy, czekała na mnie u siebie na ganku.
– Marysiu, wstąp do mnie na małą kawkę! – zawołała.
– Dziś nie mogę, może następnym razem – odparłam.
Spieszyłam się do szkoły, na zebranie córki, i nie miałam czasy na pogaduszki. Jednak sąsiadka nie ustępowała.
– To bardzo ważne. Chodzi o twoją mamę. Co prawda obiecałam jej, że nic ci nie powiem, ale nie mogę już dłużej milczeć. Sumienie mi nie pozwala – powiedziała z poważną miną.
Zaniepokojona weszłam za nią do domu.
Boże, jak można być tak podłym?!
To, co potem usłyszałam, dosłownie zwaliło mnie z nóg. Okazało się, że mój kochany braciszek i jego rodzinka zamienili życie mamy w prawdziwe piekło. Nieraz przybiegała do sąsiadki z płaczem. Żaliła się, że wnuki wyzywają ja od wariatek, że synowa przepędza ją z ogrodu, wyłącza światło, wodę. A jak raz poprosiła Witka, żeby zawiózł ją na cmentarz, na grób ojca, to powiedział, że bardzo chętnie spełni jej prośbę. Pod warunkiem, że mama zostanie tam na zawsze…
– To wszystko prawda! Sama słyszałam awantury i krzyki. Oni ciągle chcą, żeby twoja mama przepisała na nich resztę domu. Szantażują ją, straszą. Musisz coś z tym zrobić, bo ona długo już tego nie wytrzyma!
Byłam przerażona, ale też wściekła. Wszystko się we mnie w środku gotowało. Natychmiast pobiegłam do domu. Gdyby wtedy brat lub bratowa nawinęli mi się pod rękę, to nie wiem, co bym zrobiła. Ale drzwi do ich mieszkania były zamknięte. Pobiegłam na górę do mamy.
– Pani Kownacka o wszystkim mi powiedziała! Dlaczego to ukrywałaś, ani razu się nie poskarżyłaś? – pytałam zrozpaczona. – Przecież wiesz, że bym ci pomogła – dodałam.
Spojrzała na mnie smutno.
– Nie chciałam ci zawracać głowy swoimi problemami, córeczko. Masz dość własnych – powiedziała cicho.
Nie zamierzałam tego tak zostawić
Postanowiłam porozmawiać z bratem. Nie, nie porozmawiać. Zrobić mu awanturę! Zasłużył na nią!
– Daj spokój, Marysiu, to nie pomoże tylko zaszkodzi. Tylko ich rozwścieczysz, będą się mścić. A tak – może im przejdzie, zmienią się – prosiła.
Ale nie chciałam ustąpić. Przecież nie mogłam pozwolić na to, by Witek i jego rodzinka nadal znęcali się nad mamą! Wrócili późno. Ledwie drzwi otworzyli, już byłam u nich. Obiecywałam sobie, że zachowam spokój, ale puściły mi nerwy. Zwyzywałam ich od najgorszych! Krzyczałam, że doskonale wiem, co wyprawiają z mamą. Groziłam, że jeśli się nie uspokoją, to pogadam z nimi inaczej. Pójdę na policję, do sądu. Myślicie, że się przestraszyli? Skąd! Bratowa prawie do oczu mi skoczyła. Krzyczała, że mama jest wariatką, że niesłusznie ich oskarża, że trzeba wsadzić ją do psychiatryka. A brat? Tylko jej przytakiwał. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Przecież ta kobieta obrażała jego matkę!
– Witek, ta jędza to zupełnie obca osoba. Ale ty? Jak możesz?! – naskoczyłam na niego. Złapał mnie za ramiona. Był aż czerwony z wściekłości.
– Nie będziesz mi tu żony obrażać! Fora ze dwora! Wszystko w tym domu jest moje i mogę robić, co chcę. Nie pokazuj się tu więcej! Wynocha! – wrzeszczał, wypychając mnie za drzwi.
– Nie wszystko, tylko połowa!
– Ale jak matka zdechnie, to wszystko – wysyczał przez zęby.
Wtedy go znienawidziłam, na zawsze wyrzuciłam z serca.
Nie uronił ani jednej łzy nad jej trumną
Nie posłuchałam brata. Przyjeżdżałam do mamy prawie codziennie. Za każdym razem, gdy wchodziłam na podwórko, brat i bratowa obrzucali mnie wyzwiskami. Nie reagowałam. Nie miałam ani siły, ani ochoty toczyć z nimi wojny. Na szczęście od mamy się odczepili. W ogóle się do niej nie odzywali, nie zaglądali. To ja robiłam jej ciężkie zakupy, pomagałam sprzątać, prać. To ja woziłam ją na grób taty, zabierałam na święta, do parku. Trwało to prawie dziesięć lat! Kilka razy próbowałam ją namówić, żeby się przeprowadziła do mnie. Nie chciała nawet o tym słyszeć.
– Nie przesadza się starych drzew. A poza tym twój ojciec zbudował ten dom także dla mnie. Chciał, żebym mieszkała w nim do śmierci – odpowiadała.
Wówczas nie mogłam pojąć, dlaczego tak kurczowo trzyma się tego miejsca. Przecież u mnie byłoby jej lepiej… Mama zmarła rok temu. Na serce. W samotności. Do dziś nie mogę sobie darować, że mnie przy niej wtedy nie było… Musiałam wyjechać na kilka dni na szkolenie. Po powrocie natychmiast do niej pojechałam. Leżała na podłodze, martwa, zimna. Lekarz z pogotowia powiedział, że nie żyje od trzech dni! Jak pomyślę, że może krzyczała, wzywała pomocy… A oni nie zareagowali… To ja zorganizowałam pogrzeb. Przyszedł tylko brat. Nie uronił nad trumną matki nawet jednej łzy. Po uroczystości podszedł do mnie i powiedział:
– No to teraz wszystko jest już moje. I żeby twoja noga więcej w moim domu nie postała. Bo inaczej popamiętasz!
I pogroził mi palcem. Był taki pewny siebie, zadowolony… Nie wytrzymałam.
– Masz, czego chciałeś! Ciesz się, bydlaku! – krzyknęłam.
Zrobiło mi się potwornie smutno. Uświadomiłam sobie, że nie mam po mamie żadnych pamiątek. Tylko album ze zdjęciami. Nie łudziłam się, że brat pozwoli mi zabrać choć jedną rzecz. Nie miałam pojęcia, że mama przed śmiercią spisała nowy testament. Nigdy mi o tym nie wspomniała. Wiele razy zastanawiałam się dlaczego. Może nie chciała dawać bratu pretekstu do jego podważenia? Bała się, że potem powie, że ją zmusiłam, jakoś na nią wpłynęłam? W każdym razie następnego dnia po pogrzebie zadzwonił do mnie nieznajomy mężczyzna, jak się okazało – notariusz.
– Zapraszam panią jutro w samo południe do mojej kancelarii na odczytanie ostatniej woli pani zmarłej matki – powiedział.
– To musi być jakaś pomyłka… Mój brat ma testament mamy. Spisała go wiele, wiele lat temu – odparłam zaskoczona.
– Nie ma mowy o żadnej pomyłce. Dokument jest nowy, sprzed pięciu lat. Unieważnia on wszystkie starsze testamenty – stwierdził prawnik.
Pojechałam do kancelarii z mężem. Brat i bratowa już tam byli. Gdy weszliśmy, właśnie kłócili się z notariuszem. Pokazywali stary testament, przekonywali, że tylko on jest ważny. Kiedy zorientowali się, że stoimy w drzwiach, zamilkli i usiedli na swoich miejscach.
– No to, jak widzę, jesteśmy w komplecie. Mogę przystąpić do odczytania testamentu – oświadczył notariusz.
No i zaczął czytać. Powoli, głośno, wyraźnie. Dokument był dość długi, więc trwało to kilka minut. Gdy skończył, brat i bratowa byli bladzi jak ściana. Miałam wrażenie że za chwilę zemdleją albo dostaną zawału.
Okazało się, że mama zapisała cały swój majątek mnie. Co więcej – wydziedziczyła brata, jego dzieci, pozbawiła ich prawa do zachowku. Nie chciała, żeby dostali po niej choćby grosz. Swoją decyzję uzasadniła. Było o znęcaniu się, braku opieki, groźbach… I o tym, że tylko ja przy niej byłam, ja o nią dbałam. Gdy tego słuchałam, zrobiło mi się ciepło na sercu. Cieszyłam się nie tyle z majątku, co z tego, że mama nie czuła się samotna, niechciana, opuszczona… No i jeszcze, że brat i bratowa dostali po nosie.
A więc jednak jest sprawiedliwość!
Jak się zapewne domyślacie, Witek i jego żona nie pogodzili się z nową sytuacją. Gdy już otrząsnęli się z szoku, wpadli w szał.
– To fałszerstwo, bezprawie! Udowodnię to!–- ryczał brat. – Będziemy walczyć o to, co nam się słusznie należy! – wtórowała mu bratowa.
Notariusz próbował przemówić im do rozumu; przekonywał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale nie słuchali. Zapowiedzieli, że podważą testament. I od roku sprawa jest w sądzie. Mój mecenas twierdzi, że wygraną mamy w kieszeni, że nawet adwokat brata przyznaje, że jest on na straconej pozycji. Ale wszystko musi się odbyć zgodnie z procedurami. A to trwa, jak to w naszych sądach.
Brat na razie nie wpuszcza mnie za furtkę. Twierdzi, że dopóki nie będzie wyroku, nie mam prawa wejść na posesję. Jestem cierpliwa, poczekam. Mieszkanie mamy stoi zamknięte, klucze do niego mam ja. Jak brat się włamie, to tylko kłopotów sobie narobi. Chyba nawet bym tego chciała…