Środa, dzień jak co dzień. Od rana, czyli od kiedy Patryk wyszedł do pracy, zajmowałam się tym, co zawsze, czyli praniem, sprzątaniem, gotowaniem. Nic nowego, już do tego przywykłam, szczególnie że od lat nie pracowałam.
Najpierw zajmowałam się wychowaniem córki, potem łapałam dorywcze fuchy, ale nic więcej
Na dom zarabiał mąż, a ja, mimo tego że miałam kiedyś jakieś ambicje, stałam się kurą domową. Trudno, po ponad dwudziestu latach przywykłam, choć czasem miałam ochotę gdzieś wyjść, spotkać się z koleżankami, iść do fryzjera. Ale do fryzjera? Serio? Boże drogi, nie byłam tam już chyba ze dwa lata, a gdzie jest gabinet kosmetyczny, nawet nie wiedziałam. Czy było mi z tym źle? Sama nie wiem.
Wiem za to, że kiedy patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, widziałam podstarzałą, choć raptem pięćdziesięcioletnią kobietę. Szara cera, przetłuszczone włosy, wałeczki tłuszczu tam, gdzie nie powinno ich być, a co najgorsze – oczy bez blasku, który kiedyś tak lubiłam i który kiedyś zawładnął sercem mojego męża. No ale cóż – takie życie i już.
Równo o siedemnastej trzydzieści usłyszałam otwierające się drzwi, a potem odgłos odstawianej teczki i walnięcie drzwi łazienki. Też nic nowego – taki jego stały rytuał. Koniec pracy, szybki prysznic, obiad podawany przez służącą Marysię, za który w dodatku owa służąca rzadko dostawała podziękowanie, o uśmiechu i całusie nie wspominając. Szanowny małżonek po zakończonym rytuale zawitał do kuchni, zasiadł za stołem i zamiast zwykłego „dzień dobry”, wypalił:
– Musimy porozmawiać.
Świetnie, zwykle tak zaczynają się nieciekawe rozmowy. Ale może się mylę?
– Co, nie udało się zarezerwować tego hotelu na wrzesień, na naszą rocznicę? – spytałam z głupia frant. – Pamiętasz, że chcieliśmy gdzieś wyjechać na jesieni, żeby to uczcić…
– Jakiego hotelu, kobieto? Jaki wyjazd? Ja nigdzie nie zamierzam wyjeżdżać! – zirytował się. – Chcę ci powiedzieć, że poznałem kogoś i odchodzę. Koniec.
Świeżo usmażony schabowy, który właśnie miał trafić na talerz Patryka, plasnął na podłogę, ja zaś osunęłam się na krzesło.
– Co takiego? – wychrypiałam po chwili, patrząc na niego oczami wielkimi jak spodki.
– To, co słyszysz. Mam dość tego życia, patrzenia na ciebie, jak się snujesz, jak o siebie nie dbasz. Tak, jasne, kiedyś się kochaliśmy, ale teraz mam dość. A ona jest inna. Piękna, zadbana, ma pasje, a nie tylko gotowanie i sprzątanie!
– Ale gotowanie i sprzątanie to nie był mój pomysł. Ja miałam zajmować się domem – szepnęłam jeszcze, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
– Jasne, tylko inne kobiety jakoś potrafią zadbać i o dom, i o pracę, i o siebie. Tak jak Marlena. Ma raptem trzydzieści lat, a już wie, czego chce od życia – prychnął. – A nas już i tak nic nie łączy.
– Trzydzieści lat? Jest niewiele starsza od naszej córki… – chlipnęłam.
– Nieważne! Więc jak chcesz gdzieś wyjechać, to nie ze mną. Ja wychodzę i wrócę jutro po rzeczy. W przyszłym tygodniu składam pozew o rozwód. Co zrobimy z mieszkaniem, ustalimy później. Wybacz, ale dzisiaj nie mam już czasu.
I ot tak odwrócił się i wyszedł, a ja zostałam jak ta głupia przy stole, połykając łzy
Po paru minutach wstałam tylko dlatego, że poczułam swąd palących się na patelni kotletów. Pośliznęłam się na tym, który leżał na podłodze, w ostatnim odruchu wyłączyłam kuchenkę i sięgnęłam do lodówki, gdzie stała butelka merlota. Drżącymi dłońmi ją otworzyłam i wypiłam chyba połowę.
Jakim cudem? Dlaczego? Czy byłam aż tak beznadziejna? Przecież kiedyś naprawdę się kochaliśmy! Mieliśmy cudowną córkę. Kiedy staliśmy się dla siebie obcy? Prawie trzydzieści lat małżeństwa i teraz nagle nic nas nie łączy? Okej, on zajmował się pracą, ja domem, ze wspólnych pasji pozostało tylko jeżdżenie raz do roku na Mazury. Ale czy stałam się mu tak straszna, żeby mnie na kogoś zamienić? Bo kolejnej godzinie i resztce merlota odpadłam.
Rano wstałam z zapuchniętymi oczami i potwornym kacem. Zerknęłam na ekran telefonu, kiedy właśnie przyszło połączenie. Daria, moja córka.
– Mamuś… – zaczęła, a ja znowu się rozpłakałam, bo nie miałam siły i odwagi jej powiedzieć, ona jednak wiedziała.
– Kochana, ojciec do mnie dzwonił wczoraj wieczorem, wszystko mi powiedział.
– No bo… – szepnęłam.
– Wiem, nie tłumacz. Dla mnie jest idiotą. Przyjeżdżam po ciebie za godzinę i jedziemy do mnie. Ogarniesz się do tego czasu?
– Ale co ja mam…
– Nie wiem, pomyślimy. Tam na razie zostać nie możesz. Do zobaczenia, pa.
W zasadzie nie wiedziałam, co mam myśleć, ale chyba faktycznie nie mogłam, i nie chciałam, zostać w mieszkaniu, w którym wszystko przypominałoby mi o tym, co się stało. Zapakowałam parę rzeczy.
Daria zjawiła się tak, jak obiecała i zawiozła do siebie. Miała własne mieszkanie i wolny pokój
Zrobiła mi herbatę, okryła kocem, mocno przytuliła i kazała spać. Tak spałam chyba ze dwa dni. Łzy powoli wysychały, a ja zaczynałam dochodzić do siebie. Któregoś wieczoru przyszłam do kuchni i zastałam Darię przy gotowaniu.
– Co robisz? – zapytałam.
– To, co lubisz. Muszle makaronowe nadziewane szpinakiem i fetą. Plus odrobina winka – mrugnęła okiem.
– Ale…
– Żadnych ale, kochana. Pamiętasz, kiedy ktoś dla ciebie gotował? Nie wydaje mi się. Więc wcinamy i obmyślamy plan, co dalej.
– Jaki plan, skarbie… – westchnęłam, biorąc do ust łyk pysznego białego wina. – Kompletnie nie wiem, co mam robić.
– Wziąć się za siebie. I ja ci zamierzam w tym pomóc. Pamiętasz, że jestem zawodowcem? – zaśmiała się.
Faktycznie, Daria skończyła studia i zajęła się tak zwanym coachingiem. O co dokładnie chodziło, nie wiem, przyznaję ze wstydem. Miała to być pomoc dla ludzi, którzy nie radzą sobie z rzeczywistością i chcą w końcu wziąć sprawy we własne ręce – chyba jakoś tak. I fakt, wiele razy mi powtarzała, że czas się za siebie wziąć, zadbać, przestać siedzieć w domu, zacząć myśleć o sobie, a nie o obiadkach dla męża. Ignorowałam, bo co ona mogła wiedzieć o życiu. A może to jednak nie tylko teoria?
Cały wieczór robiła mi takie pranie mózgu, że uległam
Następnego dnia wstałam dużo bardziej radosna i pełna energii. Wedle wskazówek Darii usiadłam, zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, czego mogłabym chcieć. Wakacje? Na razie nie, nie w tym stanie ducha. Dobra książka? Pewnie, w końcu mam na to czas, skoro nie muszę dzień w dzień polerować łazienki. A czym by się zająć tak na stałe, skoro muszę zacząć zarabiać pieniądze? Otworzyłam oczy i spojrzałam na stolik, gdzie stał przepiękny bukiet kwiatów – Daria dostała je od swojego chłopaka.
Kurczę, może to jest to? Kocham kwiaty i zawsze chciałam się nimi zajmować. Ogródka nie mam, ale może kwiaciarnia? Zaczęłam szukać w internecie. Tak, były kursy florystyczne. A co mi tam – zadzwoniłam, zapisałam się. Daria aż piała z zachwytu, kiedy jej o tym powiedziałam. Następnie postanowiła zająć się moim wyglądem. Umówiła mnie do fryzjera, na paznokcie, nawet na masaż. Boże drogi, jakie to było przyjemne. W końcu poczułam się jak prawdziwa kobieta! Trochę gorzej się poczułam, kiedy oznajmiła, że czas na ciało.
– Zwariowałaś? Na żadną siłownię nie idę, za żadne skarby świata – śmiałam się.
– A kto ci każe na siłownię? Odpalamy laptopa, wsadzamy płytkę i jedziemy!
No i jechałyśmy. Jakieś przysiady, cuda wianki. Na początku pot płynął ze mnie ciurkiem, potem nawet zaczęło mi się to podobać. Co więcej, po miesiącu zauważyłam, że przeklęte wałeczki zaczynają być mniejsze. Moja ukochana córka pomyślała o czymś jeszcze, a mianowicie o mieszkaniu, w którym żyłam razem z mężem. Wynajęła odpowiednich ludzi, którzy zajęli się jego sprzedażą. Było duże, po podziale pieniędzy wystarczyło mi na kupno malutkiej kawalerki.
Już się nie mogłam doczekać, jak zacznę ją meblować i przy okazji uwolnię córkę od swojej obecności. I tak zaczęło się moje nowe życie.
Okazało się, że mam czas na czytanie książek, a w dodatku dostałam pracę!
Kiedy któregoś dnia przechodziłam obok kwiaciarni, zobaczyłam, że poszukują pracownika. Przetestowali mnie, przeszkolili, i co? Stałam się kwiaciarką na pełny etat! Robiłam bukiety na śluby, wesela, imieniny. Sama radość. Tyle że przyszedł dzień, kiedy dostałam pozew. Akurat parzyłam sobie kawę, kiedy rozerwałam kopertę. I zbladłam.
– Co jest? – zapytała Daria, wchodząc do kuchni i widząc moją minę.
– Aha – stwierdziła tylko, zerkając na pismo.
– I co teraz? – westchnęłam.
– A co ma być? Jestem z tobą i cię nie zostawię. A, i masz się tak odpicować, żeby mu szczęka opadła, jasne? – uściskała mnie.
Może i racja – pomyślałam. Kiedy więc nadszedł ten dzień, szłam po korytarzu sądu pewnym krokiem, ubrana w najlepszą garsonkę. Nowa fryzura, kolor włosów, ponad dziesięć kilogramów mniej, pomalowane paznokcie i usta. Zobaczyłam go siedzącego pod salą rozpraw z tą jego ukochaną wybranką.
Kiedy mnie zobaczył, wstał i faktycznie – szczęka mu chyba opadła
– Marysia, to ty? – wychrypiał.
– A kogo innego się spodziewałeś? – nie mogłam powstrzymać ironii.
– Ty jesteś…
– Jaka? Inna? Z całą pewnością – zaśmiałam się. – No, chodźmy, sędzia nie będzie czekał. A pani – zwróciłam się do panienki – lepiej niech tu zaczeka. Chwila moment i będzie cały dla pani.
Rozprawa trwała krótko, bez orzekania o winie, bo po co mi był cyrk z wyciąganiem brudów pod tytułem zdrada. Byłam konkretna, pewna siebie. Patryk, cały czas zdziwiony tym, jak wyglądam i jaka jestem, jąkał się jak kretyn. Po pół godzinie wyszliśmy.
– Życzę dużo szczęścia – powiedziałam im do na odchodne i pomaszerowałam do samochodu, gdzie czekała Daria.
Kątem oka zobaczyłam tylko, jak znowu mu szczęka opada, a ja, jak ta głupia, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Minął rok. Moje nowe życie szło pełną parą. Parę godzin dziennie spędzałam w kwiaciarni, potem szłam do mojej małej, urządzonej tak jak chciałam kawalerki. Czasem widywałam się z córką, jadłyśmy pyszny makaron ze szpinakiem, gadałyśmy albo oglądałyśmy jakiś film.
O Patryku i dawnym życiu nie zapomniałam, ale już tak nie bolało. Aż tu nagle…
Tak, znowu była środa. Akurat kończyłam piękny bukiet z róż, hortensji, słoneczników. Coś wyjątkowego. Zabrzęczał dzwonek przy drzwiach.
– Już idę! – krzyknęłam z zaplecza.
Wyszłam i zobaczyłam… no właśnie… jego. Serce podeszło mi do gardła, ale nie chciałam, żeby to zauważył.
– Pan sobie życzy? – zapytałam.
– Marysia, proszę… – westchnął, patrząc na mnie wzrokiem zbitego psa.
– Co proszę?
– Ja… Ja chcę za wszystko przeprosić i…
– Za co niby? Że mnie zostawiłeś jak zepsute krzesło? Czy że wolałeś młodą panienkę zamiast starej żony?
Córka wbiła mi do głowy, że zdrowy egoizm to dbanie o siebie
– Tak, za wszystko. Bo widzisz, ja i ona… My już nie…
– Ojej, zostawiła cię? – nie mogłam się powstrzymać. – Dla kogoś młodszego?
– Nie jesteśmy już razem i ja teraz…
– To wiesz co? Ja mam propozycję – mrugnęłam okiem. – Zobacz, mam tu taki bukiet – wyciągnęłam ten, który akurat skończyłam. – Weź go, nie musisz płacić. Może dzięki temu ci przebaczy, a jak nie, to zrobisz z nim, co chcesz. Bo ja, mój drogi, nie zamierzam wchodzić drugi raz do tej samej rzeki. Jak widzisz, mam swoje życie, i to, co dzieje się w twoim, już mnie mało interesuje. A teraz do widzenia, mam dużo pracy.
Przez ułamek sekundy było mi przykro, kiedy widziałam, jak wychodzi. Ale trudno. Córka mi wbiła do głowy, że zdrowy egoizm to dbanie o siebie. A ja właśnie zaczęłam o siebie dbać i zamierzam tak jeszcze przez parę lat. Bo teraz moja kolej na szczęście. A tobie, mój miły, życzę tego samego, tyle że już beze mnie.