– Jesteś nareszcie! Nie mogłam się już doczekać.
Przywarła ustami do moich warg.
– Pozwól mi wejść – zaśmiałem się, odsuwając ją. – A może będziemy się kochać już w drzwiach, na oczach sąsiadów?
Cofnęła się do wnętrza mieszkania, pociągnęła mnie. Zdążyłem tylko porwać neseser, by nie przytrzasnęła go drzwiami.
– Naprawdę będziesz miał dla mnie cały tydzień? – spytała.
– Dokładnie siedem dni. Ale tylko sześć nocy – dodałem z udawanym smutkiem.
– Nie wiem, czy zdążę się tobą nacieszyć.
– Zdążysz, ty wariacie – odparła, mrugając kokieteryjnie. – Już ja się postaram…
– No to zacznij się starać od zaraz! – powiedziałem, marszcząc srogo brwi. – Bo inaczej pomyślę, że mnie już nie kochasz!
Zrzuciłem płaszcz i marynarkę.
– Jak mój pan sobie życzy. – Opuściła wzrok i przybrała pokorną pozę. Ale nie wytrzymała dwóch sekund i roześmiała się. – Weź prysznic, a ja podam do stołu.
Miałem już powiedzieć, że prysznic brałem niedawno, a obiad też zjadłem, ale sobie darowałem. Co mi szkodziło? Nie muszę przecież zjadać wszystkiego, a prysznic mogę wziąć jeszcze raz, jeśli ma to uszczęśliwić Helenkę.
Z domu wyszedłem dosłownie pół godziny wcześniej. Żona zadbała, żebym nie wybierał się w długą podróż głodny, więc przygotowała moje ulubione kotlety siekane z pieczonymi ziemniaczkami i surówką z białej kapustki, zaprawianej octem winnym i ziołami prowansalskimi.
Żegnając żonę, zapewniałem, że będę tęsknił
– Zadzwonię, jak dojadę – zapowiedziałem. Zamyśliłem się na chwilę. – Albo nie. Na miejscu będę grubo po północy, w końcu do Wiednia blisko nie jest. Wyślę SMS, że dotarłem.
– Możesz zadzwonić z drogi – przypomniała mi.
– Jasne, jeśli będzie zasięg tam, gdzie się zatrzymam na postoje – zaśmiałem się.
– Dlatego się nie martw. Pamiętasz, jak było ostatnio? Niepotrzebnie się tylko denerwowałaś. Nowoczesność nowoczesnością, a z zasięgami bywa problem nawet w najbardziej rozwiniętych krajach.
Prawda była taka, że po prostu zasnąłem i zupełnie zapomniałem o telefonie. Przypomniała mi o tym dopiero Helenka, a obudziliśmy się dość późno.
– Tylko się za bardzo nie śpiesz – przestrzegła. – Tyle ostatnio się słyszy o wypadkach na autostradach…
Przytuliłem ją z uśmiechem.
– Będę tęsknił – skłamałem.
– Ja też – odpowiedziała. – Na tak długo dawno nie wyjeżdżałeś.
– Co zrobisz? – westchnąłem ciężko.
– Nawet wicedyrektor w poważnej firmie musi się czasem doszkolić.
Na powitalny obiad Helenka przygotowała mi moje ulubione kotlety siekane, pieczone ziemniaczki oraz surówkę z białej kapustki, zaprawianą octem winnym i ziołami prowansalskimi… Udawałem oczywiście zachwyt. Nie mogłem jej przecież sprawić przykrości. Zjadłem niewiele, wymawiając się wilczym apetytem, ale nie na jedzenie, lecz moją gorącą kochankę. Nie musiałem zresztą bardzo się wysilać, żeby jej udowodnić, iż to prawda.
W sprawach łóżkowych Helenka była niesamowita, ale gotowała tak sobie, na pewno o wiele gorzej od mojej żony. Tak zaczęła się nasza tygodniowa sielanka. Następnego dnia wybraliśmy się na zakupy do oddalonego o kilka kilometrów marketu. Wprawdzie mieliśmy o wiele bliżej inny, ale w nim robiłem zakupy z żoną, więc wolałem tam się nie pokazywać. Po drodze z powrotem kupiliśmy chińszczyznę, żeby zjeść w domu. Helence nie chciało się gotować, a ja jej nie zamierzałem do tego zmuszać. Nie o jej kuchnię przecież w tym wszystkim chodziło.
– Kiedyś ci się znudzę – powiedziała, gdy leżeliśmy w łóżku, wyczerpani i spełnieni.
– Chyba raczej nie – odparłem z uśmiechem. To też należało do całej tej podniecającej gry. – Od dwóch lat mi się nie nudzisz, a podobno w tym właśnie czasie słabną nieco uczucia. A ja coraz bardziej cię kocham.
– Nigdy! – odparłem z mocą. – Wtedy sprowadzę się do ciebie i już.
Oczywiście to było kolejne kłamstwo
Na Helence zależało mi, owszem, ale stanowiła tylko miłe urozmaicenie życia. Tęskniłem do niej, jeśli długo się nie widzieliśmy, wyrywałem się do niej przy każdej okazji, ale żeby wiązać z nią jakieś plany? O nie! Miałem swój ciepły, bezpieczny dom i chciałem, żeby tak zostało.
– Tak, kochanie, wszystko u mnie w porządku – mówiłem do telefonu czwartego dnia pobytu „w Wiedniu”. – Pozwiedzałem, pochodziłem, ale nie mam aż tak dużo wolnego czasu. Strasznie nas cisną na tym szkoleniu.
Musiałem zapoznać się w necie z atrakcjami stolicy Austrii, żeby opowiedzieć żonie, gdzie byłem i co jeszcze zamierzam zwiedzić. Na szczęście nie przychodziło jej do głowy prosić, żebym robił sobie jakieś głupie selfie, bo to byłby kłopot. A dzwoniłem do niej zawsze z zastrzeżonego numeru. Twierdziłem, że tak mam ustawioną służbową komórkę i nie chcę grzebać, żeby to zmieniać. Aż taka głupia moja małżonka nie była, żeby nie odróżnić polskiego kodu kierunkowego od zagranicznego.
– To nie przemęczaj się – powiedziała na pożegnanie. – Tęsknię za tobą.
– Ja za tobą też – odparłem i nagle poczułem, że to prawda. – I za dziećmi…
Z Helenką było cudownie, ale zaczynała mnie już trochę męczyć. Nie prowadziliśmy przecież wspólnego życia, a trzeba było rozmawiać o czymś pomiędzy łóżkiem, oglądaniem filmów i posiłkami. I nie bardzo było o czym. Zawsze jakiś tam temat się znalazł, a ta urocza istotka była prawdziwą paplą, ale nie mogłem mówić o większym zaangażowaniu z mojej strony.
Sielankę też trzeba sobie jakoś dozować
Ale też ta sielanka uległa zaburzeniu. Bo tego samego dnia wieczorem Helenka źle się poczuła. Szkliste oczy, ból głowy, podwyższona temperatura… Coś ją brało. W sumie nawet się ucieszyłem, bo mogłem się teraz zająć chorą i przestać udawać, że interesują mnie jej opowieści o głupich koleżankach z pracy.
– Przepraszam – wyszeptała, kiedy przyniosłem jej herbaty z miodem i aspirynę. – Jestem do niczego…
– Nie przepraszaj! – oburzyłem się.
– Muszę o ciebie zadbać. Zrobię jutro większe zakupy, żebyś miała na cały tydzień.
Co mnie zgubiło? Lenistwo. Gdybym wybrał się do dalekiego marketu, nie doszłoby do fatalnego zdarzenia. Ale uznałem, że Malwina nigdy w południe nie wybiera się do sklepów, bo wtedy szykuje obiad, dlatego pojechałem do bliższego. Leży mniej więcej w połowie drogi między moim domem i mieszkaniem Helenki. Dosłownie dziesięć minut nieśpiesznej jazdy. Przecież nikt się nie zdziwi, że tam jestem, jeśli podjadę sam. Zupełnie nie uśmiechało mi się przebijanie przez zakorkowane skrzyżowania.
Chodziłem po doskonale znanej sobie hali, wkładałem do wózka zakupy z listy, jaką sporządziła Helenka. Jakieś brokuły, jakieś mięso, jakieś warzywa, trochę chemii gospodarczej. W sumie, czułem się jakbym nigdzie nie wyjeżdżał, tylko podjechał po sprawunki na prośbę żony.
Z zaskoczeniem znów poczułem, że trochę tęsknię za nią i dzieciakami. Ewidentnie już się wybawiłem i miałem ochotę wrócić w zwykłe koleiny. Zapakowałem wszystko do bagażnika i pojechałem znajomymi ulicami. Myślałem o tym, że dzisiaj to ja będę musiał coś ugotować, skoro kochanka zachorowała. A może kupić coś na wynos we włoskiej restauracji? Zdecydowałem jednak, że będę gotował. Dzięki temu zyskam pretekst, by nie siedzieć murem przy Helence i trzepać jęzorem.
Podświadomość uprzedziła moje zamiary. Fatalnie!
Z Malwiną było jednak zupełnie inaczej. Oczywiście, mniej podniecająco, ale o wiele łatwiej. Wspólnych tematów mieliśmy mnóstwo, mogliśmy chociażby oplotkować znajomych, pogadać o dzieciach.
I niech mnie diabli, powiedziałem to w złą godzinę. Jak to się mówi, moja uwaga uległa rozproszeniu.
Stanąłem pod blokiem, wziąłem sprawunki i wszedłem do środka. Winda była na dole, co mnie ucieszyło.
Wcisnąłem guzik z cyferką „pięć”. Wysiadłem i udałem się do znajomych drzwi. Kluczy nie miałem, bo trudno by mi było je dyskretnie przechowywać, nacisnąłem więc dzwonek.
– Już jestem z zakupami, kochanie – oznajmiłem półgłosem, kiedy drzwi zaczęły się otwierać.
A potem zdębiałem. Dosłownie odebrało mi mowę. Podobnie zresztą jak stojącej naprzeciwko mnie… żonie! Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że zamiast wrócić do Helenki, odruchowo pojechałem do własnego domu! Zupełnie jak koń, który zawsze wróci do swojej zagrody, bo zna doskonale drogę.
I spuśćmy lepiej zasłonę miłosierdzia na to, co działo się dalej.