„Rodzeństwo nie odzywa się do mnie, bo zgarnąłem spadek po cioci. Uważają, że im się należy, choć ciocię mieli w nosie”

„– Właściwie to żadna nasza rodzina, dziesiąta woda po kisielu – skomentował mój brat, Marek, gdy poprosiłem, by mi choć trochę przy niej pomógł. – Nie mam wobec niej żadnych zobowiązań. Czy ona nam kiedyś pomagała? Coś dla nas zrobiła?”.

Miałem kiedyś siostrę, brata, ale od trzech lat czuję się tak, jakbym ich nie miał. Choć wcale nie uważam, że to moja wina. Przecież ja nic złego nie zrobiłem! Można nawet powiedzieć, że wprost przeciwnie.

Kiedy zamykam oczy i przypominam sobie moje dzieciństwo, zawsze widzę dużo ludzi. W domu były trzy pokoje. W jednym mieszkali rodzice, w drugim ja z bratem, a w trzecim moja siostra. Ale rzadko byliśmy sami. Przez dom przewijały się tłumy znajomych i krewnych. Tak naprawdę czasem myliło mi się, kto jest moją prawdziwą ciocią, a kto przyszywaną. I nigdy nie wiedziałem, czy kiedy wrócę do domu, zastanę w nim swoich bliskich, czy kogoś nieznajomego.

Lubiłem takie zamieszanie, ale moją siostrę to męczyło. Często zamykała się w swoim pokoju i udając, że się uczy, pochłaniała kolejne książki. A znów brat korzystał z okazji, że nikt go nie pilnuje, i uciekał na podwórko. A ja chętnie przesiadywałem z gośćmi, choć dzieci wśród nich raczej nie było. Zazwyczaj przychodzili dorośli – nawet starsi, w wieku mojej babci.

Najbardziej lubiłem ciocię Stasię. To była krewna ze strony taty, chyba cioteczna siostra jego matki, bezdzietna wdowa. Kiedyś próbowałem nawet dojść, jakie pokrewieństwo nas łączy, ale dotarłem tylko do trzeciego pokolenia wstecz. Wcześniejszych historii nikt z rodziny nie pamiętał. Tak naprawdę to właśnie ciocia Stasia była jedynym źródłem wiedzy na ten temat. Ba, istną kopalnią!

Zresztą, nie tylko na temat pokrewieństwa. Znała mnóstwo rodzinnych historii. Nie wiem, ile z nich było zmyślonych, ale uwielbiałem ich słuchać. Gdy tylko ciocia pojawiała się u nas, od razu zajmowałem miejsce obok niej w nadziei, że znów usłyszę coś ciekawego. I nigdy się nie zawiodłem.

Nie zamierzali się angażować

Dzieciństwo miałem szczęśliwe, ale niestety kolejne lata nie były już takie radosne. Gdy poszedłem do liceum, mój tata się rozchorował. Od dłuższego czasu nie czuł się najlepiej, był wiecznie zmęczony, rozkojarzony. Kiedy po raz kolejny się przewrócił – tym razem w pracy – wezwano pogotowie. Diagnoza: stwardnienie rozsiane. Wszyscy przeżyliśmy szok. Tata też. Tym bardziej że lekarze od razu nam powiedzieli, że na leczenie zgodne ze standardami światowymi właściwie nie ma u nas szans.

Choroba postępowała szybko. Już po kilku miesiącach tata wylądował na wózku, potem w łóżku. Nic nie mógł robić sam. Nawet mówić. Gasł w oczach. Myślę, że odszedł tak szybko, bo nie umiał się pogodzić ze swoim inwalidztwem. Zawsze był człowiekiem aktywnym, wesołym, towarzyskim, a teraz został skazany na pomoc przy każdej czynności. A w ostatnich tygodniach… Nie mogę o tym mówić, choć minęło już wiele lat. W każdym razie, pocieszam się, że przynajmniej długo się nie męczył.

A potem rozchorowała się moja ukochana ciocia Stasia. Nie była najmłodsza, więc taka była kolej rzeczy. Po prostu coraz trudniej było jej zarówno chodzić, jak i dźwigać. Zacząłem więc jeździć do niej, pomagać. Była mi niezmiernie wdzięczna.

– Ależ ciociu, co też ciocia mówi?! – zaprotestowałem gorąco, gdy za którymś razem powiedziała, że ma wyrzuty sumienia, że przez nią, zamiast biegać po boisku, zajmuję się starą babą. – Ja tam sportowcem nigdy nie byłem, za to za cioci opowieści dałbym się pokroić…

– Znasz już chyba wszystkie na pamięć – mówiła wtedy. – Chociaż nie… Tę o twoim pradziadku baronie i prosiaku już znasz?

Zawsze tak było. Wyciągała te historyjki z rękawa, a ja starałem się je zapamiętywać, żeby potem spisać albo nagrać na dyktafon – wiadomo, pamięć jest zawodna.

Niestety, ciocia coraz gorzej się czuła. Zdarzały się dni, kiedy nie miała siły nawet opowiadać. Po prostu siedziała w fotelu i co chwilę zapadała w drzemkę. Już nawet podtrzymywana przeze mnie nie miała siły iść na spacer do pobliskiego parku. Wiedziałem, co to znaczy, i naprawdę się martwiłem.

– Mamo, ciocia Stasia już nie może mieszkać sama – powiedziałem pewnego dnia.

– Wiem – skinęła głową. – Jak byłam u niej ostatnio, to widziałam, że ma problemy nawet z krojeniem chleba. I też się zastanawiam, co z tym zrobić. Ty masz zaraz maturę, nie możesz ciągle u niej przesiadywać. Ja mam pracę i też czasem brak mi sił.

To prawda, mama ostatnio nie wyglądała za dobrze. Słaba, z podkrążonymi oczami, rozkojarzona. Oczywiście, natychmiast przypomniał m się tata.

– Nie, byłam u lekarza, wszystko w porządku – uśmiechnęła się słabo. – To po prostu starość. A z ciocią, to sama nie wiem…

– A może Marek i Milena jeździliby do niej na zmianę? – zaproponowałem.

Mój starszy brat już pracował, wieczory miał wolne. A Milena zaczęła studia i moim zdaniem też się nie przemęczała.

– Rozmawiałam z nimi – mama pokręciła głową. – Powiedzieli, że nie mają czasu.

– To ja z nimi pogadam.

Jeżeli myślałem, że uda mi się cokolwiek wskórać, grubo się myliłem. Oboje mieli w nosie i starą ciotkę, i moje prośby.

– Właściwie to żadna nasza rodzina, dziesiąta woda po kisielu – skomentował Marek. – Nie mam wobec niej żadnych zobowiązań. Czy ona nam kiedyś pomagała? Coś dla nas zrobiła?

– A ja mam studia i swoje życie! – Milena wzruszyła ramionami. – A jeżeli miałabym komukolwiek pomagać, to raczej mamie…

– No, właśnie – podjąłem. – Mogłabyś na przykład wyręczyć ją w jeżdżeniu do ciotki… Ja codziennie nie dam rady, mam maturę…

– Twój problem.

Byłem na nich wściekły, ale co mogłem zrobić? Musiałem się skupić na nauce. Jednak kiedy tylko miałem wolną chwilę, wpadałem do cioci. I jak tylko zdałem wszystkie egzaminy, podjąłem decyzję.

– Mamo tak dalej być nie może, ty się niemal przewracasz – stwierdziłem. – Ja w wakacje i tak miałem iść do roboty, to odłożę co nieco, wynajmiemy opiekunkę dla cioci.

– Nie zgodzi się…

Mama znała ją lepiej.

– Nie ma wyjścia – rozłożyłem ręce.

Okazało się, że żadne z nas cioci nie znało. Przyznała, że sama o tym już myślała, tylko nie wie, jak to załatwić. Powiedziałem jej, że można przez gminę czy za pośrednictwem przychodni, ale my poszukamy prywatnej opieki. I żeby nie martwiła się o pieniądze.

– Ależ ja się o pieniądze nie martwię! – zawołała ciocia, ożywiając się nagle. – Dziecko, pieniądze to ja mam.

– Ja wiem, emeryturę ciocia bierze – odparłem. – Ale to jest cioci potrzebne na życie. Za opiekunkę zapłacimy my.

– A po co? – ciocia wzruszyła ramionami. – Przecież wystarczy tego, co ja mam. Kochany, nie martw się! Ty tylko pomóż mi załatwić te sprawy, jak trzeba, bo ja nie umiem.

Nie wiedziałem, że była bogata

Znalezienie odpowiedniej opieki zajęło nam miesiąc. Chcieliśmy, żeby to była kobieta w miarę młoda, ale przede wszystkim uczciwa. Pytaliśmy znajomych, robiliśmy weryfikację i wreszcie wybrałem panią Halinę. Na nas zrobiła dobre wrażenie, a i cioci się spodobała. Umówiłem się z nią na konkretną stawkę, jednak gdy chciałem jej zapłacić, zaprotestowała:

– Pani Stasia już dała pieniądze .

Martwiło mnie, że ciocia upierała się przy płaceniu, a nie będzie miała za co żyć. Umówiłem się z panią Haliną, że da mi znać, jak zauważy, że ciocia musi oszczędzać. Ale ona twierdziła, że wszystko jest w porządku. W tamtym okresie trochę rzadziej widywałem się z ciocią. To znaczy, wpadałem do niej przynajmniej raz na tydzień, ale nie codziennie jak wcześniej. Zająłem się swoim życiem. Studiami, no i… dziewczyną. Pierwszą – i jak czas pokazał – jedyną miłością.

I już kiedy wydawało mi się, że wszystko się ułożyło, że wreszcie będzie spokojnie, spadł na nas kolejny cios. Zachorowała moja mama. Alzheimer. Zaczęło się od tego, że jej rozkojarzenie było coraz większe i coraz częstsze. Zapominała o różnych rzeczach, gubiła się. Powinienem był wcześniej zaprowadzić ją do lekarza, ale zrzucałem wszystko na karb przemęczenia. Dopiero kiedy zimą zaczęła wychodzić na dwór bez palta, a potem zapomniała zakręcić gaz, zrozumiałem, że to coś poważnego.

Mój brat wyprowadził się z domu, założył własną rodzinę. Milena niby z nami mieszkała, ale najczęściej jej nie było. Ja studiowałem, a mama nie mogła nawet chwili być sama. Zastanawiałem się nad opiekunką, ale lekarz zasugerował, żebyśmy pomyśleli raczej o domu opieki. Wyszukałem najlepszy.

– Nie stać nas – zaoponowała Milena. – Wybrałeś chyba najdroższy!

– Trudno – wzruszyłem ramionami. – Ja będę więcej pracować, ty też, i damy radę.

– Zwariowałeś chyba! – siostra bardzo mnie zaskoczyła swoją bezdusznością. – Zrozum, kończę studia, nie mam czasu. A poza tym muszę zacząć myśleć o swoim przyszłym życiu i zacząć na nie zarabiać.

Wynająłem więc dla mamy opiekunkę, jednak było jasne, że to krótkoterminowe rozwiązanie. I kiedy rozpaczliwie szukałem innego wyjścia, spadł na mnie kolejny cios. Pewnego wieczoru Halinka zadzwoniła do mnie, bo ciocia Stasia źle się poczuła. Pojechałem tam od razu i zawieźliśmy ciocię do lekarza. Ten dał skierowanie do szpitala.

– Starość – orzekł sympatyczny lekarz, patrząc na nas ze współczuciem. – Wszystkie organy po kolei odmawiają posłuszeństwa.

Nie męczyła się długo. Zmarła dwa dni później, we śnie. Pogrzeb załatwiałem ja, bo nie miała innej rodziny. I wtedy właśnie się okazało, że ciocia spisała testament.

Nie wiedziałem, że była bogata. Myślałem, że ma tylko mieszkanie (w dodatku sądziłem, że nie jest własnościowe) i skromną emeryturę. A tymczasem ona była właścicielką tego mieszkania, a poza tym sporego konta w banku! Prawnik wyjaśnił, że mąż ciotki wywalczył odszkodowanie za skonfiskowany po wojnie majątek rodzinny. Po jego śmierci wszystko przeszło na ciocię. A ona żyła oszczędnie. I teraz prawie wszystko… zapisała mnie. No, część przekazała mamie, część Halinie, ale najwięcej – razem z mieszkaniem – odziedziczyłem ja.

Nie powiem, żeby mnie to zmartwiło. Przede wszystkim mogłem zapewnić mamie takie warunki, jak chciałem. Od razu zapisałem ją do najlepszego ośrodka, z najlepszą opieką. No i mogłem zacząć myśleć o założeniu rodziny, bo teraz miałem gdzie z Anią zamieszkać. I choć było mi bardzo żal cioci i zwyczajnie za nią tęskniłem, byłem jej wdzięczny za ten gest. I obiecałem jej podczas pogrzebu, że zaopiekuję się wszystkimi pamiątkami rodzinnymi, a historie przez nią opowiedziane kiedyś wydam.

Jednak nie dane mi było żyć w szczęściu. Moja siostra i mój brat na wieść o testamencie cioci zażądali, żebym się z nimi podzielił!

– Jesteśmy rodzeństwem i prawnie część też nam się należy – stwierdzili.

Nie znam się na tym, poprosiłem więc o pomoc prawnika. Powiedział, że to nieprawda. Powtórzyłem im jego słowa.

– Ale chyba nie chcesz tego wszystkiego zagarnąć dla siebie? – oburzyła się Milena. – Nie jesteś takim egoistą!

– Mam rodzinę, dwójkę dzieci, które muszę wychować. Nie chcę nic dla siebie, tylko dla nich – dodał Marek.

Nie dałem się przekonać. I nawet nie chodziło o pieniądze, chociaż gdybym podzielił wszystko na trzy części, to suma by nie porażała. Przede wszystkim chciałem zapewnić mamie naprawdę godziwe warunki, a to kosztuje. Wiedziałem, że gdybym podzielił się spadkiem z rodzeństwem, żadne z nich    nie dałoby na mamę złamanego grosza. Poza tym ciągle miałem do nich żal, że kiedy prosiłem ich o pomoc przy cioci, nawet nie spróbowali jej jakoś zorganizować.

Wiem, że cioci Stasi też było przykro z tego powodu. Czasem wspominała, że z całej rodziny tylko ja jestem jej bliski, że tylko na mnie może liczyć. Dlatego to mnie zapisała wszystko w testamencie. Gdyby chciała, żeby jej pieniądze trafiły do nich – zrobiłaby odpowiedni zapis. Tak jak w wypadku mojej mamy czy Haliny, opiekunki. Dlatego nie chciałem się dzielić. Powiedziałem im to bez ogródek.

Od śmierci cioci minęły trzy lata. W tym czasie ożeniłem się z Anią, mamy już synka. Mieszkamy w mieszkaniu cioci. Wyremontowaliśmy je, chociaż kazałem zostawić wszystkie rodowe meble i obrazy. Ciocia by tego chciała. Zgodnie z obietnicą złożoną na pogrzebie zacząłem spisywać i opracowywać jej opowieści, żeby nadawały się do druku.

Mama nadal jest w domu opieki, zostanie tam już na zawsze. Żyje w swoim świecie, ale wygląda na szczęśliwą. Są dni, kiedy mnie nie poznaje; jednak chociaż to bardzo boli, staram się o tym nie myśleć. Taka jest specyfika jej choroby i nic na to nie poradzę. Ważne, że ma opiekę, czuje się bezpieczna, a gdy przyjeżdżam, na jej twarzy widzę uśmiech. Ma tam swoich przyjaciół, którzy tak jak ona żyją w innym świecie.

Niestety, nie mam już brata ani siostry. Gdy powiedziałem im, że nie dostaną nic z mojego spadku, obrazili się na mnie. Kilka razy dzwoniłem, chciałem się spotkać. Proponowałem rodzinne święta. Odmawiali, wreszcie przestali odbierać ode mnie telefony. Milena nadal mieszka w mieszkaniu po rodzicach. Jest sama. Marek podobno ma trzecie dziecko. Mojego synka nie widział.

Ba, żadne z nich nie było na naszym ślubie, chociaż ich zapraszałem. I z tego, co wiem, do mamy też rzadko przyjeżdżają… Trudno. Jest mi przykro, ale nie zmienię zdania. A jeżeli oni uważają to za powód do zerwania kontaktów ze mną, nic na to nie poradzę. Nie jestem im nic winien, prawda?

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *