Wysiadłam z auta. Chłód poranka przeszył mnie na wskroś, ale właśnie tego potrzebowałam. Odświeżyć umysł i ciało przed bitwą. Bo tego, że czekała mnie bitwa, byłam absolutnie pewna. Zaciągnęłam się papierosem. Halina nie odpuści. Uważa, że wszystko jej się należy, więc nie odda tego domu bez walki…
Halina, ukochana córeczka naszych rodziców… Tata przez całe jej liceum zastanawiał się, jakie studia wybierze ich prymuska. Marzył, żeby poszła w jego ślady i została lekarzem. Mama zaś oczami wyobraźni widziała ją w sądzie, w pięknej todze dodającej splendoru. Rodzice zachwycaliby się nią nawet wtedy, gdyby nie była najlepszą uczennicą, harcerką i przewodniczącą samorządu szkolnego. Halina nie miała talentu do rysunków, ale i tak wychwalali każdy jej bohomaz, pouczając mnie przy okazji, jak powinnam rysować. Ja, która wygrywałam konkursy plastyczne?!
Moja siostra długo spełniała pokładane w niej nadzieje. Najlepiej w szkole zdała maturę i spośród kilku kierunków wybrała właśnie prawo. Pojechała pewna, że podbije stolicę. Wróciła zaledwie pół roku później – z załamaniem nerwowym.
– Nie chcę tam żyć! Nie znoszę tych ludzi, tego miasta! Nie możecie zamieszkać ze mną? – błagała rodziców.
Nie rozumiałam jej histerii. Zawsze byłam trochę z boku, otoczona przyjaciółmi, którzy stali mi się bliżsi od rodziny. Próbowałam dowiedzieć się od Haliny, co się stało w Warszawie, ale za każdym razem zbywała mnie milczeniem. Rodzice stawali na głowie, żeby doszła do siebie. Wozili ją do najlepszych psychiatrów i faszerowali lekami najnowszej generacji. W domu musiała panować niezmącona cisza, bo tego potrzebowała moja siostra.
Poradziłam sobie doskonale
W całym tym zamieszaniu rodzice nawet nie zauważyli, że ja zdałam maturę i dostałam się na SGH w Warszawie. Po ogłoszeniu wyników egzaminów wstępnych ojciec sucho mi pogratulował, po czym przypomniał o problemach zdrowotnych mojej siostry.
– Uważaj, możesz sobie nie poradzić. Widzisz, jak Halinka się czuje, a przecież jest lepsza od ciebie.
Jednak to ja okazałam się odporniejsza. Brak uwagi i miłości rodziców jakby im na przekór zaowocował u mnie wiarą w siebie i determinacją, jakich brakowało mojej siostrze. Już na drugim roku znalazłam dorywczą pracę, na czwartym zamieniałam ją na etat w sporej firmie handlowej. Awansowałam, w końcu zostałam nawet wiceprezesem. Jednak dla rodziców nie miało to żadnego znaczenia.
– I co ty robisz w tej Warszawie? – pytali, nie czekając na odpowiedź, bo od razu przechodzili do opowieści o Halinie.
A ona została urzędniczką w miejscowym oddziale kuratorium oświaty. Wyszła za mąż za mechanika samochodowego, który lubił zaglądać do kieliszka, ale trzeba mu przyznać – dbał o dom i wiecznie schorowaną żonę. Po kilku latach starań urodziła córeczkę, równie słabego zdrowia jak mama. Mimo to pokochałam tę małą z całego serca i wdzięczna byłam siostrze, że wybrała mnie na jej chrzestną.
– Będzie miała najładniejsze prezenty, lepsze niż dzieci w okolicy, a może kiedyś ciocia przepisze na nią mieszkanie – tak na chrzcinach wstawiony szwagier uzasadnił moją kandydaturę na chrzestną.
Przełknęłam obelgę, bo dla mnie liczyła się tylko Paulinka. Odkąd mała przyszła na świat, czułam, że rodzi się między nami więź, czego moja siostra nie mogła znieść.
Gdy sprzątałyśmy ze stołów po pierwszych urodzinach mojej chrześnicy, Halina zapytała z ironią, czy dla mnie przyjęcie nie wypadło zbyt skromne.
– Było najwspanialsze, jakie może być – odparłam zaskoczona.
– Z pewnością swojej córce urządziłabyś bardziej wystawne – stwierdziła. – O, przepraszam, ale ty nie masz dzieci…
Takich sytuacji było więcej. Siostra, którą teraz częściej odwiedzałam, zauważała każdy mój nowy ciuch. Wypomniała mi nawet kiedyś, że mam lepsze auto niż ona. Milczałam w imię miłości do Paulinki. Raz tylko, przy okazji jakichś świąt, zapytałam, czego mi tak zazdrości.
– Wszystkiego, co mi zabrałaś – wycedziła, patrząc mi w oczy lodowatym wzrokiem.
Straciłam nad sobą panowanie
Dreszcz mnie przeszedł na wspomnienie jej słów. Wyrzuciłam niedopałek, spojrzałam w okna domu rodziców i zamarłam: z jednego z nich wyglądała Halina. Co ona tutaj robi tak wcześnie?! Bijąc się z myślami, ruszyłam do furtki. Tydzień temu pochowałyśmy mamę, tata odszedł sześć lat wcześniej, więc nie powinno mnie dziwić, że siostra wzięła się do porządków i dzielenia majątku. Jednak nie przewidziałam wszystkiego. W przedpokoju piętrzyły się piramidy spakowanych kartonów.
– Co ty wyprawiasz? – zapytałam.
– Pakuję się – zagrodziła mi drogę.
– Dopiero dzisiaj podzielimy majątek. Nie uważasz, że powinnaś poczekać z tymi porządkami? – zauważyłam.
– Podział? Jeszcze ci mało?! Chcesz mnie ograbić z domu po rodzicach? Jedynej rzeczy, jaka mi po nich pozostała?!
– To także byli moi rodzice!
– Mogłabyś się zrzec swojej połowy. Przecież wiadomo, że mama zapisałaby wszystko mnie – odparowała.
Jeszcze wczoraj chciałam przekazać swoją część spadku Paulince, ale po słowach siostry stojącej przy spakowanych kartonach uznałam, że nie ustąpię. Pchnąwszy Halinę na kartony, weszłam do kuchni. Zamierzałam zaparzyć sobie kawy, no i się opanować, bo czułam, że nasza rozmowa zmierza w złym kierunku. „Tylko spokojnie” – huczało mi w głowie.
Sięgnęłam po mój ulubiony kubek. W tej samej chwili siostra wybiła mi go z ręki. Z hukiem spadł na podłogę i rozbił się.
– Wynoś się stąd! – wrzasnęła.
Zawsze uważałam się za osobę opanowaną. Nerwy miałam ze stali, co niezwykle cenili sobie moi kontrahenci. Tymczasem teraz, stojąc twarzą w twarz z rodzoną siostrą, w sekundę przestałam nad sobą panować. Chwyciłam ją za gardło i zaczęłam dusić. Chyba dość mocno, bo najpierw zbladła, a potem w ułamku sekundy zrobiła się czerwona jak burak. I coś przy tym charczała.
Mimo wściekłej furii całkiem przytomnie pomyślałam, że jeśli za długo ją tak potrzymam, to się udusi. Nie poluzowałam jednak uścisku. Jakby wzięła nade mną górę złość za lata życia w jej cieniu…
– I co, teraz siostrzyczko? – wysyczałam, gdy jej oczy zachodziły mgłą.
„Chyba się poddała” – pomyślałam i wtedy dosięgnął mnie cios w bok. Poczułam straszny ból. Puściwszy Halinę, odruchowo dotknęłam miejsca tuż pod żebrami. Podniosłam dłoń: cała była we krwi, a w moim ciele tkwił kuchenny nóż. Siostra upadła na kawałki potłuczonego kubka. Leżała, głośno łapiąc oddech, a ja czułam, jak osuwam się w nicość. Padłam obok niej. Kawałek ceramicznego uszka rozciął mi dłoń, ale nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia.
– Zzz…aaa… zdy… – sapała Halina.
– Co? – zapytałam jeszcze.
– Zdy… zdy… zdychaj – powtórzyła już całkiem wyraźnie, więc chyba powoli wracała do formy. – Wszystko mi za… za… zabrałaś… To ja!… Rozu… To ja… Powinnam żyć jak ty! Mieć to wszystko! – wyrzuciła z siebie w końcu.
– Masz męża, dziecko, czego ty jeszcze chcesz? – wycharczałam.
Ledwo poruszałam ustami. Byłam pewna, że gdy Halina oprzytomnieje – wepchnie mi ten nóż w same trzewia. Dobije i zakończy sprawę raz na zawsze. Próbowała się zaśmiać, ale śmiech przerodził się w kaszel i znowu jej twarz przybrała odcień niepokojącej czerwieni.
„Obie tutaj umrzemy” – pomyślałam.
Pewnie bym się wykrwawiła, gdyby po kartony nie przyjechał Haliny mąż. To on wezwał pogotowie, potem pojawiła się policja. Ocknęłam się na noszach i znowu odpłynęłam. Świadomość na dobre odzyskałam dwa dni później w szpitalu. Cios był celny, ale wątroba szybko się regeneruje, więc za kilka miesięcy będę jak nowo narodzona. Halina pewnie dojdzie do siebie trochę szybciej.
Nie wiem, jak się czuje ani co myśli, bo nie odwiedziła mnie ani razu. Może została aresztowana? Nikt nie chce mi nic powiedzieć. Za to niedawno zajrzał do mnie policjant. Przesłuchał i zagroził jakimś paragrafem. Po nim odwiedził mnie szwagier. Prosił ze łzami w oczach, żebym darowała jego żonie, bo nie wiedziała, co czyni.
– Wiesz, ona jest taka słaba, schorowana, musimy o nią dbać… – wzdychał, siedząc przy moim łóżku, jakby nie widział, w jakim jestem stanie.
Nadal naiwny… Dał się nabrać na jej grę i wciąż nie przejrzał na oczy.