Kiedy byłam małą dziewczynką, moja babcia często powtarzała, że jeśli Bóg chce kogoś ukarać, to mu rozum odbiera. Śmiałam się wtedy z tego jej powiedzonka i uparcie dopytywałam, jak Pan Bóg może odebrać komuś rozum. Dziś zastanawiam się, czym mu zawiniłam, że właśnie mnie go zabrał..
Po rozwodzie zostałam sama z synem. Starałam się być dla niego i matką, i ojcem, bo prawdziwy założył nową rodzinę, miał nowe dzieci i niewiele się pierworodnym interesował. Wydawało mi się, że dobrze wychowałam Michała. Skończył szkołę, założył rodzinę, nawet niewielkie mieszkanie kupili z żoną na kredyt. Żyli może niezbyt bogato, ale zgodnie i spokojnie. W niedziele przychodzili do mnie na obiad, miałam kontakt z wnukami. Nie czułam się samotna, nawet kiedy przeszłam na emeryturę.
Dopiero gdy Michałowi i Izie urodził się trzeci syn, zaczęło się narzekanie. Jak to im ciężko finansowo, bo Iza przestała pracować. A przede wszystkim jak jest im ciasno w tym o wiele dla nich za małym mieszkaniu. Rozumiałam, że nie jest im łatwo, pomagałam, jak mogłam, ale niewiele w sumie mogłam. Bałam się podjąć stałej opieki nad malutkim Grzesiem, żeby Iza mogła wrócić do pracy. Nie byłam już najmłodsza, najzdrowsza zresztą też nie, a dziecko, tym bardziej tak żywe i ruchliwe, jak mój najmłodszy wnuk, wymagało sił.
Zastanawiałam się również, czy nie zamienić się z młodymi na mieszkanie, ale to również nie było żadnym rozwiązaniem. Moje mieszkanie było tylko kilka metrów większe niż to ich, a poza tym syn z synową mieszkali na czwartym piętrze w bloku bez windy. Jak ja miałabym wprowadzić się na czwarte piętro? Robiłam się coraz starsza, coraz bardziej dokuczały mi stawy. Jeszcze kilka lat, a nie będę mogła na to czwarte piętro wchodzić, zabraknie mi sił.
I wtedy padła ta propozycja. Propozycja, na którą nigdy nie powinnam była się zgodzić. Ich mieszkanie plus moje i będzie można kupić dom.
Nie potrafiłam odmówić synowi
Michał przyszedł do mnie któregoś wieczoru sam.
– Mamo, co ty byś powiedziała, gdybyśmy kupili dom? – zapytał.
– Dom? – nie potrafiłam ukryć zdziwienia. – Dom… – powtórzyłam po chwili z zastanowieniem, bo mój syn uparcie milczał. – Byłabym bardzo szczęśliwa, kochanie, ale – zawahałam się – stać was na to? – w końcu zadałam to pytanie.
– No właśnie, nie bardzo – usłyszałam w odpowiedzi.
– No więc w jaki sposób zamierzasz kupić ten dom?
– Mamy taki jeden pomysł, tylko nie wiemy, co ty na to.
– Słucham – zachęciłam go z lekkim niepokojem.
Dziesięć minut później znałam już ze szczegółami pomysł moich dzieci. Otóż znaleźli dom do kupienia, obszerny, z dużym ogrodem. Trochę – jak określił mój syn– do remontu.
– Do lekkiego, mamo – przekonywał mnie. – Wszystko da się zrobić. Zresztą na nowy nas nie stać.
Miałam ochotę mu przerwać i powiedzieć, że przed chwilą twierdził, że na ten też ich nie stać, ale ugryzłam się w język i zmilczałam, czekając na dalszy ciąg. Ten dalszy ciąg wyglądał tak, że gdyby sprzedali swoje mieszkanie i gdybym ja sprzedała swoje, to wystarczyłoby pieniędzy na zakup.
– Na remont wzięlibyśmy kredyt – zakończył Michał pewnym głosem.
– Mam sprzedać swoje mieszkanie? – zapytałam z niedowierzaniem. – A gdzie będę mieszkała?
– No jak to gdzie? Z nami. Sama pomyśl, zamieszkałabyś z nami, w domu z ogrodem, nie byłabyś samotna, pomogłabyś nam przy dzieciach. A gdybyś potrzebowała, my pomoglibyśmy tobie. No sama wiesz przecież, mamo, że młodsza się nie robisz.
– A dziękuję ci bardzo, syneczku – rzuciłam zjadliwie, chociaż właściwie miał rację.
– Oj mamo, zgódź się. To dobry pomysł. Będziemy się tobą opiekować.
Tak naprawdę nie potrzebowałam jeszcze opieki i miałam nadzieję, że jeszcze długo nie będę.
– Zastanowię się – obiecałam.
– Tu nie ma się nad czym zastanawiać, mamo. Zgódź się, proszę, bo nam ta okazja ucieknie. Ktoś kupi ten dom i będzie po sprawie.
Musiałam jednak pomyśleć. Jednak im dłużej się zastanawiałam, tym bardziej byłam przekonana, że nie potrafię odmówić synowi. Oni naprawdę potrzebowali więcej miejsca, dzieci cieszyłyby się, mając własne pokoje, ogród do biegania, może nawet wymarzonego psa. A ja przecież miałam z nimi dobry kontakt, nie kłóciłam się z synową, mogłabym z nimi zamieszkać.
Jedyną osobą, której się zwierzyłam z rozterek, była moja siostra. Zosia, tak jak się spodziewałam, złapała się za swoją siwiuteńką głowę.
– Ty chyba zupełnie oszalałaś, Maryśka! – krzyknęła.
– Niby dlaczego? – zdenerwowałam się. – Kocham swojego syna, wnuki, dlaczego nie mogę z nimi mieszkać?
– Możesz, Marysia, ale – zawahała się – ale nigdy nie powinnaś pozbywać się swojego mieszkania.
– Przecież ono i tak będzie kiedyś należeć do Michała.
– Kiedyś – powiedziała z naciskiem Zosia. – Ale na razie należy do ciebie i niech tak zostanie. Zawsze masz swój kąt, masz dokąd wracać. Jeszcze nie jesteś babcią staruszeczką, która wymaga całodobowej opieki.
– Ale ja już zdecydowałam. Bez pieniędzy za moje mieszkanie nie będzie ich stać na ten dom.
– Trudno – usłyszałam na to.
Po tej rozmowie z Zosią jeszcze kilka dni biłam się z myślami, ale Michał z Izą naciskali na mnie coraz mocniej i w końcu się zgodziłam.
Michał z Izą błyskawicznie wystawili na sprzedaż swoje mieszkanie, moje mieszkanie też. Nawet już chyba mieli umówionych jakichś nabywców, bo wszystko działo się tak szybko, że nawet tego ich domu do „niewielkiego remontu” nie zdążyłam zobaczyć. I to też był z mojej strony błąd, bo kiedy ujrzałam ten „niewielki remont” ręce mi opadły.
– Dzieci – jęknęłam – czy wam Pan Bóg rozum odebrał? Przecież ten dom wymaga remontu od piwnic po dach. Generalnego.
– Wszystko się ogarnie, mamo – zaśmiała się Iza, a Michał dodał po raz kolejny, że na lepszy nie było ich stać.
Przeczuwałam, że to się źle skończy
Szybko okazało się, że kredyt na remont wcale nie byłby taki mały i żaden bank nie da im tyle pieniędzy, żeby wystarczyło. Wzięli jakąś niewielką pożyczkę, załatali największe potrzeby i zaczęli się zastanawiać, co dalej. A podczas tego zastanawiania coraz częściej się kłócili.
Chwilami miałam tych sprzeczek, które momentami zaczynały przeradzać się w zwyczajne awantury, coraz bardziej dosyć. Żaliłam się Zośce, która tylko kiwała głową, i czekałam, kiedy usłyszę „a nie mówiłam?”. Moja siostra była jednak za dobra, żeby tak powiedzieć. Pocieszała mnie, że jak młodzi wyjdą z finansowych problemów, to wszystko wróci do normy.
Pół roku później Michał oznajmił, że wyjeżdża do Norwegii, do pracy na jakiejś budowie, bo musi wreszcie zarobić porządne pieniądze i wyremontować do końca dom.
– Zaciągnięty kredyt też trzeba w końcu spłacić, zalegamy już z kilkoma ratami – dodał, kiedy zaprotestowałam gwałtownie.
– Ale, Michaś, ty przecież nigdy nie pracowałeś na budowie, nie masz o tym pojęcia! – powiedziałam.
Jakiś dziwny, zimny dreszcz przeszedł mi po krzyżu na myśl o tej jego pracy.
– Wszystkiego się nauczę. Mam już załatwioną robotę. A ty, mamo, pomóż Izie przy dzieciakach, proszę.
– Izunia, i ty się na to godzisz?
Myślałam, że synowa zaprotestuje, zabroni mu jechać, ale wyglądało na to, że już wszystko między sobą uzgodnili, że już wyraziła zgodę.
– No Iza, powiedz coś – naciskałam.
– Mamo, musimy wyjść z tego finansowego dołka, nie ma innego wyjścia – odpowiedziała na to.
Kiedy wieczorem próbowałam jeszcze z nią rozmawiać, dowiedziałam się, że finansowych problemów, jakie mają, ich małżeństwo może nie przetrwać. Nie wiedziałam, co powiedzieć, oni już zdecydowali, mojego zdania nie brali pod uwagę. A ja sercem matki, jakimś matczynym instynktem czułam, że ten wyjazd źle się skończy, bałam się go. I miałam rację. Trzy miesiące później nie miałam już syna. Michał spadł z jakiegoś źle ustawionego rusztowania i zginął na miejscu.
Słabo pamiętam dni po otrzymaniu tej wiadomości. Iza chodziła zapłakana, z zapuchniętymi oczami, ale musiała gdzieś jeździć, załatwiać jakieś urzędowe sprawy związane ze sprowadzeniem ciała do Polski i z pogrzebem. W domu pojawili się jej rodzice i siostra, bo ja nie byłam w stanie sama zająć się chłopcami ani domem, a ona nie miała na to czasu.
Pogrzeb też słabo pamiętam. Zosia nafaszerowała mnie jakimiś lekami uspokajającymi tak mocno, że byłam ledwo przytomna. Dopiero kilka tygodni później zaczęłam powoli wracać do siebie. Dowiedziałam się, w sumie przypadkiem, bo nikt mnie o tym nie informował, że Iza dostała duże odszkodowanie za śmierć Michała. Usłyszałam, jak rozmawiała w kuchni z ojcem. Mówiła mu, że ubezpieczyciel uznał, że był to wypadek z winy pracodawcy, bo rusztowania źle zamocowano czy zabezpieczono. Wypłacili jej tyle pieniędzy, że będzie w stanie spłacić kredyt i jeszcze zostanie jej na dokończenie remontu.
– No, może nie całego – dodała.
Cieszyłam się, że przynajmniej problemów finansowych nie będzie miała, ale dla mnie żadne pieniądze się nie liczyły. Żadna, nawet najwyższa suma, nie zwróci mi syna.
Przez pierwsze miesiące po śmierci Michała jeszcze jakoś funkcjonowałyśmy wspólnie. Chyba dopóki obie przeżywałyśmy żałobę po nim, żadna nie zastanawiała się, co dalej. Dopiero kiedy do domu na dobre wprowadziła się Iwona, młodsza siostra Izy, wszystko zaczęło się psuć. Powoli zaczynałam się czuć jak przysłowiowe piąte koło u wozu.
Młoda studentka czuła się tak, jakby cały dom należał do niej, a Iza w ogóle nie zwracała jej uwagi. Nawet kiedy Iwona zapraszała swoich znajomych, którzy zachowywali się hałaśliwie, głośno nastawiali muzykę, a czasem zajmowali całą kuchnię, gotując jakieś włoskie dania lub piekąc pizzę. Kiedy sama zwróciłam Iwonie uwagę, że chyba trochę zbyt dużo tych gości, dowiedziałam się, że przecież to jest dom jej siostry, więc także i jej. Powiedziała to takim tonem, że nagle poczułam się jak gość. I to niekoniecznie chciany i mile widziany.
Dwa dni później mój średni wnuczek, Bartek przyszedł do mnie z pytaniem, czy ja się teraz od nich wyprowadzę.
– Bo ja bym nie chciał, żebyś się wyprowadzała, babciu – dodał.
– Nie martw się, kochanie, nigdzie się nie wyprowadzę – zapewniłam go. – To jest mój dom tak samo jak wasz. Skąd ci to w ogóle przyszło do głowy?
– Bo ciocia Iwona powiedziała do mamy, że teraz, kiedy nie ma taty, to ty powinnaś się wyprowadzić, bo, bo… – mały zaczął się jąkać, chyba pomyślał, że za dużo wygadał.
– Bo co, kochanie? – zachęciłam go, chociaż wcale nie byłam do końca pewna, czy chcę to wiedzieć.
– Bo teraz już nie jesteś mamy rodziną – dokończył szybko, a potem jeszcze szybciej zapytał: – Ale moją babcią dalej jesteś, prawda?
– Jestem, Bartusiu, jestem – zapewniłam go zduszonym głosem. – Zawsze będę twoją babcią – dodałam.
Miałam ochotę zapytać jeszcze, co odpowiedziała na wywody Iwony mama, ale dałam spokój. Nie ma co wciągać dziecka w takie rozgrywki. Nie wytrzymałam jednak i opowiedziałam wszystko siostrze.
Mam poczucie wielkiej krzywdy
– A sądzisz, że będziesz szczęśliwa, mieszkając z byłą synową i jej dziećmi? – zapytała w odpowiedzi Zosia.
– Jaką byłą? – jęknęłam. – Przecież to moja synowa, moje wnuki.
– No tak – przytaknęła moja siostra – wnuki zawsze będą twoje, ale Iza za kilka miesięcy, za rok, dwa, może już być synową kogoś innego. Czas płynie, Marysiu, a ona jest młodą kobietą, być może zechce ułożyć sobie życie jeszcze raz.
Nie wiedziałam, co na to jej odpowiedzieć, bo… miała rację.
– Więc, co powinnam zrobić? – wykrztusiłam w końcu.
– Uważam, że powinnaś poważnie porozmawiać z Izą. Musi zwrócić ci pieniądze, które włożyłaś w ten dom. Wtedy kupisz sobie mieszkanie i się od nich wyprowadzisz.
Wszystko to wyglądało pięknie w planach mojej siostry, ale wiedziałam, że w rzeczywistości nie będzie już tak gładko. Iza co prawda dostała odszkodowanie za wypadek Michała, ale wszystkie pieniądze wkładała w remont i urządzanie domu. Z miesiąca na miesiąc wyglądał coraz lepiej i coraz bardziej bogato.
Przez pół roku, co pewien czas zachęcana czy raczej popędzana przez siostrę, zbierałam się do rozmowy z synową, ale nijak nie potrafiłam tej rozmowy zacząć, mimo że czułam się w jej domu coraz bardziej niechcianym gościem. Dopiero kiedy nagle w życiu Izy pojawił się Wiktor, kiedy się wprowadził, zrozumiałam, że dłużej tak nie pociągnę.
– Iza, chciałabym cię prosić, żebyś zwróciła mi pieniądze, które włożyłam w ten dom – poprosiłam ją któregoś wieczoru.
Wykorzystałam moment, że Wiktora nie było, wolałam, by rozmowa odbyła się podczas jego nieobecności. Dzieci poszły już do swoich pokojów, my zostałyśmy we dwie. Iza popatrzyła na mnie oczami wielkimi ze zdziwienia.
– O czym mama mówi? – spytała chłodnym tonem.
– Mówię o pieniądzach ze sprzedaży mojego mieszkania. Chcę się od was wyprowadzić, a żeby to zrobić, muszę sobie coś kupić. Sądzę, że dla wszystkich będzie lepiej, jeśli zamieszkamy oddzielnie – dodałam cicho.
– Przecież ja nie mam tych pieniędzy – denerwowała się coraz bardziej moja synowa. – Przecież kupiliśmy dom. Mamy wnuki mieszkają w tym domu. Jak mama może żądać ode mnie teraz pieniędzy? Przecież ja mamy nigdzie nie wyrzucam, może mama z nami mieszkać, ile chce.
Jasne, nie wyrzucała, ale już od dawna czułam, że im przeszkadzam. Prawie wcale się do mnie nie odzywali, przerywali rozmowę, kiedy wchodziłam do kuchni lub do salonu. Iza przyjmowała gości na dole, a ja siedziałam w swoim pokoju. Nikt mnie nie zapraszał do stołu, nikt mnie tam nie chciał. Nawet dzieci się ode mnie oddaliły. Zaczęłam się bać, że niedługo mały Grześ zacznie mówić tato do Wiktora, a babciu do jego matki.
Rok po śmierci mojego syna Iza wzięła ślub z Wiktorem. Kiedy usłyszałam, jak mówi „mamo” do nowej teściowej, zrozumiałam, że dla mnie właściwie nie ma już miejsca w jej domu. Tylko że nie miałam swojego mieszkania, nie miałam żadnego mieszkania. Byłam bezdomna.
– Wprowadź się do mnie – zaproponowała bez zastanowienia Zosia, kiedy jej się żaliłam.
– Ale…
– Nie ma ale, kochana – pogłaskała mnie po ręce – wprowadź się, i już. Obie jesteśmy samotne, starsze panie. Będziemy mieszkały razem.
Skorzystałam z zaproszenia, nie miałam wyjścia. Wolałam mieszkać z siostrą niż z rodziną byłej synowej.
– Tak chyba naprawdę będzie lepiej – powiedziała mi Iza na pożegnanie, ale nie dodała „odwiedzaj nas” albo „zaglądaj do dzieci”.
Nie wspomniała też ani jednym słowem o moich pieniądzach ulokowanych w jej domu, w którym zamieszkał obcy mężczyzna, zamieszkał jak u siebie i uznał to za normalne.
Nie mogę powiedzieć, że źle mi się mieszka z Zosią. Zawsze byłyśmy blisko, miałyśmy ze sobą dobry kontakt. Moja siostra jest dobrym człowiekiem i ani przez moment nie dała mi odczuć, że jestem jej gościem, że gdyby nie ona, nie miałabym się gdzie podziać. Raz tylko powiedziała, że powinnam założyć Izie sprawę w sądzie i zażądać zwrotu swoich pieniędzy, ale jak ja niby miałam to zrobić?
Głupia baba jestem i nie zadbałam, żeby połowa albo chociaż jakaś część nieruchomości była zapisana na mnie, nie mam nawet żadnych dokumentów, że jakiekolwiek pieniądze włożyłam w ten dom, że cokolwiek mi się od niej, od Izy, należy. Zresztą nie mam na to ani sił, ani ochoty. Iza jest w ciąży, niedługo urodzi czwarte dziecko, a ja czuję się zbyt zmęczona życiem, żeby się z nią szarpać o pieniądze, mimo że mam poczucie wielkiej, ogromnej wręcz krzywdy.