„Syn zamknął mnie w złotej klatce i kazał czekać na powolną śmierć. Dopiero Helenka pokazała mi, jak to jest być kochanym”

„Jeszcze niedawno śmiałem się, kiedy mi ktoś mówił, że na stare lata też się można zakochać. Kpiłem z takich późnych romansów, nie rozumiałem ludzi twierdzących, że miłość nie ma wieku… Dopiero Helenka mnie nauczyła, że metryka nie ma absolutnie nic do rzeczy”.

– Panie Kazimierzu, co pan wyprawia? – pyta dyrektorka naszego domu opieki. – Z takim słabym sercem trzeba się oszczędzać, a pan się zachowuje jak młodzieniaszek! Będę musiała zadzwonić do syna i naskarżyć na pana!

– Niech pani dzwoni – mówię. – Myśli pani, że przyjedzie i da mi klapsa? Jestem dorosły, wiem, co robię.

Wzdycha, uśmiecha się i macha ręką. Dobra z niej kobieta, tylko trochę nieżyciowa. Ona myśli, że jak już ktoś ma siedemdziesiątkę z okładem, powinien siedzieć i czekać na śmierć. Nic nie rozumie, chciałaby starszych ludzi poustawiać jak lalki, czasem odkurzyć i pilnować, żeby nie podskoczyły. Wtedy nie miałaby kłopotu.

Nasz dom jest bardzo wygodny, mieszka się tu jak w sanatorium otoczonym pięknym ogrodem. Mamy tu opiekę lekarską, dobre jedzenie, bibliotekę, salę telewizyjną, miłe pokoje. To wszystko kosztuje spore pieniądze, więc nie każdy emeryt może tu trafić.

Jeśli ma wysoką emeryturę albo rodzina woli płacić, niż mieć na karku dziadka lub babcię, to trafia do tej złotej klatki. Bo to jest klatka; choćby dlatego, że mamy regulamin, nie wolno nam wyjść poza teren bez pozwolenia, trzeba się meldować i zawiadamiać o wszystkim, co chcemy zrobić.

Ja jestem wkurzony na takie podglądactwo. Walczyłem, żeby można było kamerkę wyłączyć, jeśli to komuś przeszkadza, ale mnie przegłosowano. Muszę się z tym pogodzić! Szczerze powiem, że gdyby nie ostatni zawał, tobym się nigdy nie zgodził tu przyjść! Ale sam rozumiem, że nie powinienem mieszkać sam i to w tak dużej chałupie jak moja: cztery pokoje z kuchnią i tarasem. Kto by to ogarnął, wysprzątał, przypilnował, zadbał? Ja już nie mam siły.

Po prostu czasem chcę się poczuć jak wolny człowiek

Oczywiście widziałem proste rozwiązanie; sprzedać albo zamienić na mniejsze, ale mój syn stanął okoniem.

– Nie zgadzam się – powiedział. – To też dorobek mamy, więc mam coś do powiedzenia. Pozbyć się czegoś łatwo… Załatwię ci, tato, lokal z opieką całodobową, wiktem i opierunkiem. Nie będziesz sam!

– No wiesz, chcesz mnie wpakować do jakiegoś domu starców?!

– To nie jest żaden dom starców, tylko raczej pensjonat dla ludzi samotnych i potrzebujących, żeby ktoś im pomógł w codziennym życiu. Trochę kosztuje, ale jeśli wynajmiemy twoje mieszkanie, będzie akurat! Poza tym masz emeryturę, a ja co miesiąc też ci coś podrzucę, więc się nie martw.

– Już wszystko zaplanowałeś?

– Nie miałem wyjścia! Ja znowu wyjeżdżam służbowo, nie będzie mnie parę tygodni, więc kto się tobą zajmie? Tato, nie utrudniaj… Zobaczysz, będzie ci tam jak w niebie!

Miał rację. W tej złotej klatce jest czyściutko, widno, trawniczki przystrzyżone, ścieżki i alejki w ogrodzie wytyczone pod sznurek. Jak w holu ktoś przesunie fotel o parę centymetrów, zaraz przybiega pokojówka i poprawia, żeby było jak wcześniej. Nasza dyrektorka i jednocześnie właścicielka pensjonatu nie znosi bałaganu. Nigdy nie spotkałem takiej pedantki.

Jedzenie mamy dietetyczne, obliczone co do kalorii, zdrowe! Białe mięso, warzywa, owoce, nabiał w rozsądnych ilościach. Ładnie to wszystko jest podane, kelnerki się uśmiechają, pytają, czy podać coś jeszcze, ale schabowego z młodą kapustą albo rumianej goloneczki nie przyniosą. Zapomnij!

Mam takie wrażenie, jakby stąd prawdziwy świat się oglądało przez szybę! Jest lśniąca, aż świeci od polerowania, ale to jednak szyba, zapora, przeszkoda zatrzymująca smaki i zapachy. Sterylna do obrzydliwości! Nic dziwnego, że stąd uciekam, kiedy tylko mogę.

Zagroziłem, że się w ogóle wyniosę, jeśli nie zgodzą się, żebym sobie wychodził, kiedy tylko zechcę.

– Gdzie tak pana ciągnie, panie Kazimierzu? – pytała dyrektorka, a ja, że chcę poczuć się wolnym człowiekiem.

Jeździłem więc sobie autobusem do miasta. Łaziłem po ulicach, zaglądałem do sklepów, piłem słabą kawę w małych restauracjach, a czasami pozwalałem sobie nawet na coś bardzo niezdrowego: pizzę albo kebaba, albo chrupiące i bardzo słone frytki. Czułem, że mi skacze ciśnienie, ale trudno… Było warto, bo znowu mogłem robić, co tylko chciałem!

Raz pozwoliłem sobie nawet na kieliszek koniaku. Tak mi smakował, że zamówiłem drugi, potem jeszcze jeden. Czułem lekki szum w głowie, ale poza tym nic mi nie było, dopiero na ulicy, kiedy mnie owiał chłodny wiatr zacząłem tracić równowagę. Gdyby nie podtrzymała mnie przechodząca obok kobieta, runąłbym na chodnik!

– Źle się pan czuje? – zapytała. – Proszę się mocno na mnie oprzeć, tu jest ławka, doprowadzę pana, da pan radę? To bliziutko…

Kiwnąłem głową, że tak, więc krok za krokiem prawie mnie dowlokła do ławki z oparciem i posadziła na niej tak wygodnie, jak się dało.

– Pan na coś choruje? – dopytywała, zaglądając mi w twarz. – Serce, cukrzyca? Może wezwać pogotowie?

Pochyliła się nade mną i nagle odskoczyła jak oparzona!

– Pan jest pijany! – krzyknęła. – To ja, głupia nadwyrężam swój chory kręgosłup, żeby taszczyć pijaka?!

Nie da się ukryć, że faktyczne czuć było ode mnie alkohol, ale do stanu upojenia było mi bardzo daleko, więc zaprotestowałem:

– Dziękuję szanownej pani, ale proszę się nie wydzierać, bo nie jestem jakiś smarkacz! Pomogła mi pani, bardzo jestem wdzięczny, a teraz proszę iść w swoją stronę. Wypiłem trzy koniaczki, bo miałem taką potrzebę. Zapłaciłem za nie swoimi pieniędzmi, nikomu nie robię krzywdy, więc to tylko moja sprawa. Zaraz wezwę taksówkę i więcej się nie zobaczymy, na szczęście, bo widzę, że z pani jest herod baba… Nie lubię takich!

– A ja nie lubię pijaków, nawet takich niby inteligentnych… Pijak to pijak, jedna zaraza! – zrewanżowała się.

Oczywiście syn protestuje, próbuje mnie zniechęcić

Kto wie, jak długo byśmy się jeszcze przekomarzali, gdyby znowu nie zrobiło mi się słabo. Tym razem na dłużej. Kobitka wezwała karetkę, a potem czekała w szpitalu, aż mnie przebadają i zdecydują, co dalej.

To trwało ze cztery godziny. Byłem pewien, że sobie dawno poszła, dlatego ucieszyłem się na jej widok. Obiecała doktorom, że się mną zajmie. Powiedziała, że jest moją dobrą znajomą, że będę pod jej opieką.

Nie protestowałem, bo nadal czułem się marnie, i było mi na rękę, że ktoś przy mnie jest. Poza tym przyjrzałem jej się i bardzo mi się spodobała. Niewysoka, szczupła, włosy popielate od siwizny i wesołe, ciemne oczy. Na oko – siódmy krzyżyk!

Jeszcze niedawno śmiałem się, kiedy mi ktoś mówił, że na stare lata też się można zakochać! Kpiłem z takich późnych romansów, nie rozumiałem ludzi twierdzących, że miłość nie ma wieku… Dopiero Helenka mnie nauczyła, że metryka nie ma absolutnie nic do rzeczy, kiedy się wreszcie znajdzie tę właściwą osobę.

Zacząłem drugie życie!

Jeszcze na razie mieszkam w pensjonacie, jednak mam zamiar niedługo wyprowadzić się do mojej Leny. Ona ma pokój z wnęką, taki malutki jak dziupla wiewiórki, ale co tu kryć – jest mi tam jak w niebie!

Helenka jest samotna. Nie ma nikogo bliskiego, więc stałem się dla niej całym światem. Dba o mnie, jest czuła, dobra, łagodna i stale uśmiechnięta. Postanowiłem jednak sprzedać swoje mieszkanie. Kupimy mniejsze, a za resztę pieniędzy pojedziemy w świat. Oboje marzymy o podróżach, trzeba więc spełnić te marzenia, dopóki mamy jeszcze siłę.

Mój syn protestuje.

– Tato – mówi. – Czy ty oszalałeś? To obca kobieta! Prawie jej nie znasz! Rozumiem, że zawróciła ci w głowie, po prostu czułeś się samotny. Ale to minie, niedługo ci przejdzie!

– I co? – pytam. – Wrócę do klatki i będę jadł kleiki, rosołki na marchewce i szpinak? Będę umierał na raty? Niedoczekanie!

– A może on ma rację? – martwi się Lena. – Może ty się, Kaziu, odkochaj? Po co ci ja do szczęścia?

– Dobrze powiedziałaś – odpowiadam. – Właśnie do szczęścia mi jesteś potrzebna. Do niczego więcej, tylko właśnie do szczęścia!

A potem przytulam ją z całej siły.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *