Z Magdą i z Konradem znaliśmy się od kilku lat, nasze córki chodziły razem do klasy. Zaczęło się od wspólnych wyjść na plac zabaw, czasem dziewczynki odwiedzały się nawzajem, a więc siłą rzeczy i my, rodzice, nawiązaliśmy ze sobą bliższy kontakt. Prawdę mówiąc, po przeprowadzce do obcego miasta brakowało mi bratniej duszy, dlatego skwapliwie skorzystałam z nawiązanej przez córkę znajomości i zaprzyjaźniłam się z Magdą. Również Wiktor, mój mąż, polubił Konrada, spotykaliśmy się od czasu do czasu w większym gronie. Kiedy więc padła propozycja wspólnego wyjazdu, chętnie zgodziłam się na pomysł Magdy i Wiktora.
– Taaak! – Lena, nasza córeczka, najwyraźniej przysłuchiwała się rozmowie, bo kiedy tylko przystałam na propozycję Magdy i Konrada, wpadła do pokoju i zaczęła skakać z radości. – Mamo, czy będę mogła spać z Amelką w jednym pokoju? Będziemy się bawić całą noc!
– Jedziemy na wycieczkę, jedziemy na wycieczkę! – ekscytowała się Amelka. – Mamo, idziemy się pakować? – zwróciła się do Magdy, a my wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.
– Spokojnie, pojedziemy w weekend majowy – wytłumaczyła jej Magda. – Czyli dopiero za cztery tygodnie! Na razie musimy zaplanować wyjazd.
Wybór padł na Kazimierz Dolny. Nigdy tam nie byłam, a podobno to były naprawdę piękne miejsce…
No i tu pojawiły się schody. Myśleliśmy, że zatrzymamy się w jakimś hotelu, może nie pięciogwiazdkowym, bo na taki nie było nas stać, ale oczyma wyobraźni widziałam hotel o podwyższonym standardzie, gdzie będziemy czuć się komfortowo. Wiktor pracował w agencji reklamowej, zarabiał całkiem nieźle, a i ja dokładałam się do domowego budżetu. Nigdy nie rozmawialiśmy z Magdą i Konradem o pieniądzach, ale on pracował na dobrym stanowisku w banku. Nie musieli się o nic martwić, tymczasem niemal natychmiast Magda poprosiła mnie, bym szukała miejsc noclegowych w hostelach, ewentualnie w prywatnych, niewielkich pensjonatach.
– Po co przepłacać? – zasugerowała, a ja w sumie się z nią zgodziłam.
Cieszyliśmy się na wspólną wycieczkę
W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Lena nie mogła zasnąć z podekscytowania, cały czas pytała, czy na pewno o niej nie zapomnimy i obudzimy ją rano na czas. Wyruszyliśmy kilka minut po siódmej. Pojechaliśmy dwoma samochodami, ale cały czas byliśmy w kontakcie telefonicznym.
– Musimy zjechać z trasy – usłyszałam w słuchawce głos Magdy. – Kończy nam się benzyna, musimy zatankować.
– Przecież przed chwilą minęliśmy znak z informacją, że najbliższa stacja jest za dziesięć kilometrów – uświadomiłam ją.
– Nie tankujemy w stacjach przy autostradzie. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak oni zdzierają?! – oburzyła się Magda. – Zjeżdżamy najbliższym zjazdem.
Powtórzyłam to wszystko Wiktorowi, a on uniósł wysoko brwi ze zdumienia.
– Naprawdę?! Będziemy jeździć przez jakieś wsie, żeby oni mogli sobie taniej zatankować?
Stację znaleźliśmy, owszem. Czterdzieści kilometrów od trasy!
Teraz trzeba było wrócić na autostradę… Wyszło na to, że nadłożyliśmy taki kawał drogi, żeby oni mogli taniej zatankować benzynę. Na miejscu byliśmy kilka minut po trzynastej. Dziewczynki były już głodne, dlatego uznałam, że najlepiej będzie, jeśli zostawimy bagaże i pójdziemy na obiad.
– No dobra – zawahała się Magda. – Dzisiaj możemy sobie pozwolić, nie ma czasu na gotowanie – uznała w końcu.
– Na gotowanie? – zachichotałam nerwowo. – Zamierzasz gotować?
– Nie chcę wydać tu całej wypłaty! – wzruszyła ramionami. – A wiesz, jakie są ceny w restauracjach!
Ugryzłam się w język. Wydawało mi się, że po to się wyjeżdża z domu, żeby odpocząć od codziennych obowiązków. Nie tylko żeby poznać nowe, interesujące miejsca, ale też po to, żeby na jakiś czas zapomnieć o gotowaniu, sprzątaniu i innych sprawach. Nie wyobrażałam sobie stania przy garach na wakacjach! Nigdy nie byliśmy z Wiktorem rozrzutni, ale wydawało mi się, że obiad w knajpie w czasie wyjazdu to taki standard. I przecież nie zamierzaliśmy iść do ekskluzywnej restauracji! Zawsze jadaliśmy w knajpkach, które serwują obiady domowe.
W odległości zaledwie kilkuset metrów zobaczyłam zresztą reklamę takiego miejsca. Zestaw obiadowy z zupą i drugim daniem kosztował dwadzieścia złotych. Czy to dużo? Magda i Konrad jednak narzekali, że za drogo, że jedzenie kiepskiej jakości. Kiedy przyszło im zapłacić za obiad te sześćdziesiąt złotych, widziałam ich miny. Magda sprawiała wrażenie oburzonej, że musi wydać pieniądze.
– O co im chodzi? – zapytałam mojego męża, kiedy wieczorem leżeliśmy już w łóżku. Mówiłam półgłosem, żeby znajomi nie usłyszeli nas przez cienką ścianę. – Przecież nie mogą narzekać na brak pieniędzy. Dlaczego więc oglądają każdą wydawaną złotówkę ze wszystkich stron?
– No wiesz, niektórzy po prostu wolą odłożyć coś na czarną godzinę, niż szastać pieniędzmi – odpowiedział dość wymijająco Wiktor.
– Szastać pieniędzmi? Uważasz, że sześćdziesiąt złotych za obiad dla trzyosobowej rodziny to dużo? – zapomniałam się i trochę za bardzo podniosłam głos.
– Ciii – upomniał mnie mąż. – Oczywiście, że nie. Zresztą to ich sprawa, niech robią to, co uważają za słuszne!
Kiedy następnego dnia się obudziliśmy, zza ściany dobiegały już odgłosy porannej krzątaniny
Ubrałam się i wyszłam z pokoju, żeby zapytać Magdę i Konrada, jaki mają plan na dzisiejszy dzień.
– Może pójdziemy do Muzeum Nadwiślańskiego? – zasugerowałam, a oni po dłuższym zastanowieniu się zgodzili.
W głowie układałam już sobie dalszy plan wycieczki. Zjedliśmy w pokojach śniadanie i ruszyliśmy. Cieszyłam się, że Lena zobaczy coś nowego, czegoś się nauczy, ale kiedy Magda i Konrad zobaczyli cennik, dobry nastrój prysł.
– Do każdego z oddziałów kupuje się osobny bilet? To zdzierstwo! – oburzył się Konrad.
– No wiesz, przecież utrzymanie eksponatów kosztuje! Do tego dolicz pensje pracowników, opłaty… – zaczęłam wyliczać, ale Konrad nie pozwolił mi dojść do słowa.
– My nie idziemy. Jak macie życzenie, idźcie sami, spotkamy się później – powiedział. – Pójdziemy na spacer nad Wisłę. Za to się jeszcze nie płaci, chociaż nie wiadomo, czy i to się nie zmieni! Co za kraj, na każdym kroku zdzierają z człowieka…
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Spojrzałam na Wiktora, ale on również był skonsternowany.
– Yyy, skoro przyjechaliśmy razem, to pójdziemy razem nad rzekę – postanowił w końcu, a ja mu zawtórowałam.
Później nie było lepiej. Po obiedzie, który my zjedliśmy w jadłodajni, a nasi znajomi – w swoim pokoju, uznaliśmy, że może wybierzemy się na piwo. To znaczy panowie mieli się napić alkoholu, a my z Magdą – soku, bo wiadomo, dzieci. Kiedy wyszliśmy z piątego już baru, bo „było za drogo”, byłam wściekła. Ja rozumiem, oszczędności oszczędnościami, ale wszystko ma swoje granice. To już było zwykłe skąpstwo!
W końcu po pokonaniu pieszo prawie trzech kilometrów znaleźliśmy bar, który im odpowiadał, a mnie kojarzył się z osiedlową speluną. Panowie wypili po jednym piwie, bo na więcej „szkoda było pieniędzy”, i wróciliśmy do pensjonatu.
– Jak macie ochotę, możemy wieczorem się spotkać na dole! Wyślę Konrada do sklepu po piwo i się napijemy – zasugerowała Magda.
Ale nie mieliśmy ochoty. Najmniejszej. Całe szczęście, że wyjechaliśmy z nimi tylko na cztery dni. W przeciwnym razie musieliby mnie wywieźć z tego Kazimierza w kaftanie bezpieczeństwa! To naprawdę piękne miejsce, ale mnie na zawsze będzie już kojarzyć się z Magdą i Konradem. Wcześniej wydawało mi się, że nadajemy na tych samych falach, ale przekonałam się, że byłam w błędzie. Byli dobrymi znajomymi, ale na spotkanie przy popołudniowej kawie czy wyjście na plac zabaw. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym gdzieś jeszcze z nimi pojechać.
– To kiedy następna wycieczka ze znajomymi? – zapytał ze śmiechem Wiktor, kiedy już byliśmy w samochodzie w drodze powrotnej.
– Po moim trupie!
Doszłam do wniosku, że najlepiej nam tylko we troje. Znamy swoje przyzwyczajenia, nie musimy się do nikogo dostosowywać i dobrze nam z tym. A ten wyjazd z Magdą i Konradem sprawił, że wszystko stanęło na głowie