Mam 56 lat – jedni mówią, że to już starość, a inni, że dopiero życie przede mną. Może to już za późno na miłość, ale w głębi serca wciąż tliła się iskierka nadziei, że kiedyś, może… Aż do czasu tych trzech nieszczęsnych randek.
Ostatnio samotność stała się dla mnie jak niechciany towarzysz, który nie chce odejść. Dziesięć lat temu, mój mąż zostawił mnie dla młodszej kobiety. Od tego czasu żyłam sama, otoczona jedynie wspomnieniami, które jak stare zdjęcia, z każdym dniem traciły swoje barwy.
W sercu nosiłam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkam kogoś, kto przywróci mi wiarę w miłość. Jestem matką trzech dorosłych córek, babcią cudownych wnuków, ale mimo to, czuję się niesamowicie samotna. Moje dziewczyny mają już swoje rodziny, swoje obowiązki, swoje życie, które toczy się daleko ode mnie. Chociaż kocham je wszystkie bezgranicznie, rozumiem, że nie mogę wymagać od nich, aby codziennie odrywały się od swoich spraw, by ze mną rozmawiać.
W końcu zdecydowałam się poszukać szczęścia na portalu randkowym. Wierzyłam, że tam, w wirtualnym świecie, znajdę kogoś, kto zrozumie moje marzenia, moje obawy, moje potrzeby.
Pierwsze spotkanie było jak zły sen. Spotkaliśmy się z Franciszkiem w parku, ale od pierwszego wejrzenia wiedziałam, że to pomyłka. Przyszedł w znoszonych dresach i adidasach i bił od niego taki przeraźliwy zapach papierosów… Już nie wspomnę o rozmowie, bo nie mieliśmy żadnych wspólnych tematów, a jego mamrotanie tylko pogłębiało przepaść między nami.
Następnie był Wiesław. Wydawał się inny, przyzwoity, schludnie ubrany. Ale spotkanie w restauracji szybko zmieniło moje zdanie. Jego zachowanie wobec kelnera było aroganckie, a potem okazało się, że wcale nie jest sam. To znaczy był samotny, ale na papierze miał dalej żonę. Żaden z niego wdowiec czy rozwodnik, po prostu żyli w separacji, a ja od takich rodzinnych spraw chcę trzymać się z daleka.
Po tych dwóch nieudanych próbach, postanowiłam dać sobie jeszcze jedną szansę. W końcu, trzecia może okazać się szczęśliwa, prawda? Napotkałam na portalu mężczyznę, który wydawał się być dokładnie tym, czego szukałam. Miał około 60 lat, był wdowcem, miłośnikiem literatury i spacerów po parku. Pomyślałam, że w końcu znalazłam kogoś, z kim będę mogła dzielić moje zainteresowania.
Umówiliśmy się na spotkanie w małej kawiarni, którą lubiłam odwiedzać. Czekałam na niego, a kiedy w końcu pojawił się mężczyzna i podszedł do mojego stolika, na chwilę oniemiałam. Nie był to ten uśmiechnięty, energiczny sześćdziesięciolatek ze zdjęć. Przed mną stał starzec cały zgarbiony, z siwymi włosami i zmęczoną twarzą.
Próbowałam ukryć swoje zdziwienie i rozczarowanie. Rozmowa zaczęła się dość niewinnie, ale wkrótce zdałam sobie sprawę, że jego intencje były zupełnie inne, niż się spodziewałam. Nie szukał partnerki do wspólnego spędzania czasu, czy dzielenia zainteresowań. Jego głównym celem było znalezienie kobiety, która zaopiekuje się nim na starość.
Opowiadał o swoich dolegliwościach, problemach zdrowotnych, o tym jak trudno mu się już żyje samemu.
Wiecie co, po tych doświadczeniach jestem już bardzo zniechęcona. Może samotność nie jest taka zła? Może lepiej jest żyć wspomnieniami, niż znów otworzyć serce na rozczarowanie? Moje życie toczy się dalej, ale w sercu pozostał smutek, uczucie porzucenia i tęsknota za czymś, co być może już nigdy nie nadejdzie.