Potem było jeszcze gorzej – rozpijaczona córka zmieniała kawalerów prawie co tydzień, a jedyna wnuczka babci Oli poszła w jej ślady. Na staruszkę nikt w jej dwupokojowym mieszkaniu nie zwracał uwagi -kobiety robiły to, co chciały. A kiedy w życiu Iwony pojawił się Jerzy, który przyniósł od razu wszystkie swoje rzeczy do ich domu, córka pokazała matce drzwi.
Po otwarciu drzwi mieszkania i przekroczeniu progu usłyszałam, jak w sypialni dzieci babcia Ola opowiada dzieciom bajkę.
– Widzisz, jak dobro zwyciężyło – odezwała się starsza pani po chwili. – Dlatego musicie dorastać jako miłe i posłuszne dzieci. A teraz, moje gołąbki, pora spać! Pozwólcie, że się pomodlę aby aniołowie Boga strzegli waszego snu. Śpijcie, moje kochane, śpijcie.
Do oczu mimowolnie napłynęły mi łzy. Szkoda starszej pani, która w naszym życiu i domu pojawiła się zupełnie nieoczekiwanie. Z ulicy. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Jednocześnie podziękowałam Bogu za wysłanie jej do nas.
– Och, Lucynka już wróciła – powiedziała do mnie radośnie babcia, wychodząc z dziecięcego pokoju. – Jesteś zmęczona? Zaraz podgrzeję kolację i zrobię aromatyczną herbatę ziołową.
– Dziękuję, nie musisz się martwić. Zrobię to sama – odpowiedziałam wieszając kurtkę. – A jak spędziliście dzień? Masz dość tych bączków? – spojrzałam na stół. To była prawdziwa uczta.
W kuchni na stole stał talerz z kanapkami, zapach duszonej kapusty z mięsem i gruszkami unosił się z patelni, a na paterze stało ciasto w kształcie zjeżdżalni, polane czekoladą i posypane posiekanymi orzechami. Tymczasem babcia Ola wyjęła sałatkę z lodówki i postawiła czajnik na kuchence.
Gdy stałam pod strumieniami ciepłej wody pod prysznicem, wycierałam się i zakładałam szlafrok, nasz „znaleziony skarb”, jak w duchu nazwałam babcię, postawił mi kolację w kuchni i, życząc smacznego, poszedł do swojego pokoju. Przechodząc przez uchylone drzwi widziałam, jak klęczy i modli się. Ogólnie modliła się dużo rano, wieczorem błagała Pana, aby pobłogosławił każdą sprawę, którą podjęła.
Tamtego dnia wychodziłam już z biura, kiedy spotkałam przy drzwiach babcię, w której oczach lśniły łzy – wydawało się, że zaraz wybuchnie płaczem.
– Ja do ciebie – powiedziała, patrząc w oczy z błaganiem. – Powiedziano mi, że to do ciebie.
– Chodź, usiądź, słucham – wpuściłam ją do biura i wróciłam za biurko. – Może nalać ci wody? Uspokój się, proszę i powiedz o co chodzi.
Ocierając starcze łzy i pijąc wodę, babcia zaczęła mówić, że przyszła wziąć kredyt.
– Chcę kupić mieszkanie – wyjaśniła w odpowiedzi na moje zdziwienie. Bo życia we własnym domu już nie mam! Córka dzisiaj tak powiedziała: „Wynoś się stąd, bo zajmujesz za dużo miejsca.” Iwona przyprowadziła kolejnego współlokatora i patrzy na mnie jak na najgorszego wroga. Mamy dwupokojowe mieszkanie, mówi, że ma mało miejsca… dasz mi kredyt mieszkaniowy, prawda?
Szczerze mówiąc niewiele wtedy zrozumiałam z historii babci. Dokładniej, sama historię puściłam mimo uszu ale prośba o pożyczkę nieco mnie zaskoczyła. Wygląda na to, że babcia ma wiele lat, więc kiedy zwróci bankowi ten kredyt? I kto jej go da? Dlatego, starając się być jak najbardziej taktowna, tłumaczyłam, że w tak szanowanym wieku instytucje finansowe nie udzielają pożyczek w tak dużych kwotach.
– Przepraszam, ale nie mogę ci pomóc – powiedziałam na koniec. – Spróbuj naprawić relacje z rodziną. To łatwiejsze niż szukanie kredytu.
Przez lata pracy w banku przyzwyczaiłam się, że przychodzą do nas różne osoby z różnymi problemami i historiami swojego życia. Ktoś prosi o pieniądze na operację, ktoś – na futro z norek lub budowę ogromnego domu na setkach metrów kwadratowych. Dlatego zapomniałam o babci dosłownie kilka minut po tym, jak zamknęły się za nią drzwi.
Jednak wieczorem tego samego dnia spotkałyśmy się ponownie – jadąc do domu byłam świadkiem wypadku drogowego – samochód na przejściu dla pieszych potrącił jakąś kobietę. Wyskoczyłam z samochodu, rzuciłam się do niej – na asfalcie leżała ta sama starsza pani, która kilka godzin temu poprosiła mnie o kredyt mieszkaniowy. Nie czekając na „karetkę” zabrałam ją do szpitala, gdzie leżała przez dwa tygodnie.
– Po tym, jak męża zabrakło córka wkrótce wyszła za mąż – opowiadała mi o swoim trudnym życiu, kiedy odwiedzałam ją co wieczór po pracy. – Ale nie żyła długo z mężem – okazało się, że nie może mieć dzieci, więc Iwonka się z nim rozwiodła. Potem wyszła za mąż za drugiego: miał skłonność do podnoszenia na nią ręki. Nie wiem, jak to znosiła. A kiedy urodziła się Ania, mój drugi zięć zginął w wypadku na budowie. Wychowałyśmy więc wnuczkę we dwie.
Widziałam, że Iwonka coraz częściej sięga po kieliszek i miałam nadzieję, że z czasem jej skłonność minie.
Jednak tak się nie stało … z każdym dniem było coraz gorzej. Zaczęła na mnie krzyczeć, a czasem nawet podnosiła rękę. Starałam się milczeć – najważniejsze było dla mnie to, że Ania była bezpieczna i nie znała smutku. Tak więc, kiedy przeszłam na emeryturę, dostałam pracę jako dozorca, aby mieć jeszcze trochę grosza. Pamiętam, że moja jak Ania poszła do szkoły mogłam jej kupić najładniejsze zeszyty, tornister i nowe ubrania. Jednak im była starsza, tym bardziej się zmieniała
Moja wnuczka zaczęła na mnie najpierw ciągle krzyczeć a później kraść pieniądze z emerytury. Gdy osiągnęła pełnoletniość tylko zdjęcia przypominały moją dobrą, złotowłosą dziewczynkę o dużych, niebieskich oczach. Ania stała się agresywna, samolubna i patrzyła na mnie jak na coś, co tylko przeszkadza w domu.
Potem było jeszcze gorzej – rozpijaczona córka zmieniała kawalerów prawie co tydzień, a jedyna wnuczka babci Oli poszła w jej ślady. Na staruszkę nikt w jej dwupokojowym mieszkaniu nie zwracał uwagi – kobiety robiły to, co chciały. A kiedy w życiu Iwony pojawił się Jerzy, który przeniósł od razu swoje wszystkie rzeczy do ich domu, córka pokazała matce drzwi.
– Sama widzisz, że nie ma miejsca – powiedziała. – Więc idź, gdzie chcesz.
I babcia Ola poszła. Do banku z prośbą o kredyt mieszkaniowy, nawet nie wyobrażając sobie, o jaką gigantyczną, jak na jej marną emeryturę, kwotę chodzi. W bankach jej tłumaczyli, że nic nie dostanie. A kiedy zmęczona i głodna staruszka przechodziła przez ulicę idąc do parku, aby tam nocować, wpadła pod samochód.
W domu mój mąż i ja długo się naradzaliśmy, jak pomóc babci i ostatecznie postanowiliśmy zaoferować jej zamieszkanie u nas.
– Jestem od rana do wieczora w pracy – opowiadałam jej o swoim pomyśle. – Mąż ciągle w podróży służbowej. Dzieci w przedszkolu. Dlatego nikt nie będzie ci przeszkadzał. To jak?
W odpowiedzi starsza kobieta, jakby wciąż nie wierzyła w to, co usłyszała, najpierw spojrzała mi w oczy z niedowierzaniem, a potem zaczęła szlochać. Tak więc w naszym domu pojawiła się babcia Ola. Wyjaśniliśmy synowi i córce, że zwykle dzieci mają dwie babcie, ale są chwile, kiedy Pan daje im kolejną.
Nasza „znajda” szybko znalazła wspólny język z dziećmi – zabiera je z przedszkola, chodzi na spacery, uczy liter, przygotowuje herbatki lecznicze, gdy chorują. A nas rozpieszcza wszelkiego rodzaju przysmakami, na przygotowanie których po prostu nie mam wystarczająco dużo czasu. Podczas kolacji rozmawiamy sobie od serca, czasami proszę o radę, ponieważ wielokrotnie przekonałam się o mądrości naszej babci. Kiedy jestem w kościele, zawsze stawiam świeczkę Panu za to, że wszystko potoczyło się w ten sposób, ponieważ nie wyobrażamy już sobie życia bez naszej babci Oli.
– Babciu Olu, kocham cię – przytulając staruszkę powiedziała nasz córka.
W odpowiedzi mocno przytuliła dziecko, cicho ocierając łzy… A ja mentalnie wspierałam moją trzyletnią córkę. Ponieważ babcia, którą zgarnęłam z ulicy, stała się dla nas rodziną.