Muszę się wyżalić, bo coś takiego mi się przytrafiło, że aż trudno uwierzyć. Poprosiłam mojego syna o drobny remont w mieszkaniu. Wiecie, drobne naprawy, a do tego skręcenie paru szafek do kuchni. A on, wyobraźcie sobie, zażyczył sobie za to coś takiego, że aż uszy mi zwiędły.
Stare meble w kuchni już miały swoje lata, więc postanowiłam wymienić kilka szafek. Na szczęście mój sąsiad ma jakieś znajomości w sklepie z meblami. Dzięki niemu udało mi się kupić parę nowych szafek w naprawdę dobrej cenie. Pomyślałam sobie, że skoro już biorę się za remont, to warto odświeżyć ściany. Do kogo miałam pójść, jak nie do syna? To przecież nie jest robota dla fachowca, parę zaciągnięć pędzlem i skręcenie kilku półek.
Myślałam, że jak stara matka prosi, to syn zrobi to z serca. A tu niespodzianka! Mówi mi:
– Mamo, zrobię to, ale w zamian chcę….
I teraz uwaga: chce, żebym mu zapłaciła w postaci trzech rat za kredyt hipoteczny!
Oboje z żoną wzięli kredyt na mieszkanie. Kupili sobie naprawdę duże, przestronne lokum w samym centrum miasta. No i oczywiście, kosztowało ich to krocie. Pamiętam, jak podekscytowani byli, kiedy to wszystko planowali.
A ja, jak to matka, nie mogłam odmówić i dołożyłam się do wkładu własnego. W końcu to dla mojego dziecka…
Ale teraz, kiedy słyszę ich narzekania na miesięczne raty, które wynoszą ponad dwa i pół tysiąca, to ręce mi opadają. To przecież kupa pieniędzy, szczególnie jak na moje emeryckie finanse. I tu zaczyna się cały problem. Bo trzy takie raty to dla mnie dużo, aż za dużo.
No powiedzcie, czy to nie szok? Przecież to nie są drobne pieniądze, a on tak, jakby prosił o kromkę chleba.
Zrozumiałabym jeszcze, gdyby to była jakaś drobna przysługa, ale przecież to całkiem spory wydatek.
Ja rozumiem, że młodzi ludzie mają swoje potrzeby, ale przecież to moje własne dziecko. Zawsze mu pomagałam, jak mogłam, ale teraz to czuję się, jakbym wynajmowała obcego człowieka do pracy. A i obcy człowiek by za to mniej wziął. Z jednej strony chcę, żeby miał wszystko, co najlepsze, ale z drugiej, gdzie tu granica?
Zawsze myślałam, że na syna mogę liczyć, a tu proszę, taka niespodzianka. No i co ja mam teraz zrobić? Z jednej strony remont jest mi potrzebny, ale z drugiej nie chcę ustępować jego absurdalnym żądaniom. To przecież nie jest normalne, żeby matka musiała się tak targować z własnym synem.
A wiecie, co jest najgorsze? Że zaczynam się zastanawiać, czy ja go źle wychowałam. Może za bardzo go rozpieszczałam? Może powinnam była wcześniej postawić granice? Teraz to już chyba za późno na takie rozważania. No nic, będę musiała jakoś to rozwiązać, ale serce mi pęka, że doszło do takiej sytuacji. Co za czasy, co za obyczaje!