„Ślub syna był moją życiową porażką. Wziął sobie za żonę wielką panią z miasta, która nawet mną chce sterować”

„Nie chciałam być teściową z kawałów, chciałam swoją synową przyjąć do rodziny z otwartymi ramionami i traktować jak córkę. Niestety, wygląda na to, że wszystkie moje chcenia, próby, cała moja dobra wola nie zdały się na nic. Nie ma sposobu na taką zołzę”.

Na dodatek i mąż, i córka zarzucają mi, że sama jestem winna, że na zbyt wiele synowej pozwoliłam, za dobra byłam dla niej, zbyt uległa. I co gorsza chyba mają dużo racji.

Kiedy Wiktor po raz pierwszy przyprowadził do domu Agnieszkę, nie spodobała mi się, ale nie dałam tego po sobie poznać. Zachowywała się jak hrabianka, która odwiedziła poddanych.

Miała cały czas niezadowoloną minę, mierzyła wszystko i wszystkich wyraźnie krytycznym spojrzeniem, a dodatkowo czepiała się każdego słowa Julki, naszej młodszej córki. Po wyjściu młodych mąż pokręcił głową z dezaprobatą.

– Nie podoba mi się ta nasza przyszła synowa – stwierdził.

– Oj, nie marudź – próbowałam natychmiast załagodzić – była spięta, pierwszy raz do nas przyszła.

– Mamo, no weź… – Julka spojrzała na mnie politowaniem – o czym ty mówisz? Ta cała Agnieszka wcale nie była spięta. Jej się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadała, a my powinniśmy kłaniać się szanownej pani w pas.

– Oj, tak, tak – pokiwał głową Janusz.

– Masz rację, córeczko.

– Już jej nie lubię – stwierdziła Julka. – I powiem o tym Wiktorowi.

– Nie rób tego – poprosiłam – będzie mu przykro.

Julka tylko prychnęła na te słowa. Od tamtej pamiętnej pierwszej wizyty właściwie przez cały czas starałam się łagodzić wszelkie spięcia, tłumaczyć synową, chociaż naprawdę nie zasługiwała na to.

Żadne moje starania nic nie zmieniały

Agnieszka jakby tego w ogóle nie zauważała albo uważała, że to wszystko , co dla niej robimy, po prostu jej się należy. Odnosiła się do mnie jak udzielna księżna pozwalająca się obsługiwać przy niedzielnych obiadach.

Pewnego razu – Wiktor z Agnieszką byli już po ślubie – Janusz nie wytrzymał i zwracając się do synowej, powiedział:

– Aga, może pomogłabyś Julce posprzątać ze stołu i pozmywać.

Nasza synowa udała po prostu, że nie słyszy. Albo może uznała, że te słowa nie mogą być do niej skierowane.

– Agnieszko, do ciebie mówię – mąż nie odpuścił i wtedy dopiero podniosła głowę i popatrzyła na niego bardzo uważnie, jakby nie wierzyła, że naprawdę teść zwraca się do niej.

– Wituś jej pomoże, prawda, kochanie? – obrzuciła Wiktora długim spojrzeniem, a ten podniósł się natychmiast i zaczął zbierać talerze.

Nie twierdzę, że to coś złego, absolutnie nie. Chodzi tylko o to, że Agnieszka zachowywała się u nas w domu jak bardzo ważny gość. Nigdy nie chciała się zadomowić, być jedną z nas.

Dziwiło mnie jej zachowanie, tym mocniej, że ma bardzo sympatyczną mamę. Naprawdę Zosia daje się lubić i zaprzyjaźniłyśmy się od razu.

– Aga nie ma łatwego charakteru – twierdziła – odziedziczyła go po ojcu.

Im bliżej ich wszystkich poznawałam, tym bardziej się z nią zgadzałam. Poza tym Agnieszka była jedynaczką, ukochaną córeczką tatusia. Wszystko w domu rodzinnym zawsze obracało się wokół niej.

Pół roku po ślubie młodzi przeprowadzili się do mieszkania, które Agnieszka dostała po babci. Babcia wymagała już stałej opieki i z kolei zamieszkała z mamą Agnieszki. Dwa razy odwiedziłam syna i synową i za każdym razem Agnieszka nawet nie kryła niezadowolenia.

Może tylko mi się tak wydaje? – myślałam – może ona ma po prostu taki wyraz twarzy, albo może coś ją bolało?

Niestety, okazało się, że nie miałam racji

Przy trzecich odwiedzinach, kiedy przyniosłam młodym domowe pierogi i bigos – chciałam dobrze, przecież Agnieszka pracuje, nie ma czasu gotować – dowiedziałam się, że przychodzę za często, że jeśli chcę ich odwiedzić, powinnam najpierw zadzwonić.

A tak w ogóle to dzieci odwiedzają rodziców, a nie rodzice dzieci. Zresztą Agnieszka jest w ciąży i potrzebuje spokoju. Na te słowa zupełnie mnie zatkało.

– Jak to w ciąży? – szepnęłam.

– Normalnie, w ciąży.

– Długo?

Agnieszka skrzywiła się niezadowolona, że się dopytuję.

– Piąty miesiąc – wyjaśnił Wiktor, a ja tylko zamrugałam oczami.

– I nic nie powiedzieliście? – wykrztusiłam. – To radosna nowina!

– Wituś, pójdę się położę – Agnieszka spojrzała na mojego syna znacząco, a kiedy zamknęły się za nią drzwi sypialni, Wiktor westchnął.

– Wiesz, mamo, może już idź – odezwał się. – Aga jest zmęczona.

– Wiktor, dlaczego nic nie powiedzieliście? – nie potrafiłam się powstrzymać przed tym pytaniem.

Musiałam je zadać i musiałam otrzymać na nie odpowiedź.

– Bo Agnieszka nie chciała, żeby komukolwiek mówić o ciąży.

– Komukolwiek? Nie przesadzasz?

– Nie krzycz, mamo.

– Nie krzyczę. Powiedz mi tylko jedno, swoim rodzicom powiedziała?

Wiktor speszył się i poczerwieniał.

– Chyba, chyba tak – wyjąkał.

Nie chciałam nic więcej wiedzieć. Wyszłam bez słowa, choć jeszcze coś za mną mówił. Nie słyszałam jednak co, wcale nie chciałam słyszeć. Dopiero w domu się rozpłakałam. Teraz już byłam pewna, że nic nie będzie dobrze. Wieczorem powiedziałam o wszystkim mężowi i Julce. Janusz nie skomentował nowiny ani jednym słowem, ale widziałam po jego twarzy, że jest zły, mało zły, jest wściekły.

Za to Julka tylko się roześmiała i skomentowała zachowanie bratowej:

– Wcale mnie to nie dziwi, ona steruje Wiktorem, jak tylko chce.

– Co ty mówisz?

– Ślepa jesteś, mamo? Powiedziała mi ostatnio, żebym do nich nie przychodziła, bo oni mają własne życie.

– Żartujesz?

– Nie. Dosłownie powiedziała, żebym nie przychodziła, cytuję „tak często”, a ja byłam wszystkiego raz jeden, odkąd mieszkają w tym nowym mieszkaniu. Nie lubię tej dziewuchy i nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej.

Wyprasuj, ugotuj, posprzątaj…

Czułam się zupełnie bezradna, nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć córce, nie miałam pojęcia, jak mam się zachowywać w stosunku do synowej, w ogóle nic już nie wiedziałam.

Przestałam pojawiać się u Wiktora i Agnieszki nie tylko bez zapowiedzi, zupełnie przestałam do nich chodzić. Tym samym jednak prawie przestałam się z nimi widywać. Wiktor wpadał od czasu do czasu do nas, ale zawsze bardzo się śpieszył.

Kiedy dzwoniłam do nich z zaproszeniem na obiad, to albo nie mieli czasu, byli już umówieni, albo Agnieszka źle się czuła. Tych wymówek było mnóstwo, w każdym razie na ogół nie przychodzili.

Kiedy Agnieszka urodziła Stasia, zaofiarowałam się z pomocą. Szybko jednak okazało się, że zupełnie inaczej tę pomoc rozumiemy. Według mojej synowej, a właściwie i syna również, na dzieciach nie znałam się zupełnie. Wszystko robiłam źle, nawet pieluchy nie potrafiłam zmienić.

– Za mamy czasów przecież takich jednorazowych pieluszek nie było – twierdziła moja synowa.

– Czy ty myślisz, moja droga – nie wytrzymałam, kiedy kolejny raz zaczęła poprawiać założoną przeze mnie pieluchę – że przewinięcie niemowlaka wymaga ukończenia specjalnych studiów? A może nawet zrobienia habilitacji w tym kierunku? – dodałam nieco złośliwie, ale już nie wytrzymałam.

Agnieszka podniosła na mnie tak zdziwione spojrzenie, jakby nie mogła uwierzyć, że ta ugodowa dotychczas teściowa w końcu się odgryzła.

– Jeśli mama naprawdę chce pomóc, to mogłaby mama nam posprzątać łazienkę – odpowiedziała spokojnie.

Posprzątałam, chociaż obawiałam się, że to również zacznie po mnie poprawiać. Nie zrobiła tego jednak. Natomiast dowiedziałam się, że gdybym „zechciała” przyjść nazajutrz, to „mogłabym” ugotować rosół i zrobić pierogi.

– Wituś tak lubi mamy pierogi – dodała, jakby chciała mnie udobruchać.

Ugotowałam rosół, zrobiłam pierogi, nawet wstawiłam pranie i dnia umyłam okno w dziecinnym pokoju, kiedy Agnieszka poszła z małym na spacer. Szybko jednak zrozumiałam, że jestem potrzebna, a nawet zapraszana, ale wtedy, kiedy trzeba posprzątać, ugotować lub zrobić coś jeszcze innego.

Do zajęć przy dziecku absolutnie nie byłam dopuszczana. Pewnego razu zaproponowałam, że chętnie poszłabym z małym na spacer. Niestety, dowiedziałam się, że takie malutkie dziecko powinno być cały czas z matką.

Agnieszka pójdzie na spacer, a ja mogłabym przez ten czas wyprasować rzeczy małego, jest cały kosz do prasowania. Miałam ogromną ochotę odburknąć synowej, że jak potrzebuje pani do sprzątania i prasowania, to niech sobie takową zatrudni. W ostatniej chwili ugryzłam się jednak w język.

Próbowałam porozmawiać z synem…

– Wiktor, czy ty nie widzisz, że twoja żona traktuje mnie jak panią do prac domowych? – zapytałam. – Byłoby miło, gdybyś z nią o tym porozmawiał – zasugerowałam.

Wiktor popatrzył na mnie zdziwiony.

– No nie, przesadzasz, mamo – usłyszałam w odpowiedzi.

– Nie wydaje mi się, synu… – zaczęłam, ale mi przerwał.

– Przecież nie musisz u nas nic robić, nikt cię nie zmusza.

On zupełnie nie rozumiał, o czym mówię, albo nie chciał zrozumieć! Chwilę po wyjściu Wiktora w kuchni pojawiła się Julka. Okazało się, że słyszała całą naszą rozmowę. I naturalnie dołożyła swoje trzy grosze.

– Mamuś, z Wiktorem to nie ma o czym gadać… Kawki? – rzuciła, włączając ekspres. – on jest pod takim wpływem Agnieszki, że już nawet myśli tak jak ona – dodała, kiedy zmierzyłam ją zdziwionym spojrzeniem. – Zresztą mój braciszek wierzy w to, że jego żona zawsze ma rację i nigdy się nie myli. Musisz się, mamo, sama postawić.

– Ale, Jula…

– Musisz, mamo, inaczej będzie cię traktowała jak jakąś niemotę. Jak Witka.

Wiedziałam, że moja córka ma rację

Problem polegał na tym, że nie nigdy lubiłam konfliktów i nie chciałam zwady z synową. W końcu była matką mojego jedynego wnuka.

Pewnie trwałoby to wszystko jeszcze przez jakiś czas, może nawet długi, gdyby nie drobna sytuacja, która przelała czarę goryczy. Któregoś dnia, zachodząc do syna i synowej, zastałam u nich matkę Agnieszki.

To naprawdę sympatyczna kobieta, lubiłam ją, chociaż widywałyśmy się bardzo rzadko. Dlatego ucieszyłam się na jej widok, pomyślałam, że pogadamy, wypijemy wspólnie kawę. Niestety, okazało się, że moja synowa ma inne plany.

Już w przedpokoju dowiedziałam się, że w sypialni jest do prasowania cały kosz ubranek Stasia – bo ona nie zdążyła – oprócz tego mogłabym wstawić obiad, a jak zdążę, to jeszcze przetrzeć okno w kuchni, bo rano padał deszcz i się ubrudziło (na temat okien moja synowa miała chyba jakąś fobię).

Następnie poinformowała mnie:

– My z mamą wychodzimy, zabieramy małego, to będzie spokój.

Naprawdę zachowywała się, jakby wydawała rozporządzenia służącej.

– A dokąd wychodzicie? – zapytałam jeszcze spokojnie, chociaż już się we mnie gotowało.

– Idziemy na spacer, a potem może na malutkie zakupy.

– A może poszłabym z wami?

– Oj, nie – westchnęła synowa – my z mamą mamy takie swoje sprawy.

– Agnieszko! – wtrąciła się Zofia, ściągając brwi.

– Dobrze wiesz, mamo, że tak właśnie jest – stwierdziła Agnieszka twardo.

– To idźcie sobie we dwie, a ja pójdę z małym do parku – zaproponowałam.

– Nie, nie, Stasiulek musi być z nami. Ty najlepiej mi pomożesz, jak wyprasujesz te rzeczy, mamo.

Dość tego! Nie będę twoją służącą!

Nie wiem, czy to te ostatnie słowa, czy te wszystkie poprzednie, w każdym razie nie mogłam już wytrzymać, po prostu wybuchłam.

– To ja wracam do domu!

– Ale… Ale dlaczego? – Agnieszka nie kryła zaskoczenia.

– Dlaczego?! Czy ty myślisz, moja droga, że ja jestem twoją sprzątaczką, praczką, kucharką albo panią do prasowania? Otóż nie, nie jestem! Nie będę więcej twoją pomocą domową! Jestem babcią twojego syna, a ani razu nie pozwoliłaś mi wyjść z nim na spacer! Najchętniej w ogóle nie pozwoliłabyś mi go wziąć na ręce! Czy ty uważasz, że zrobię mu krzywdę, że go ugryzę? Albo może wyjdę z nim na spacer i go sprzedam?

Wszystko to mówiłam bardzo podniesionym głosem, prawie krzyczałam. Nie pozwoliłam sobie przerwać, mimo że Zofia kilka razy próbowała się wtrącić, załagodzić emocje.

– Marysiu… – powtarzała – Ależ, Marysiu, uspokój się. Przesadzasz.

Nie przesadzałam, po prostu się we mnie wszystko przelało. Agnieszka natomiast nie odezwała się ani słowem. Spokojnie odczekała, aż skończyłam i trochę się uspokoiłam.

– Zachowujesz się jak histeryczka – stwierdziła spokojnie na koniec. – Chyba naprawdę najlepiej będzie jak pójdziesz do domu i odpoczniesz. Najwyraźniej jesteś przemęczona.

– Najwyraźniej – warknęłam i wyszłam, trzaskając drzwiami i nie mówiąc nawet do widzenia.

Twardo trzymam się swojego postanowienia

W domu mężowi i córce oznajmiłam tylko, że mam dość i więcej do młodych chodzić nie będę.

– Nareszcie – skomentował Janusz.

– W końcu zrozumiałaś, że cię wykorzystują? – zapytała Julka.

Nie odpowiedziałam ani jednemu, ani drugiemu, nie chciałam na ten temat rozmawiać. Zawzięłam się i nawet nie dzwoniłam do młodych. Po kilku dniach do domu wpadł Wiktor, jak zwykle on, w pośpiechu.

– Coś się stało, mamuśka, że się u nas nie pokazujesz?

– A nic ci żona nie mówiła? – przyglądałam mu się uważnie, próbując wysondować, czy Agnieszka nic mu nie powiedziała, czy tylko udaje.

– Coś tam mówiła, że na nią nakrzyczałaś, ale myślałem, że odpoczniesz i ci przejdzie – uśmiechnął się.

Patrzyłam na swojego syna i wydawało mi się, że go nie poznaję.

– Nie przejdzie mi, synu – stwierdziłam – A ty chyba powinieneś zacząć myśleć sam, a nie tylko słuchać Agnieszki – dodałam po chwili.

– Oj, mamo! – jęknął, wznosząc oczy do góry. – Ciągle się czepiasz.

– Już więcej nie będę – obiecałam.

I twardo trzymam się swojego postanowienia. W konsekwencji bardzo rzadko widuję się z synową, trochę częściej z synem. Zapraszam ich do siebie też tylko od święta, to znaczy z okazji świąt albo imienin.

Jest mi przykro, że mam taki rzadki kontakt z wnukiem, niby mieszkają niedaleko, a jakby na drugim końcu Polski. Postanowiłam sobie jednak, że wolę być teściową od święta, niż taką której się w ogóle nie szanuje. 

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *