„Los odebrał nam szansę na zostanie prawdziwą rodziną, ale nie poddaliśmy się. Może dzieci nie mamy, ale wnuczka już tak”

„Lata mijały, a ja przestałam już myśleć o swoim własnym dziecku. Po prostu w pewnym sensie pogodziłam się z tym, że nie będę go miała. było mi przykro, szczególnie kiedy nachodziła mnie myśl, że wystarczyłoby związać się z innym mężczyzną, by spełnić marzenie o potomku”.

Całe dorosłe życie marzyłam o tym, żeby zostać mamą. Życie napisało jednak dla mnie inny scenariusz. Początkowo wszystko szło jak po nitce do kłębka. W wieku dziewiętnastu lat poznałam Leszka.

Był ode mnie trzy lata starszy, dobrze zbudowany i bardzo męski. Imponował mi siłą i zdecydowanym charakterem. Bardzo szybko się w nim zakochałam i bez chwili zwątpienia przyjęłam jego oświadczyny.

Ślub mieliśmy huczny, bo rodzice byli tradycjonalistami i zaprosili nie tylko rodzinę, ale i wszystkich przyjaciół i sąsiadów. Miodowy miesiąc spędziliśmy nad polskim morzem. Wróciliśmy szczęśliwi, wypoczęci i pełni pozytywnej energii.

Zaczęliśmy się starać od razu po ślubie

Oboje marzyliśmy o wesołej gromadce. Ja chciałam zajmować się domem, gotować obiady i wychowywać dzieciaki. Taki model wyniosłam ze swojej rodziny i wbrew temu, co głosiły feministki, nie miałam najmniejszej ochoty go zmieniać. Zresztą skończyłam „spożywczaka”, więc kariera nie była mi w głowie.

Mąż podjął pracę w hucie i zarabiał całkiem przyzwoicie. Uważaliśmy, że jesteśmy na rozbiegówce życia i wszystko przed nami. Mijały jednak miesiące i efektów starań jakoś nie było.

Początkowo uważałam, że to kwestia czasu, ale im dłużej nie wychodziło, w tym większej byłam frustracji. Może gdybym pracowała, miałabym mniej czasu na myślenie o tym, ale tak?! Nie byłam w stanie przestać wciąż analizować tego, co się dzieje.

Byłam przekonana, że to z mojej winy nie mamy dziecka. Starałam się zmienić sposób odżywiania, a nawet stosowałam różne domowe metody rekomendowane przez koleżanki. Nic jednak nie pomagało.

W końcu wybrałam się do ginekologa. Nie miałam ochoty na tę wizytę i odsuwałam ją w czasie jak jakiś wyrok. W końcu musiałam się jednak zdecydować. Lekarz zbadał mnie dokładnie i powiedział, że nie widzi żadnych przyczyn, dla których miałabym mieć kłopoty z zajściem w ciążę.

– Ale panie doktorze, to niemożliwe. Staramy się o dziecko już dwa lata. Coś musi być nie tak…

– Z pani strony wszystko jest dobrze – powiedział zdecydowanym tonem i spojrzał wymownie.

Wtedy zrozumiałam, że to nie ja byłam przyczyną naszych problemów.

– Czy coś z tym można zrobić?

– Można spróbować. Są różne metody. Tylko mąż musi się zgodzić.

Nie ma dzieci, nie będzie wnuków

Tak… tyle że z tym był problem. Wiedziałam, jak łatwo urazić męską dumę, a Leszek był wyjątkowo drażliwy na krytykę. Miałam jednak świadomość, że jeśli nie zrobimy nic, to nigdy nie doczekamy się potomka.

Kiedy Leszek wrócił z pracy, był w wyśmienitym nastroju. Zaczął coś opowiadać, potem z zapałem zabrał się za jedzenie. Kiedy w końcu na mnie spojrzał, aż się wystraszył.

– Alinka… czemu ty jesteś taka blada? Źle się czujesz? Coś nie tak?!

– Nie, dobrze się czuję. Wszystko jest w porządku… Byłam u lekarza, żeby sprawdzić, co się dzieje… No wiesz, czemu nie mogę zajść w ciążę, i okazało się… – dukałam przestraszona, jak Leszek zareaguje.

– Czy chcesz mi powiedzieć, że jesteś w ciąży?!

Westchnęłam ciężko, bo wiedziałam, że nie mogę dłużej zwlekać.

– Nie, Leszku. I wygląda na to, że jeśli nie poddamy się leczeniu, nie będę. Lekarz twierdzi, że z mojej strony wszystko jest dobrze, ale ty też powinieneś się przebadać… – wyrzuciłam w końcu zmieszana.

Leszek nadął się jak balon i wstał nerwowo od stołu. Nie miałam wątpliwości, że moja sugestia dosłownie go poraziła, więc się nie odzywałam, żeby dać mu chwilę na ochłonięcie.
W głębi duszy byłam przekonana, że da się go jakoś przekonać.

W końcu cel uświęca środki

Leszek jednak był dużo bardziej uparty, niż podejrzewałam. Najpierw powiedział, że nie pozwoli żadnemu lekarzowi obrażać go jako mężczyzny, a później zamknął się w sobie na dobrych kilka dni.

Starałam się nie poruszać tematu, bo wiedziałam dobrze, że im bardziej będę go naciskać, tym bardziej będzie uciekał. Wytrzymałam więc kilka dni, ale w końcu powiedziałam, że musimy porozmawiać.

Leszek powtórzył dokładnie to, co kilka dni wcześniej. Nie chciał iść nawet na badania. Uważał, że jeśli Bóg ma dla nas w planie dzieci, to je nam da, i żaden lekarz nie będzie w to ingerował. No cóż, z wolą boską trudno było dyskutować… Tydzień później Leszek wrócił jednak z pracy później i mocno zdołowany.

– Byłem na tych badaniach… nic z tego. Strzelam ślepakami – powiedział załamany, a ja podeszłam i go mocno przytuliłam.

Byłam bardzo nieszczęśliwa, ale nie chciałam już nic więcej mówić. Żeby za dużo nie myśleć i mieć kontakt z dziećmi, znalazłam pracę jako kucharka w przedszkolu. Lubiłam gotować, więc nie był to dla mnie twardy kawałek chleba, a kiedy jakieś dziecko przybiegło powiedzieć, że było pyszne, aż serce rosło…

Lata mijały, a ja przestałam już myśleć o swoim własnym dziecku. Po prostu w pewnym sensie pogodziłam się z tym, że nie będę go miała. Oczywiście było mi przykro, szczególnie kiedy nachodziła mnie myśl, że wystarczyłoby związać się z innym mężczyzną… Nie zamierzałam jednak porzucać męża, bo wbrew wszystkim przeciwnościom bardzo go kochałam.

Życie płynęło nam spokojnie

Niektórzy powiedzieliby pewnie, że niemal nudno, choć ja się z tym nie zgodzę. Oboje jesteśmy domatorami, nigdy nie szukaliśmy dodatkowych emocji, było nam po prostu dobrze.

Kiedy zbliżałam się do wieku emerytalnego, w naszym przedszkolu było już tak mało dzieci, że dyrektor regionalny postanowił placówkę zamknąć, a pozostałe maluchy przenieść do najbliższych przedszkoli.

To oznaczało dla mnie utratę pracy, a przecież zostało mi zaledwie kilka lat do końca. Byłam naprawdę zdenerwowana. Tyle lat sumiennej pracy, a oni po prostu się mnie pozbywali!

Tamtego dnia wyszłam z przedszkola ostatni raz i ze smutkiem spojrzałam na budynek, który tak długo był moim drugim domem.

– Pani Alinko, niech pani poczeka – usłyszałam znajomy głos.

To była mama małego Olka.

– Czy pani ma już jakąś inną pracę?

– Nie… niestety. Będę chyba musiała czegoś poszukać.

– Bo wie pani… Olusia przeniesiono do przedszkola, które jest daleko od nas i w dodatku ma tak stary budynek, meble i dywany, że aż mnie samej nie chciałoby się tam chodzić, a co dopiero wysyłać małe dziecko… Może chciałaby pani pracować u nas jako niania? Oluś tak panią lubi.

Teraz widujemy się codziennie

– Poważnie? – zapytałam, a z wrażenia musiałam się oprzeć o niski płotek.

– Oczywiście zatrudnię panią całkowicie legalnie, bo mąż prowadzi firmę. To żaden problem. Tylko musiałaby pani do nas przyjeżdżać co drugi dzień, a co drugi zabierać Olusia do siebie. To pewnie byłby kłopot?

– Nie, skądże. Oluś jest wspaniały. Bardzo chętnie zostanę jego nianią. A mój mąż też oszaleje z radości, kiedy zacznie go odwiedzać taki smyk.

Wróciłam do domu cała w skowronkach. Kiedy powiedziałam o wszystkim Leszkowi, od razu się ożywił. Na emeryturze brakowało nam towarzystwa, a tu nagle jakiś mały jegomość ma krzątać się nam po domu. Leszek natychmiast wyraził zgodę i zapytał tylko, kiedy Oluś przyjdzie.

Zaczęłam od kolejnego tygodnia, początkowo chodziłam wyłącznie tam, żeby trzylatek przyzwyczaił się, że występuję tym razem w innej roli. Bawiliśmy się wyśmienicie, robiliśmy gofry, układaliśmy kolorystycznie kolekcję ukochanych resoraków Olka. Wkrótce nabrał do mnie zaufania i zgodził się przyjść do mnie do domu.

Kiedy poznał mojego męża, od razu między nimi pozytywnie zaiskrzyło. Zawsze marzyłam, żeby zobaczyć Leszka z dzieckiem, i oto moje marzenie się spełniało. Oluś stał się naszym oczkiem w głowie, naszą radością, wnuczkiem, którego nigdy nie mieliśmy.

Tak oto na stare lata pojawiło się w dziecko

Mimo wielkich starań, aby uniknąć zbytniego zaangażowania emocjonalnego, byliśmy z nim coraz bardziej zżyci. Bałam się, co będzie, gdy mały przestanie mnie potrzebować. Ale wtedy stał sięzcud.

W naszej szeregówce zwolnił się jeden segment – natychmiast dałam cynk rodzicom Olka, którzy do tej pory gnieździli się na 40 metrach, a od dawna przymierzali się do przeprowadzki. Moja propozycja wyjątkowo im się spodobała.

Teraz mieszkają po sąsiedzku i choć Oluś ma już siedem lat i chodzi do szkoły, bardzo często wpada do przyszywanych dziadków – jego prawdziwi mieszkają niemal pięćset kilometrów stąd i rzadko widują wnuka.

Myślę, że ten mały człowieczek to właśnie rekompensata od Boga dla mnie i Leszka za to, że nie doczekaliśmy się własnych dzieci. A przyszywany wnuczek okazał się nad podziw udanym zamiennikiem i pociechą dla nas na stare lata.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *