Od dawna nie jestem już młoda. Niedawno świętowałam swoje sześćdziesiąte piąte urodziny. Pewnego dnia na działce poczułam się źle. W tamtym dniu gościli u mnie syn i synowa. Szybko zawieźli mnie do szpitala. Synowa nie cofała się przed niczym, aby zapewnić mi szybką diagnozę i leczenie.
Do czasu, aż wyzdrowiałam, wszystko było jak w bajce: miałam oddzielną salę i smaczne jedzenie. Syn z synową opłacili moje leczenie i zadbali o mnie jak najlepiej. Kupili wszystkie niezbędne leki, a lodówkę wypełnili jedzeniem. Przyjeżdżali, troszczyli się, ale po wyzdrowieniu sytuacja zmieniła się diametralnie.
Synowa zaczęła naciskać na mnie, abym sporządziła testament. Nieustannie przypominała to, jak się mną opiekowali, jakie koszty ponieśli i obiecywała, że jeżeli przepiszę wszystko na syna, to wszystko będę miała zapewnione. Problem w tym, że mam również córkę.
Od tej chwili synowa zaczęła szkalować moją córkę, zarzucając jej, że mnie nie odwiedziła. Córka jest osobą, która z trudnością wiąże koniec z końcem i nie prosi o pomoc, bo duma jej na to pozwala. Niemniej jednak, córka regularnie się ze mną kontaktowała i pytała o moje samopoczucie.
W końcu nie wytrzymałam presji i im uległam. Zabrali mnie do notariusza. Syn cały czas milczał, ale synowa czuwała, czy wszystko przebiega zgodnie z jej wolą. Zapisałam im moje mieszkanie.
Od tamtej pory cały czas myślę, że zrobiłam. Postanowiłam ponownie udać się do notariusza. Tym razem zmieniłam testament – mieszkanie przepisałam na córkę, a działkę na syna.
Nie informowałam o tym nikogo, niech to będzie dla nich niespodzianka.