Myślałam, że wiem wszystko o swoich bliskich. Dopiero niedawno odkryłam, jak bardzo się myliłam. Teoretycznie rozumiem, że chcieli dla mnie dobrze, troszczyli się, żebym nie musiała cierpieć. Co z tego, skoro właśnie teraz dopiero przez nich płaczę.
Byłam mała, kiedy zginęli w wypadku moi rodzice
Znam ich tylko ze zdjęć w albumie, który znalazłam w szufladzie komody u dziadków. Kojarzyli mi się bardziej z marmurowym nagrobkiem na miejscowym cmentarzu niż z żywymi ludźmi. Kiedy tylko próbowałam czegoś się dowiedzieć, dziadkowie najczęściej znajdowali temat zastępczy. Mimo że nie miałam rodziców, moje dzieciństwo było szczęśliwe. Babcia miała bardzo pozytywne podejście do życia i otaczającego świata. Dziadek miał wesołe usposobienie i mnóstwo znajomych. Nie mogłam się nadziwić, w jaki sposób tak doskonale dogaduje się nawet ze sporo młodszymi. Kiedy o to pytałam, zbywał mnie żartami.
– Bo ludzi trzeba lubić – odpowiadał, śmiejąc się. – Nawet tych nieopierzonych – potargał moje wypielęgnowane loczki.
Dom dziadków był otwarty dla wszystkich. Już od podstawówki moje koleżanki i koledzy lubili do mnie wpadać pod byle pretekstem. W liceum połowa klasy zabiegała o moje towarzystwo, kiedy rozniosła się wieść, że moja babcia robi najlepsze na świecie racuchy z jabłkami.
– Ja z wami kiedyś zbankrutuję, to jest pewne – śmiała się babcia, robiąc coraz większe porcje racuchów, bo chętnych na nie nigdy nie brakowało.
Przyjaźń ze mną była przepustką do magicznego domu moich dziadków. Babcia kusiła wypiekami i wyjątkowymi pierogami. Dziadek prezentował kolekcję swoich monet i pamiątek z czasów, kiedy kilka lat pracował w Egipcie. Opowiadał przy tym niestworzone historie, których słuchaliśmy z zapartym tchem. Nie wiem, ile z tych afrykańskich opowieści było prawdziwych, a ile zmyślonych, ale to w gruncie rzeczy nie miało żadnego znaczenia. Pod pretekstem wspólnej nauki odwiedzały mnie tabuny znajomych.
Niby patrzyli w książki, ale łakomie spoglądali w stronę kuchni, gdzie babcia zawsze szykowała jakieś smakołyki.
– Musicie jeść, dzieciaki – zachęcała, wnosząc półmisek z jedzeniem pachnącym tak, że aż kręciło się w głowie.
Tak trwało do matury
Potem rozjechaliśmy się na studia i nasze kontakty znacznie się rozluźniły. Dom dziadków opustoszał. Widać było, że tęsknią za gwarem i energią młodych ludzi. Starałam się przyjeżdżać jak najczęściej. Czasami, ku radości dziadków, przywoziłam ze sobą kilkoro znajomych. Nie uszło ich uwadze, że skład naszej paczki zmienia się, ale za każdym razem towarzyszy mi Artur. Na początku mówiłam im, że to tylko kolega, ale babcia swoje wiedziała.
– Mnie, starej, Marcik, nie oszukasz – mówiła, głaszcząc mnie po głowie. – Już ja widzę, jak on na ciebie patrzy. A i ty masz gwiazdy w oczach, kiedy on jest koło ciebie – zaśmiała się i puściła oko.
Babcia miała rację. Kochaliśmy się z Arturem i chcieliśmy już na zawsze być razem. Ślub zaplanowaliśmy na wakacje po moim 2. roku studiów. Artur już kończył psychologię i zamierzał od razu poszukać pracy.
– A nie lepiej trochę poczekać? – próbowała nas przekonać babcia. – Gdzie będziecie mieszkać, z czego żyć? Teraz to wszystko niełatwe – martwiła się.
– Spokojnie, damy sobie radę – byłam pełna optymizmu.
W niedzielne majowe popołudnie przyjechał do dziadków Artur z rodzicami. Mieliśmy ustalić szczegóły naszego ślubu i wesela.
– Chcemy, żeby było skromnie i rodzinnie – zaznaczyliśmy oboje.
– Skromnie, ale nie biednie – powiedział dziadek i wyciągnął z szuflady pękatą kopertę. – Trochę z babcią pooszczędzaliśmy i to mamy dla was na wesele… albo na dobry początek.
– My też tam coś mamy dla dzieciaków – zadeklarowali rodzice Artura.
Stanęło na tym, że ślub weźmiemy w naszym parafialnym kościele, a przyjęcie zorganizujemy w ogrodzie dziadków. Było tak miło i sympatycznie, że Artur i jego rodzice wyjechali dopiero późnym wieczorem. Zostałam sama z dziadkami. Wtedy zadzwonił telefon.
– Nawet o tym nie myśl – usłyszałam stanowczy głos babci. – Nie, nie i jeszcze raz nie. Absolutnie nie ma mowy – powiedziała babcia i odłożyła słuchawkę.
– Na kogo tak się rozsierdziłaś? – próbowałam żartować. – Jakieś cienie przeszłości czy co? No, powiedz.
Dziadek spojrzał z niepokojem na babcię, ale ona tylko machnęła ręką i wściekła wyszła do kuchni. Czułam, że coś jest nie tak, ale dziadkowie zacięli się i nic nie chcieli powiedzieć.
Na ślub zaprosiliśmy wszystkich znajomych i rodzinę, nawet dalszych kuzynów. Przed kościołem ustawiła się do nas długa kolejka bliskich, którzy chcieli złożyć nam życzenia. W pewnym momencie doszło do małego zamieszania. Babcia podeszła do jednej pani i stanowczo wyprowadziła ją z grona gości.
– Kto to był? – zapytałam dziadka, kiedy już ostatnia osoba „pożyczyła” nam wspólnego życia do brylantowych godów.
– A to taka stara przyjaciółka rodziny – zbył mnie dziadek. – Ale już od dawna nie utrzymujemy kontaktów.
Ale kobieta nie odeszła…
Wesele już na dobre się rozkręciło, kiedy za płotem zauważyłam tę samą kobietę, którą babcia wyprowadziła z dziedzińca kościoła po naszym ślubie. Zaintrygowała mnie i postanowiłam do niej podejść.
– Zostaw, nie rozmawiaj – babcia, widząc, co się święci wzięła mnie za rękę i odprowadziła do Artura. – Ja się tym zajmę – dodała i odeszła w stronę furtki.
Następnego dnia, kiedy już goście się rozjechali, wzięłam dziadków na spytki. Na początku milczeli, potem coś zaczęli kręcić. Wreszcie dziadek nie wytrzymał.
– No dobra, w końcu przyszedł czas – zaczął.
– Nie zgadzam się – protestowała babcia.
– Daj spokój, kochanie – położył swoją rękę na jej dłoni. – Ona nam nie da spokoju, a lepiej, żeby Martynka dowiedziała się od nas.
– Czego mam się dowiedzieć? – była coraz bardziej zaintrygowana.
– Ta kobieta za płotem to nie była żadna przyjaciółka rodziny – zaczął dziadek.
– To twoja matka – dodała babcia.
Byłam kompletnie skołowana.
– Przecież mama nie żyje, chodziłam na jej grób – mówiłam ze ściśniętym gardłem.
– Tam leży tylko twój tata – otarła łzy babcia. – Nasz syn. Twoja matka dla nas umarła i dlatego umieściliśmy na tablicy jej imię, żebyś nigdy o nią nie pytała. Mieliśmy nadzieję, że już nigdy jej nie zobaczymy – mówiła smutno. – Ale ona nagle wyskoczyła jak diabeł z pudełka.
– Nie chcieliśmy, żeby się z tobą kontaktowała – dodała ze złością. – Byłam wściekła, kiedy pojawiła się na twoim ślubie i potem stała za płotem w czasie wesela.
Kręciło mi się w głowie od tych rewelacji
Moi dziadkowie, którym tak ufałam, oszukiwali mnie całe życie. Jak mogli kłamać, że moja mama nie żyje? Dlaczego mnie jej zabrali? Kiedy już się trochę uspokoiłam, usłyszałam całą historię. Moi rodzice pobrali się wbrew woli dziadków. Oni nie ufali mojej mamie i uważali, że skrzywdzi ich syna. Jak się okazało, przeczucie ich nie myliło.
Zaraz po ślubie mama zaszła w ciążę. To był dla niej szok. Chciała jeszcze się bawić, używać życia… Po moim urodzeniu wpadła w depresję. Nie chciała, a może nie potrafiła się mną zajmować. Miałam 3 miesiące, kiedy bez słowa wyszła z domu, zostawiając tacie kartkę „zajmij się nią, ja nie potrafię”. Tata był przerażony. Przywiózł mnie do swoich rodziców, a sam zajął się poszukiwaniem mamy. Kochał ją i bał się, że coś sobie zrobiła. Po 2 miesiącach dowiedział się, że związała się z jakimś podejrzanym typem i wyjechała za granicę. Ta wiadomość go całkiem przybiła. Kiedy wracał ze spotkania z prokuratorem, musiał być kompletnie załamany. Tego TIR–a chyba nawet nie zauważył. Zginął na miejscu.
Kiedy dziadkowie skończyli swoją opowieść, zapadła kompletna cisza.
– Dlaczego to tak długo ukrywaliście? – zapytałam. – Mam matkę, a wy zrobiliście ze mnie sierotę! – denerwowałam się coraz bardziej. – Nie pomyśleliście, że chciałabym ją poznać? Szkoda, że nie chciała spotkać się ze mną wcześniej. Jak w kiepskim melodramacie objawiła się w dniu mojego ślubu.
– To nie do końca tak było – zaczęła z wyraźnym trudem babcia. – Karolina skontaktowała się z nami 2 lata temu. Chciała się z tobą spotkać.
– Powiedzieliśmy jej – włączył się dziadek – że ty jej nie chcesz znać.
– Jak to nie chciałam jej znać? – czułam rozżalenie i złość. – Kto mnie o to zapytał? – patrzyłam na moich dziadków jak na obcych ludzi. – Uwierzyła wam i tak po prostu dała sobie spokój? – zdziwiłam się.
– Nie – zaprzeczyli. – Stale nas nękała, przychodziła. Na szczęście ty już byłaś na studiach i dlatego jej nigdy nie spotkałaś.
Byłam w szoku. Dziadkowie wydawali się kompletnie pogubieni.
– Tak chyba będzie lepiej – przerwała milczenie babcia. – Niech ta kobieta zostanie starą przyjaciółką rodziny, z którą już nie utrzymujemy kontaktów.
Nie byłam w stanie zapanować nad swoimi emocjami. Spakowałam swoje rzeczy i zadzwoniłam do Artura, żeby po mnie przyjechał. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Mam żal do wszystkich. Moja matka zostawiła mnie, przyczyniła się do śmierci taty. Dziadkowie mnie całe życie oszukiwali. Mój świat się zawalił, bo najbliżsi zawiedli moje zaufanie. Może kiedyś uda mi się to wszystko poskładać, ale nie teraz. To nie będzie łatwe. Najpierw będę musiała nauczyć się wybaczać.