Mąż mówił, że moim „świętym obowiązkiem” jest opiekować się teściami. A dzieci nie chcą mnie znać

Dzieci nie chcą ze mną rozmawiać, mówią, że są mną zawiedzione, że w najtrudniejszym momencie opuściłam ich ojca i odeszłam do lepszego życia. To prawda, naprawdę zostawiłam męża w tarapatach, ale po wysłuchaniu mojej historii zrozumiecie, że po prostu nie miałam innego wyjścia.

Mój mąż pracuje jako kierowca ciężarówki od ponad trzydziestu lat. Podróżował najpierw po Polsce, a teraz po Europie. Dzieci dorastały i widywały tatę bardzo, bardzo rzadko. Mam ich troje i uważam, że jestem samotną matką, nawet mając pieniądze męża.

I chociaż rzadko widywałam męża, jego rodzina była zawsze w pobliżu. Któregoś dnia, nawet nie pytając mnie o zgodę, zabrał do nas swojego starego ojca i matkę. A ponieważ rodzice męża też mają drugiego syna, który przez całe życie był trochę niepełnosprawny umysłowo i mieszkał z moimi teściami, on też się do nas wprowadził.

Z jednej strony bardzo dobrze rozumiałam mojego męża – dokąd pójdą jego słabi rodzice. Ale z drugiej strony miałam w domu trójkę dzieci i jeszcze kolejne trzy osoby na głowie.

Myślałam, że to dla mnie będzie trudne, ale to był tylko początek. Prawdziwe kłopoty zaczęły się, gdy teść nagle przestał chodzić i trzeba było wszystko przy nim robić.

Przez te trzy lata, kiedy mój teść leżał, teściowa naprawdę się poddała. Zaczęła zapominać, potrafiła zjeść trzy śniadania albo ukryć emeryturę w zamrażarce, potrafiła zapomnieć się ubrać i wyjść w samej halce na ulicę, robiła mi awantury, bo zgubiła pieniądze, a nikt oprócz mnie nie mógł ich wziąć…

Przyjechała czasem moja emerytowana już matka i w czymś pomogła, ale ona też była trochę schorowana, miała swoje sprawy i nie mogłam oczekiwać od niej większej pomocy. W tym czasie cała trójka moich dzieci zdążyła już rozproszyć się po świecie: uczyły się, pracowały, założyły rodziny. Życie toczyło się swoim torem, tyle że w moim domu był istny chaos.

I kiedy teść już zmarł, stan mojej teściowej stał się całkowicie opłakany. Bałam się nawet spać, bo ta kobieta włóczyła się po domu. Któregoś dnia otworzyłam oczy, a ona stała z nożem nade mną. Nie wiedziałam, co chodziło jej po głowie. A ona sama nie pamiętała, dlaczego stała obok mnie.

Dopiero po tym incydencie zadzwoniłam do męża i powiedziałam mu, że mam dość. Postanowiłam skonsultować się z nim, do której placówki lepiej byłoby, choćby na jakiś czas, oddać jego matkę i brata.

A on stwierdził, że nie mam prawa nawet rozmawiać na takie tematy. Według niego świętym obowiązkiem dzieci jest opieka nad starymi rodzicami, dlatego zakazał mi nawet myśleć o domu starców. Na koniec rozłączył się i nawet nie zaczekał, aż ja skończę. Nie tylko nie usłyszałam słów wsparcia, ale też byłam wszystkiemu winna.

W tej samej chwili napisałam do mojego męża, że święty obowiązek nie jest mój, ale jego, więc odtąd jestem wolna. Wolałam się rozstać, niż spędzić z teściową i chorym szwagrem kolejny dzień pod jednym dachem.

Już wieczorem spałem jak dziecko w hotelu. Nasza sąsiadka zgodziła się opiekować się domem i teściową za wynagrodzeniem, dopóki nie wróci mój mąż do domu.

Mąż myślał, że żartuję i zaczął nakazywać mi, że mam jak najprędzej wrócić do domu. Ale kiedy zdał sobie sprawę, że to staje się prawdą, postanowił błagać i modlić się. Wspomniał nawet o sumieniu i plagach, które na mnie spadną po czymś takim, ale ja już nawet nie słuchałam, co mówi.

Pojechałam do Włoch, znalazłam tam pracę na produkcji. Pieniądze są małe, ale święty spokój jest bezcenny. 

Oczywiście mąż musiał wrócić do domu. Zamienił kabinę ciężarówki na ściany rodzinnego domu, a kierownicę na pieluchy dla matki. Oczywiście, że jest to dla niego trudne, oczywiście, że jest oburzony. Jest w rozsypce, bo dodatkowo złożyłam pozew o rozwód.

A co moje dzieci na to?

Widzicie, one mi wmawiają, że nie miałam prawa opuszczać ich ojca w takim momencie.

A ja powiem tak: nie pozwolę dzieciom w nieskończoność rozmawiać ze mną tym tonem. Sąsiedzi niech klepią na wsi, co chcą, ale myślę, że dobrze zrobiłam.

Odkąd wyjechałam, po raz pierwszy czuję, że żyję. Nikt ode mnie niczego nie oczekuje, nikomu nic nie jestem winna. Poszłam do fryzjera i nawet nie poznałam się w lustrze. Pierwszy raz o tylu lat. Zrobiłam manicure, a nawet pedicure. Pracuję, ale dla mnie praca jest bardziej odpoczynkiem, bo raz w miesiącu dostaję pieniądze i mówią mi „dziękuję”. To pierwsze słowa podziękowań kierowane do mnie, od męża za te wszystkie lata nie usłyszałam ich ani razu. Po raz pierwszy w życiu moja praca jest doceniona i opłacona.

Czy po tym wszystkim powinnam martwić się, co o mnie mówią? I dzieci, i mąż i ludzie ze wsi?

Ja myślę, że postąpiłam słusznie.

Żałuję tylko, że nie udało mi się tego zrobić wcześniej.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *