Chyba nikt nie czuł się bezpiecznie, gdy w pobliżu grasowała Żaneta z bandą swoich kumpelek. Były tylko krnąbrnymi nastolatkami, a jednak już wtedy wszyscy w szkole czuli przed nimi respekt i strach. Nawet ci, którzy chcieli nazywać się ich przyjaciółmi. Moim zdaniem ci ostatni działali w myśl zasady: „Nie możesz kogoś pokonać, to się do niego przyłącz”. A to, że nikt nie był w stanie pokonać Żanety, nie ulegało wątpliwości. Bo jak tu walczyć z pannicą, której ojciec siedzi w więzieniu, matka pije z podejrzanym towarzystwem, a ona sama nie waha się używać przemocy?
Ja też starałam się schodzić Żanecie i jej bandzie z drogi. A jednak czasem przyciągamy właśnie to, czego najbardziej się boimy. Chociaż, prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czym ja ją przyciągnęłam. Nie wyróżniałam się z tłumu uczniów. Nie byłam kujonem, który mógł ją denerwować tym, że wszystko wie lepiej, ani pięknością, której mogłaby zazdrościć urody, ani też zastrachaną szarą myszą, która zwabiłaby ją swoją słabością. Więc czemu ja?
Nikt nie będzie mnie bić!
Zaczęło się od wyzwisk, zaczepiania na przerwach i głupich żartów. Tolerowałam to i nawet specjalnie nie pyskowałam. „Jeśli zignoruję Żanetę, w końcu się znudzi i znajdzie sobie inną ofiarę” – wmawiałam sobie. Było to bardzo naiwne. Długo znosiłam te jej słowne napaści. Chyba kilka tygodni. Byłam już tym wszystkim zmęczona, kiedy moja prześladowczyni przeszła od słów do czynów.
Dobrze pamiętam ten dzień. Na przerwie Żaneta zabrała mi plecak i wyrzuciła go przez okno z drugiego piętra. Płakałam w toalecie przez pół godziny, bo w środku znajdowała się szklana figurka, którą tego ranka wyszperałam na bazarku – imieninowy prezent dla mojej mamy. Łatwo się domyślić, co z niego zostało…
Potem Żaneta dokuczała mi na WF-ie, a na ostatniej lekcji… Boże, co to był za koszmar! Przez całe 45 minut nie miałam chwili spokoju. No i wtedy właśnie zagroziła mi, że po lekcjach dostanę łomot. Wzruszyłam tylko ramionami, udając, że w ogóle mnie to nie rusza, chociaż w duchu oczywiście trzęsłam się ze strachu.
Przyznam szczerze, że kiedy zabrzmiał dzwonek, mało nie zemdlałam. Bo wyjście z bezpiecznej klasy oznaczało nieuchronną konfrontację. Nie wiem, jakim cudem dotarłam do szatni. Ona już tam na mnie czekała wraz ze swoimi przyjaciółeczkami. Jakoś udało mi się przejść obok nich, ich wyzwisk i drwiących min. Jednak po wyjściu ze szkoły wcale nie odetchnęłam z ulgą. Żaneta i jej admiratorki podążały bowiem za mną… Słyszałam za plecami ich chichoty, jednak nie odwróciłam się.
Nagle poczułam szturchnięcie. Jedno, drugie, trzecie… Poleciałam na słup, prawie upadłam. I wtedy coś we mnie pękło. Nie potrafię opisać tego, co dokładnie poczułam, ale nagle mój strach zniknął. Zalała go wszechogarniająca fala gniewu. „Nikt nie będzie mnie bić!” – zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim zrobiłam zamach i rąbnęłam Żanetę z całej siły trzymaną w ręce torbą z adidasami.
Jak się po chwili okazało, trafiłam prosto w twarz, czym nieźle ją rozsierdziłam. Choć przez jedną krótką chwilę miałam wrażenie, że widzę w jej oczach coś na kształt zdumienia i… szacunku. Tym razem to ja dostałam w nos. Żaneta miała zaledwie 14 lat, ale ten jej prawy sierpowy… Takiego ciosu nie powstydziłby się niejeden bokser. Widać ulica dobrze ją wyszkoliła.
Zaczęłyśmy się szarpać. Za włosy, za bluzki. Za wszystko, co się tylko dało. Wokół nas zebrała się spora grupka gapiów. Głównie uczniów wracających ze szkoły. Na szczęście koleżanki nie przybiegły Żanecie na pomoc, bo wtedy nie miałabym żadnych szans. Jak inni stały i patrzyły. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo w tamtej chwili byłam w jakimś przedziwnym amoku i właściwie nie widziałam niczego, co dzieje się obok mnie. Byłam tylko ja, a naprzeciwko mnie ona – moja przeciwniczka.
Wpadła wprost pod samochód
Wiedziałam, że muszę się bronić, walczyć do upadłego, bo jeśli teraz się poddam, już nigdy nie zaznam spokoju. Może dla postronnych osób to wyglądało na zwykłą szkolną bójkę dwóch dziewczynek, jednak dla mnie to była walka na śmierć i życie. Przegrana oznaczała utratę tego, co najbardziej liczy się w życiu każdej nastolatki – poważania wśród rówieśników.
W pewnym momencie Żaneta napadła na mnie z ogromną siłą i przygwoździła do ziemi. Leżałam na chodniku, a ona na oślep okładała mnie pięściami. Myślałam, że to już koniec. A jednak resztką woli wykrzesałam z siebie energię na ten ostatni cios. Nagle zgięłam nogi w kolanach i z całej siły odepchnęłam ją od siebie, kopiąc prosto w brzuch. Poleciała do tyłu na ulicę… Wprost pod nadjeżdżający samochód.
Jeśli mimo wszystko przejmujecie się jej losem, mogę was uspokoić. To było tuż przed przejściem dla pieszych i auto nie jechało z dużą prędkością, więc w zasadzie nic jej się nie stało. Po prostu odbiła się od maski i uderzyła twarzą w jezdnię, nabijając sobie wielkiego guza na czole. To wystarczyło, żeby raptownie ostudzić jej wściekłość.
Kiedy dorośli zaczęli zbiegać się na miejsce „wypadku”, ja opadłam na trawę, spojrzałam w niebo i… uśmiechnęłam się. Wygrałam i wiedziałam, że ta dziewczyna nigdy więcej nie odważy się mnie tknąć. Dotarło do niej, że los sprzyjał mnie, a nie jej!