Nie byłem typem faceta, który zdradza. Ani takim, na którego laski jakoś wybitnie lecą, więc nawet nie było ku temu okazji. Co ważniejsze, kochałem żonę. Może już nie tą szaleńczą miłością, jak osiem lat temu, gdy braliśmy ślub po pięciu latach znajomości, ale była kobietą mojego życia.
Poza dwiema innymi oczywiście, czyli naszymi córkami: Tosią i Sonią. Układało nam się raz lepiej, raz gorzej, ale radziliśmy sobie. Do czasu, gdy przyszedł kryzys, i firma, w której pracowałem, upadła.
Długo nowej pracy nie szukałem, tyle że musiałem dojeżdżać do większego miasta. Codzienna droga w tę i z powrotem męczyła mnie, ale nie miałem wyjścia. Na szczęście zarabiałem więcej, bo uwzględniono moje dojazdy. Wyszło nawet taniej, gdy okazało się, że mogę podwozić jedną z dziewczyn z działu finansów – ona oszczędzała czas, ja parę groszy, bo dorzucała się do paliwa.
Marlena była młodsza, nie miała rodziny
Śmiała się, że to nie dla niej. Nie miała ochoty bawić dzieci i obsługiwać mężusia. Wolała cieszyć się życiem, a pensję przeznaczać na własne przyjemności. Cóż, czasem i mnie się to marzyło. Nie dzielić wypłaty na kupki: kredyt, czynsz, jedzenie, zajęcia dziewczynek, ubrania, wakacje…
Gdybym był sam, wystarczyłaby mi kawalerka i byle kanapka czy zupka. Miałbym czas na siłownię i kasę na karnet na nią. I na porządne wakacje. Żadnych miejsc, gdzie są aquaparki, place zabaw i dziecięce menu. Palmy, drinki i plaże albo góry do całodziennych wędrówek, bez słuchania, że kogoś bolą nóżki lub chce siku.
Nie wiem, czy to jej życie, tak odmienne od mojego, czy po prostu ona sama… Ale kiedyś, gdy zatrzymałem się pod jej blokiem, po prostu zaczęliśmy się całować. Wiedziałem, że to złe, ale nie potrafiłem się powstrzymać. To było tak kompletnie inne od tego, co przeżywałem z żoną. Z Moniką nie całowaliśmy się już wcale. A kochaliśmy się… już nie pamiętam kiedy, wiecznie zmęczeni i zabiegani, a także spychani z łóżka przez dziewczyny, które przychodziły do nas w nocy.
Nie skończyliśmy z Marleną na pocałunkach
Pociągnęła mnie do siebie, a ja udawałem, że nie słyszę wibracji komórki i nie wiem, że powinienem zrobić zakupy w drodze do domu. Chciałem zapomnieć na chwilę o swoim życiu i wyobrazić sobie, że znowu mam dwadzieścia lat, jestem wolny jak ptak…
Nie skończyło się na jednym razie. Wymykałem się do niej, gdy tylko mogłem. Wyjeżdżałem wcześniej, wracałem później, tłumacząc się nadmiarem pracy. Tym, że są korki, bo roboty drogowe… Kolejkami w sklepie… Wszystkim, żeby tylko znowu zamknąć się z Marleną w jej mieszkaniu i dotykać jej ciała.
W końcu postawiłem sprawę jasno – nie wystarczają mi szybkie numerki przed pracą i po niej. Chcę spędzać z nią czas wolny i rozmawiać godzinami, tak jak w samochodzie, gdy nie mogliśmy się nagadać. Chcę jeździć z nią na wakacje, chcę kochać się całą noc…
– Boże, ja też tego chcę! Nigdy nie powiedziałam tego żadnemu facetowi: kocham cię.
Usłyszałem najpiękniejsze słowa na świecie i one przesądziły sprawę. Oboje tego chcieliśmy: być razem. Pozostało teraz wszystko poukładać tak, by nikt za bardzo nie ucierpiał.
Monika nie przyjęła mojej decyzji dobrze.
Nic dziwnego. Po tylu wspólnych latach odchodziłem do innej kobiety. Wiedziałem, że to podłe, niesprawiedliwe, ale serce nie sługa, nie byłem w stanie trwać w związku, w którym już dawno przestał się tlić ogień. Nie w sytuacji, gdy mogłem mieć Marlenę, która traktowała mnie jak mężczyznę, a nie bankomat skrzyżowany z robotem do wynoszenia śmieci.
Najbardziej szkoda mi było dziewczynek
Nie chciałem tracić z nimi kontaktu, choć… opcja wolności przez kilka dni z rzędu po weekendzie spędzonym z nimi, była bardzo kusząca. Sądziłem, że będziemy w stanie rozstać się w miarę kulturalnie i rozsądnie, ale to, co Monika odstawiła w sądzie, nie mieściło się w głowie.
Moja żona walczyła w trakcie rozwodu jak rozjuszona lwica. O prawo do mieszkania, o jak najbardziej okrojone kontakty dzieci z ojcem, który je porzucił, i o jak najwyższe alimenty. Mnie zaś ciężko było walczyć z jej argumentami, więc dostała to, czego chciała. Wyszedłem z sądu bezdomny, z prawem do widzeń z dziećmi raz w miesiącu przez kilka godzin i z pensją, która po zapłaceniu alimentów, nie starczała na wiele.
Miałem nadzieję, że Marlena mi te wszystkie poświęcenia wynagrodzi. Rzeczywiście, gdy tylko wróciłem z sądu, spłukany, ale wolny, robiliśmy takie rzeczy, że… do dziś się rumienię, wspominając. Uznałem, że każde poświęcenie było tego warte. Byłem znowu kochany i kochałem jak wariat…
A potem przyszła rutyna. Zobaczyłem, że Marlena też nosi dresy i rozdeptane kapcie. Że bez makijażu wygląda jak każda inna kobieta. Że nie umie gotować i nie chce tego robić.
– O co ci chodzi? Twoja wypłata nie na wiele pozwala, więc może chociaż będziesz gotować, tak? – to było pytanie retoryczne.
Nie mogłem nic powiedzieć, bo rzeczywiście z mojej wypłaty zostawało niewiele, na co Marlena strasznie kręciła nosem i mówiła, że dałem się Monice oskubać jak kretyn.
– To pieniądze na moje dzieci… – burczałem. – Miałem walczyć, żeby miały gorzej?
– No to teraz cierp, skoro taką decyzję podjąłeś – Marlena wzruszała ramionami.
Owszem, rozglądałem się za lepszą pracą, ale ostatnio nie było różowo, jeśli chodzi o oferty. Więc było, jak było. Zdziwiłem się, że niewiele tak naprawdę pokrywa się z moimi wyobrażeniami o życiu po rozwodzie. Na pewno nie było mnie stać na żadne wakacje pod palmami. Marlena marudziła jak moja była żona, z czego wnioskowałem, że tak po prostu jest w każdym związku.
Najgorsze miało dopiero nadejść…
To było takie banalne. Wróciłem wcześniej do domu, bo źle się poczułem. Marlena była na szkoleniu, chciałem tylko wziąć leki i położyć się do łóżka. Tymczasem łóżko było już zajęte. Przez Marlenę i jakiegoś faceta. Na oko młodszego i ode mnie, i od niej.
– Co poradzę, najwyraźniej miałam rację, gdy mówiłam, że stałe związki nie są dla mnie – wyjaśniła bezwstydnie, niemal ze śmiechem.
Jakby mówiła, że próbowała zmienić smak piwa, ale nowe się nie sprawdziło, więc po jakimś czasie wróciła do dawnego. Chryste! Tu chodziło o moje życie, do cholery! Zostawiłem dla niej żonę, dzieci, płaciłem alimenty, zostając bez kasy, spełniałem jej życzenia, bo w końcu dawała mi dach nad głową, a ona…
– Nie martw się, to nie koniec świata. Dam ci miesiąc na znalezienie jakiegoś lokum.
Może to wyrachowanie, a może naiwność, ale pierwsze, o czym pomyślałem, to powrót do Moniki. Nie chodziło o mieszkanie, ale o to, że te miesiące po rozwodzie uświadomiły mi, co straciłem na własne życzenie.
Kupiłem wielki bukiet kwiatów i pobiegłem do byłego domu. Po drodze układałem w głowie to, co powiem. Zapukałem, pełen nadziei, skruchy i poczucia winy… Zdębiałem, gdy otworzył mi jakiś facet. Wyższy, mający więcej włosów i mniej brzuszka.
– Pan do Moniki? Zaraz poproszę…
Było o wiele za późno, by naprawiać nasz związek. Widziałem smutek w oczach Moniki, ale nowa miłość dobrze jej zrobiła. Wyglądała pięknie przy osobie, która ją doceniała. Musiałem odpuścić. Skończyłem w kawalerce, tak jak chciałem. Ledwie mnie na nią stać. Nie bardzo nawet mogę zaprosić tu dzieci, bo się po prostu wstydzę tego miejsca. Żyję sam.
Już nie szukam przygód, chcę po prostu w spokoju przeżyć życie. I nie stracić ostatniej nitki miłości, którą mam. Miłości moich dzieci. Mam nadzieję, że choć tego nie spieprzę.