„Dzieci chciały, żeby po śmierci ojca, mama była darmową gosposią i nianią. Postawiła się i… znalazła nowego faceta”

„Rodzina Ilony nie przyjęła informacji o naszej znajomości tak dobrze. – To tak kochałaś tatę? – naskoczył na nią młodszy syn. – Kochasia ci się na stare lata zachciało! – wtórował mu starszy. – A to dlatego mama teraz nie ma czasu na wnuków – wtrąciła się jedna z synowych”.

Poznaliśmy się na drugim roku studiów i przez najbliższe lata byliśmy nierozłączni. Razem na zajęciach, w akademiku, na wakacjach. To samo hobby, te same sporty, koledzy żartowali, że jesteśmy chyba bliźniakami. Po studiach ja zostałem w Poznaniu, Ilona wróciła do rodzinnego Gniezna. Żadne z nas nie wie dokładnie, kiedy wszystko zaczęło się psuć. Oddalaliśmy się od siebie powoli, ale nieuchronnie. W końcu to ona nie wytrzymała i powiedziała „koniec”.

3 lata później wysłałem jej zaproszenie na ślub

Nie przyszła. Ale sama zaprosiła mnie na swój rok później. Też nie poszedłem. Widywaliśmy się raz na kilka lat na zjazdach naszego roku. Kiedyś wpadliśmy na siebie przypadkiem na dworcu. Za każdym razem wymienialiśmy zdawkowe grzeczności, typu: „cześć, jak żona/mąż”, pokazywaliśmy sobie fotki dzieci. I tyle. Ostatni raz widzieliśmy się ze 20 lat temu. Potem przestałem chodzić na spotkania na uczelni. Po tylu latach ludzie się pozmieniali, rozmowy stawały się wymuszone, sztuczne. Dałem sobie spokój.

Grażynę spotkałem w pracy. Była podobna fizycznie do Ilony, ale miała zupełnie inny charakter. Domatorka, po urodzeniu Kasi i Basi rzuciła pracę i poświęciła cały swój czas domowi. Ale nie była kurą domową. Zawsze interesowała się filmem, teatrem, była na bieżąco ze wszystkimi premierami. Przy okazji zmuszała też mnie do wychodzenia z domu. A ja z wiekiem robiłem się coraz większym kanapowcem. To Grażyna organizowała wakacje, spontaniczne wyjazdy z przyjaciółmi, wypady za miasto. Gdy dzieci poszły do szkół średnich – zaangażowała się w działalność charytatywną. I nie zrezygnowała z niej, nawet gdy przyszły na świat wnuki.

Zdziwionym córkom oświadczyła, że muszą sobie z dziećmi radzić same.

– Nie mówię, że macie jak ja zrezygnować z pracy. Ale na to, że zostanę niańką, nie liczcie!

3 lata temu przeszedłem na emeryturę

Grażyna czekała na ten dzień z gotowym planem. Mieliśmy na rok wynająć mieszkanie i wyruszyć w podróż dookoła świata. Byłem przerażony, ale nie mogłem odmówić – wiedziałem, że to jest marzenie życia mojej żony, nie mogłem jej zawieść. Ale jak to mówiła moja babcia: „Człowiek planuje, pan Bóg drogi krzyżuje”. Grażyna zaczęła się źle czuć. Wyniki badań nie pozostawiły żadnej wątpliwości. Ani nadziei. Maksymalnie pół roku życia. Do dziś nie wiem, skąd ta wspaniała kobieta czerpała energię. W tych strasznych ostatnich miesiącach to ona podtrzymywała mnie na duchu! Zaraz na początku, gdy jeszcze Grażyna miała trochę siły, razem z córkami zabrałem ją do Paryża i Rzymu. To była taka namiastka jej wymarzonej podróży dookoła świata.

O ostatnich tygodniach życia mojej żony nie mam siły nawet rozmawiać. Pogrzeb pamiętam jak przez mgłę. Jeszcze chwilę potem działałem z przyzwyczajenia, trzeba było pozałatwiać różne sprawy, uporządkować rzeczy Grażyny. A pewnego dnia obudziłem się i zrozumiałem, że nie mam ochoty wstawać. Nie ruszyłem się z łóżka przez trzy dni. Wstawałem do łazienki i kładłem się znowu. Nie jadłem, piłem wodę z kranu. I całymi dniami wpatrywałem się w sufit. W końcu usłyszałem, że ktoś wchodzi do mieszkania. Córki. Wyciągnęły mnie z łóżka, wykąpały, nakarmiły. I prawie na siłę wyprowadziły do parku. A potem do Baśki, gdzie czekały na mnie wnuki.

– Dziadzia smutny? A cemu? – zapytała trzyletnia Ania i pogłaskała mnie po policzku.

Coś we mnie wreszcie drgnęło. Zacząłem płakać, po raz pierwszy od pogrzebu. Ania przytuliła swój nosek do mojego policzka, na drugie kolano wspiął się Staś, jej o dwa lata starszy brat cioteczny. Objął mnie mocno za szyję i nie puszczał. Dołączyły do nas Kaśka i Baśka, i tak płakaliśmy razem pewnie z kwadrans. Baśka nie puściła mnie do domu przez tydzień. W niedzielę obie z Kasią przyglądały mi się uważnie, zanim wydały werdykt:

– Możesz na próbę wrócić do domu. Ale codziennie masz odbierać Anię albo Stasia z przedszkola. Pamiętaj, jak nie przyjdziesz, to zostaną tam na noc! – zapowiedziały.

Musiałem codziennie wstać, umyć się i wyjść

Dziś wiem, że córki zrobiły to dla mojego dobra, ale wtedy się buntowałem.

– Z Grażyną im się nie udało, to ze mnie chcą zrobić darmową niańkę! – utyskiwałem pod nosem.

Trzy miesiące po śmierci Grażyny zadzwoniła jej koleżanka z fundacji.

– Panie Marcinie – zagadnęła. – Słabo sobie radzimy bez Grażynki. Brakuje rąk do pracy. Może chciałby ją pan zastąpić? Chociaż dwa razy w tygodniu?

Pomyślałem, że żona by tego chciała. Zgodziłem się. A po kilku tygodniach praca tak mnie wciągnęła, że do fundacji biegałem prawie codziennie. Życie powoli zaczęło wracać do normy. Ale minął prawie rok, zanim przestałem codziennie chodzić na grób Grażyny. I kolejny, aż przestałem czekać, że za chwilę stanie w drzwiach i zacznie przepraszać, że tak późno wraca, ale się zasiedziała w fundacji… Kilka miesięcy po pogrzebie żony natknąłem się w gazecie na nekrolog męża Ilony. Miał charakterystyczne nazwisko. A w podpisie stało: „Ilona wraz z synami i wnukami”. Nie miałem wątpliwości, że o nich chodziło. Może gdybym był sam w lepszej formie – poszedłbym na pogrzeb. Ale na samą myśl o tym robiło mi się słabo. Ilekroć byłem na grobie Grażyny – uciekałem, gdy tylko zauważałem kondukt pogrzebowy.

Nadal świetnie się rozumieliśmy

Zeszłego lata w którąś z sobót wracałem z obiadu u Kasi. Po upalnym dniu wreszcie zrobiło się trochę chłodniej. Skręciłem więc na skwerek i usiadłem na ławce. Moją uwagę zwróciła kobieta z małym chłopcem. Karmili kaczki pływające przy brzegu stawu. Coś mi się w ruchach tej kobiety wydało znajome. Podszedłem i chrząknąłem. Odwróciła się nerwowo, ale na mój widok złagodniała.

– Marcin? To ty?

Ilona. Niewiele się zmieniła. Dalej szczupła, wręcz chłopięca. Tylko zmarszczki w kącikach oczu i ust świadczyły, że i dla niej czas nie zatrzymał się w miejscu. Uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek. Chłopiec zaczął szarpać ją nerwowo za nogawkę spodni.

– Adasiu, to jest mój przyjaciel sprzed lat – powiedziała, podnosząc małego do góry. – To mój najmłodszy wnuk. We wrześniu idzie do przedszkola.

Uścisnąłem lepką łapkę chłopca.

– Czytałem o twoim mężu. Bardzo współczuję. Nie poszedłem na pogrzeb. Przepraszam, ale…

– Tak, wiem – przerwała mi. – Też widziałam nekrolog Grażyny. W tym czasie mój mąż już był bardzo chory. Chorował prawie rok. Wziąłem ją za rękę i tak staliśmy razem, każde pogrążone we własnych wspomnieniach.

– Babcia, siku mi się chce! – zadumę przerwał Adaś.

Zaczęliśmy się śmiać

Okazało się, że czujemy się w swoim towarzystwie tak samo naturalnie jak w młodości. Rozmawialiśmy ponad dwie godziny. W końcu Adaś zaczął już tak marudzić, że trzeba było wracać. Umówiliśmy się z Iloną na następny dzień na obiad. W domu sięgnąłem po stare albumy. Były pod ręką, bo często oglądałem zdjęcia Grażyny. Ale tym razem sięgnąłem dalej. Do czasów studenckich. Bieszczady. Mikołajki. Wyprawa autostopem nad Balaton… Wróciły wspomnienia. Gdy kładłem się spać, zorientowałem się, że po raz pierwszy od dawna od kilku godzin nie myślałem o żonie.

„Przepraszam, kochanie” – wyszeptałem, nagle ogarnięty ogromnym poczuciem winy.

Przed wyjściem na spotkanie z Iloną wyjąłem z albumu kilka naszych zdjęć.

– Zobacz, co mam – powiedziałem przed deserem, sięgając do kieszeni.

W tym momencie Ilona pochyliła się do torebki. Koperty ze zdjęciami położyliśmy na stole niemal równocześnie. Po szczegółowych oględzinach okazało się, że wybraliśmy prawie te same zdjęcia. Przez następne trzy miesiące spotykaliśmy się niemal codziennie. Spacerowaliśmy, chodziliśmy do muzeów. Wciągnąłem Ilonę do pomocy w mojej fundacji. Ona mnie zmusiła do lekcji jogi. Przy okazji nadrabialiśmy stracony czas i opowiadaliśmy sobie o naszym życiu „pomiędzy”. Małżeństwo Ilony nie było tak udane jak moje.

– Wojtek był uroczym człowiekiem, duszą towarzystwa. Przyjaciółki zazdrościły mi takiego wspaniałego faceta. A ja… co kilka dni przez niego płakałam. Za spódniczkami przestał się uganiać chyba dopiero wtedy, jak poważnie zachorował. Chciałam od niego odejść tysiąc razy. Przepraszał, kupował kwiaty, biżuterię. Powinnam była go zostawić, zanim urodziłam synów. Potem już było dużo trudniej. A na koniec zostałam pielęgniarką męża. Wtedy już nie mogłam go zostawić. Ale czasem aż chciało mi się wyć… – przyznała cicho. – Czułam, że Wojtek nie zrobił dla mnie nic takiego, za co teraz mógłby oczekiwać ode mnie poświęcenia. Ale on łapał mnie za rękę i tym swoim aksamitnym głosem dziękował, przepraszał. Widziałam w jego oczach, że się bał. Bał się, że go zostawię, i że będzie umierał w samotności. Zostałam przy nim do końca… Jednak po pogrzebie obiecałam sobie, że nie będę się oglądać za siebie, i wreszcie zacznę żyć po swojemu. Zrobiłam prawo jazdy, zapisałam się na różne kursy, zaczęłam uprawiać jogę. Synowie czasem żartują, że ktoś im podmienił mamę!

Przyszykowałam kolację przy świecach

Spotkania z Iloną zabierały mi coraz więcej czasu. Parę razy wymówiłem się ze spotkań rodzinnych, miałem mniej czasu dla wnuków. Zrozumiałem, że muszę powiedzieć córkom prawdę, gdy zaczęły się martwić, że znowu wpadłem w depresję.

 Wręcz przeciwnie, dziewczęta, wręcz przeciwnie – zaoponowałem, gdy usłyszałem tę diagnozę po raz kolejny. – Pamiętacie Ilonę? Tę, o którą zawsze pytałyście, bo jest na każdym moim zdjęciu z czasów studiów. Spotkałem ją przypadkiem. Owdowiała mniej więcej w tym samym czasie co ja. Okazało się, że ciągle nam się bardzo dobrze rozmawia. Widujemy się często. Wiecie, że zacząłem ćwiczyć jogę?

Kasia i Basia patrzyły na mnie w milczeniu. Widziałem, że same nie bardzo wiedzą, co o tym myśleć. Zobaczyłem, że Kasia ma łzy w oczach. Ale to ona odezwała się pierwsza:

– Przepraszam, tato. Przepraszam. Nie mogłam się powstrzymać, ale tak naprawdę to się cieszę. Mama nie chciałaby, żebyś został pustelnikiem.

– Wiecie, ale my jesteśmy tylko przyjaciółmi… – zacząłem.

– Tato, daj spokój. Nie musisz nam się tłumaczyć. Jesteś dorosły – przerwała mi Basia i porozumiewawczo mrugnęła do siostry.

Rodzina Ilony nie przyjęła informacji o naszej znajomości tak dobrze.

 To tak kochałaś tatę? – naskoczył na nią młodszy syn.

– Kochasia ci się na stare lata zachciało! – wtórował mu starszy.

– A to dlatego mama teraz nie ma czasu na wnuków – wtrąciła się jedna z synowych.

Ilona opowiadała, że z nerwów chwyciła torebkę i wybiegła z domu.

– Co oni sobie wyobrażają? Że ja do końca życia będę strażniczką grobu męża? I darmową niańką i kucharką? Niedoczekanie!

Dąsy rodziny nie trwały jednak długo

Przyszli się godzić, gdy tylko przytrafiła się pierwsza weekendowa impreza ze znajomymi, i synowa zadzwoniła z pytaniem, czy mogą Ilonie podrzucić chłopców.

– Oczywiście, że chciałam ją pogonić. Ale machnęłam ręką – opowiadała mi wieczorem, gdy już położyła wnuki spać. – Kocham te dzieciaki, więc nie ma problemu…

Z Iloną ciągle jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ale choć w moim wieku to już trochę wstyd – dwa dni temu miałem sen. Erotyczny sen. Z Iloną byliśmy w małej chatce gdzieś w lesie…Wybiegła na dwór, na taki pomost na jeziorze. Była jasna, księżycowa noc. Poszedłem za nią. Pływała nago w jeziorze, mokra wyszła na pomost… Dalej było jak w filmie dla dorosłych. Tylko o wiele lepiej! Nie bardzo wiem, jak sprawdzić, czy Ilona też jest gotowa zmienić charakter naszej znajomości. Dziś zaprosiłem ją na kolację. Będą świece, kwiaty, wino z bąbelkami. Zobaczymy…

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *