Uważałem, że bycie ojcem jest nie dla mnie. Nie miałem miłego, beztroskiego dzieciństwa. Nie było źle, jak na ówczesne standardy, ale… chowałem się sam. Rodzice wiecznie byli w pracy i nie interesowali się mną, póki nie sprawiałem problemów. A że tych problemów sprawiałem niewiele, więc rzadko zwracali na mnie większą uwagę.
Głodny ani goły nie chodziłem, książki do szkoły miałem, nawet rower dostałem, więc… czego chcieć więcej? Nie wiedziałem, więc jakże mógłbym być lepszym rodzicem niż ci moi? Zbyt ich przypominałem. Chodziłem jak mój ojciec, uśmiechałem się jak matka. Ich słowa, powtarzane tyle razy, mój mózg podsuwał językowi, choć krzywiłem się w trakcie ich wypowiadania.
Wpadliśmy 2 lata po ślubie
Odpowiada mi tylko układ ja i ona. Możemy jakiegoś psa adoptować, może kota, ale żadnych dzieci. Większość na początku się zgadzała, ale potem, gdy sprawy przybierały poważniejszy obrót, ewentualne dziecko stawało między nami. I wygrywało. Więc tym bardziej go nie chciałem.
Kiedy poznałem Justynę, moje życie nabrało sensu. Szybko zamieszkaliśmy razem i szybko się pobraliśmy, nie mając cienia wątpliwości. Dobraliśmy się jak w korcu maku, bo Justyna też nie planowała mieć dzieci i od lat brała pigułki…
A jednak dwa lata po ślubie wpadliśmy, o czym dowiedzieliśmy się dopiero w szesnastym tygodniu. Wcześniej niczego nie zauważyliśmy, bo Justyna nadal miała plamienia, takie jak zwykle, choć powiększył jej się biust, to w talii nie przybrała ani centymetra. Byliśmy przerażeni. Boże, co teraz? Co teraz?! Jak damy sobie radę? Ja, facet, chowany samopas, ona wychowana przez babcię, bo ojciec pogubił się po śmierci żony i nie sprawdzał jako ojciec. Idealna para rodziców do zniszczenia dziecku życia. W panice robiliśmy wszystkie badania, żeby sprawdzić, czy już czymś mu nie zaszkodziliśmy. Papierosów nie paliliśmy, ale alkohol zdarzało nam się pijać.
– Przecież my się do tego zupełnie nie nadajemy… – chlipała Justyna, wtulając się we mnie. – Nawet się nie połapaliśmy, że jesteśmy w ciąży, jak gamonie jakieś…
– Wiem, kochanie, wiem, ale co możemy teraz zrobić? – pytałem retorycznie.
Nie byliśmy zachwyceni ani wniebowzięci. Nie kompletowaliśmy radośnie wyprawki, nie szykowaliśmy pokoiku z rozczuleniem, a jednak… Gdy położna podała mi malutkie, kwilące zawiniątko, momentalnie zostałem podbity. Moje serce plasnęło do maciupkich stópek, zakochałem się w sekundę. Nie potrzebowałem więcej czasu. Spojrzałem na żonę i wiedziałem, że mam obok siebie dwie istoty, które kocham najbardziej we wszechświecie.
Tak rozpoczął się nowy rozdział w moim życiu
Justyna z trudem przywykała do roli matki, a ja czułem się jak ryba w wodzie. Wziąłem w pracy zaległy urlop, by zajmować się Elizką.
– Ona musi tak długo spać? – pytałem Justynę, która odłożyła małą do łóżeczka kilka minut wcześniej.
– Musi. Tak przynajmniej napisali w tej książce.
Moja żona czytała najróżniejsze poradniki o tym, jak zajmować się noworodkiem, co, kiedy i jak. Budowała wiedzę. Ja rzucałem się na oślep w tę miłość.
Uwielbiałem chodzić po osiedlu z wózkiem. Mógłbym tak spacerować pół dnia, gdyby nie to, że mała potrzebowała jedzenia, które Justyna miała przy sobie. Wracaliśmy więc do domu, do mlekodajnych piersi, i zaczynaliśmy kolejną rundkę honorową wokół osiedla, gdy tylko Eliza zasnęła z pełnym brzuszkiem. Mogłem godzinami patrzeć, jak śpi, jak patrzy na misie, fruwające nad nią w karuzeli. Rozmawiałem z nią, zastanawiając się, czy niemowlak jest na tyle mądry, żeby zrozumieć te czułe brednie, które wygadywałem.
Wszystkie moje obawy co do bycia ojcem zniknęły. Owszem, moi rodzice byli wiecznie nieobecni w moim życiu, ale ja nie musiałem taki być. Chodziłem jak mój ojciec, ale to nie znaczyło, że będę myślał o swoim dziecku tyle co on, czyli niemal wcale. Justyna była wspaniałą mamą, mimo że nie pamiętała swojej matki, która zmarła krótko po porodzie. Przelewała na małą całe uczucie, którego brakowało jej w dzieciństwie. Zgrywaliśmy się jako rodzina. To było niesamowite.
Nigdy nie sądziłem, że ojcostwo to tyle pięknych chwil
Eliza rosła, a ja coraz bardziej cieszyłem się, że jestem tatą. Kiedy kurz opadł, kiedy całe to zamieszanie pod tytułem: „będziemy mieć dziecko” i „o rany, mamy w domu noworodka” się skończyło, zacząłem dostrzegać, jak bardzo dziecko zmienia spojrzenie na świat.
Teraz to Eliza zajmowała centrum wszystkich moich myśli. Oczywiście nadal kochałem Justynę i uwielbiałem spędzać z nią czas, ale nic nie mogło mnie przygotować na to, jak taki mały dzieciak wywraca życie do góry nogami.
Pierwsze kroki, nauka jazdy na rowerze, gra w piłkę. Wyprawy do lasu, na wszelakie place zabaw i nad jezioro. Już robiąc tylko to, byłbym szczęśliwy. Odprowadzałem małą do przedszkola, a Justyna ją odbierała. Potem chodziliśmy na spacery albo gdy pogoda nie dopisała, bawiliśmy się w domu. Najlepszą zabawą była ta w namiot, kiedy siedzieliśmy pod kocem rozwieszonym na krzesłach. Byliśmy blisko, na małej przestrzeni, wtuleni w siebie. Supersprawa. Miałem moje dziewczyny w zasięgu ręki, więcej, w granicach objęć.
– Robert? – usłyszałem któregoś dnia za sobą.
Obejrzałem się. Milena, moja pierwsza miłość. Dziewczyna, która po trzech latach odeszła, by szukać faceta, z którym mogłaby mieć dzieci, których ja nie chciałem. Nie wtedy.
– To… twoje? – spytała, zaglądając do wózka, w którym niespełna trzyletnia Eliza drzemała po długim spacerze w parku.
– Tak. To moja córka – obwieściłem z dumą, jakbym dokonał niemożliwego wyczynu.
– Przecież zarzekałeś się, że nigdy…
Uśmiechnąłem się jak przyłapany na gorącym uczynku.
– A kiedy zostałem postawiony przed faktem dokonanym, moje myślenie się zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni. Uwielbiam być tatą. Nie sądziłem, że tak to polubię.
Mówiłem szczerą prawdę, prosto z serca, choć było mi głupio przed dawną dziewczyną, która ciężko przeżyła nasze rozstanie. Byliśmy dopiero w połowie studiów, ale wiedziałem, że bardzo mnie kochała i cierpiała, podejmując tę trudną decyzję, by być w zgodzie sama ze sobą.
– Widocznie musiałeś do tego dojrzeć – skomentowała. – Muszę lecieć.
To spotkanie niewiele zmieniło w moim życiu, ale uświadomiło mi, ile mogłem stracić, gdyby los nie obdarzył mnie córką. Gdyby jakaś siła wyższa nie postanowiła zmienić kursu mojej łodzi. Eliza była promyczkiem szczęścia, który rozświetlił mój świat. Wwiedziałem, że bez niej moje życie byłoby niepełne.
Promyczek rósł, poszedł do szkoły, a ja ciągle – choć się tego obawiałem – nie przestawałem jej kochać i być z niej dumny. Wciąż chciałem uczestniczyć w jej życiu, choć była coraz bardziej samodzielna i nie potrzebowała mnie już dwadzieścia cztery na siedem. Ba, robiła nam kanapki do łóżka w sobotę, czym rozkładała mnie na łopatki. Chodziłem z Justyną na zebrania do szkoły i zastanawiałem się, dlaczego moi rodzice nazywali wywiadówki nudziarstwem i unikali ich jak ognia. Przecież tu chodziło o nasze dziecko.
Jasne, nie było porównania, jeśli chodzi o realia, w jakich żyłem ja, a w jakich dorastała moja córka, ale mimo wszystko nie wyobrażałem sobie, bym mógł olać takie zebrania i mieć gdzieś, co się będzie działo z Elizką, a dotyczące jej decyzje podejmie za mnie ktoś inny.
Nawet kiedy zaczęła się buntować przeciwko nam, jak większość nastolatków, codziennie powtarzałem jej, że ją kocham. Zżymała się, krzywiła, ale oboje potrzebowaliśmy tego zapewnienia. Widziałem, jak moja malutka dziewczynka zmienia się w kobietę. Kochałem ją cały czas tak samo. Chłonąłem każdą chwilę, kiedy niby duża pannica wciskała się między nas na kanapie, gdy oglądaliśmy film, i przytulała jak dawniej.
Brakowało mi jej, gdy wyjechała na studia. Jak ręki. Nie wychowywałem jej po to, by trzymać w domu na łańcuchu, żeby niczym niewolnica podawała mi szklankę wody na starość. Miała iść i zdobywać świat. A jednak bardzo mi jej brakowało.
Czułem się bezużyteczny, choć mogliśmy wreszcie z Justyną przeżywać drugą młodość. W domu nie czekało na nas dziecko, mogliśmy szaleć pół nocy, bo kto nam zabroni. Mogliśmy wyjechać na weekend bez martwienia się, czy Eliza da sobie radę sama. Radziła sobie doskonale. Skończyła studia z wyróżnieniem i znalazła pracę. Żyła własnym życiem. A jednak często wzdychaliśmy, że tęsknimy za czasami, kiedy musieliśmy szybko wracać do domu i być w nim razem, we trójkę.
Kochaliśmy się z Justyną, ale obydwoje czuliśmy, że Elizka stanowi dopełnienie naszej miłości. Bez niej nasze małżeństwo też by działało, nasza dwuosobowa rodzina też byłaby świetną rodziną, ale z nią wszystko błyszczało.
Patrzyła na nas jak na wariatów
Gdy już pogodziłem się z faktem, że jako rodzic jestem światu, a przede wszystkim mojemu promyczkowi niepotrzebny, Eliza zjechała do domu i oświadczyła grobowym tonem, że jest w ciąży. Nosi pod sercem dziecko, którego tatuś nie dorósł do takiej odpowiedzialności i stwierdził, że jeśli ona chce się „bawić w pieluchy”, to proszę bardzo, ale bez niego. A ona chce. Niezależnie od tego, co my na to powiemy, ona chce tego dziecka.
Pewnie spodziewała się ciężkiej ciszy. Albo odwrotnie – pytań, z kim, co i jak. Nie spodziewała się, że zaczniemy z Justyną podskakiwać i ściskać siebie nawzajem oraz ją przy okazji. Patrzyła nieco wystraszona, co wyprawiamy, co nam odbiło.
– Będziemy dziadkami! Juhu! – krzyczałem, wyrzucając ręce w górę.
Justyna śmiała się i piszczała jak wariatka.
Nie zdecydowaliśmy się na drugie dziecko, bo baliśmy się, czy poradzimy sobie z tym jednym, które zaskoczyło nas swoim pojawieniem się. A potem, gdy okazało się, że uwielbiamy być rodzicami, było już trochę za późno. Lekarze ostrzegali przed zbyt dużym ryzykiem, więc uznaliśmy, że nie będziemy chciwi i zadowolimy się tym, co dał nam los. Tęskniłem jednak za czasami, kiedy w domu plątał się pod nogami mały szkrab, którego uczyliśmy życia. Oto proszę, córka niedługo podaruje nam taki właśnie skarb.
– Nie jesteście normalni… – wzdychała, widząc, jak szalejemy ze szczęścia. – Niby wiedziałam to od dawna, ale teraz zaskoczyliście nawet mnie…
Moja córka nie miała tyle szczęścia co my
Nie związała się z ojcem dziecka na stałe, ale wie, że ma nas. A dla nas nie ma nic piękniejszego pod słońcem niż śmiech naszej wnuczki, która przyszła na świat rok temu. I to jest kolejne niesamowite odkrycie. Nie sądziłem, że coś może dorównać byciu ojcem. Myślałem, że to najważniejsza rola, jaka przypadła mi w życiu, najpiękniejsza przygoda. Kochałem każdy dzień bycia tatą, choć tak bardzo się tego obawiałem i tak bardzo się przed tym wzbraniałem. Zupełnie niepotrzebnie, bo chyba nie byłem najgorszy w tej roli. A kiedy zostałem dziadkiem…
Tego już nie da się z niczym porównać. To jak bycie tatą do kwadratu. A może do sześcianu? Cała miłość, którą nosi się w sobie, po prostu wybucha. Dziecko twojego dziecka kolejny raz wywraca ci życie do góry nogami. Całkowicie. Nie da się do tego przygotować. Fala miłości po prostu zwala cię z nóg jak tsunami i wciąga w głąb oceanu. Nie ma co walczyć, opierać się. Trzeba się poddać i warto to zrobić, bo tonięcie w miłości jest jedną z największych przyjemności w życiu.
Znowu wychodzę z wózkiem na spacer. Znowu powtarzam dobrze mi znany rytuał obchodzenia się z małym dzieckiem, choć teraz robię to jako dziadek. To zdumiewające, ile rzeczy, dotąd niby ważnych albo niepokojących, z miejsca schodzi na dalszy plan, gdy w życiu pojawia się wnusia. Boląca nerka, kolano, które wysiada… Dalej bolą, nie mogę udawać tatusia, od razu widać, że jestem dziadkiem, ale jestem z tego dumny.
Ola ma już rok i uwielbiamy zostawać razem, bez mamy czy babci. Mamy wtedy czas, by porozmawiać na różne tematy. Kiedy ta malutka skupia na mnie wzrok, wiem, że doskonale mnie rozumie. To zupełnie nowy poziom porozumienia międzypokoleniowego. Kiedy oglądamy razem książeczki, co chwilę patrzy na mnie uważnie, jakby chciała się upewnić, czy ja sądzę na temat tego obrazka to samo co ona. Rozczula mnie całkowicie, gdy zasypia na moich rękach. A kiedy widzę moją żonę z nią w ramionach, muszę otrzeć łzę wzruszenia. To straszne, jak człowiek mięknie na starość, ale taka prawda. Mięknie jak wosk
Bałem się ojcostwa, niepotrzebnie. Nie wiem, komu powinienem dziękować za to, że nie pozwolił mi tkwić w stuporze: losowi, sile wyższej, Bogu, innym bogom? A może przypadkowi i szczęściu? Tak czy siak, dzięki temu, że postawiono nas pod ścianą, doświadczyliśmy najwspanialszej przygody naszego życia. A teraz możemy doświadczać jej na jeszcze wyższym poziomie. Oby ten etap potrwał jak najdłużej. Chcę być obecny przy mojej wnuczce, gdy ta będzie dorastała. Chciałbym zobaczyć, jak moja córka znajduje miłość i może… obdaruje nas kolejnym wnuczęciem?
Czasem leżę w nocy, nie mogąc zasnąć, i przypominam sobie te wszystkie cudowne chwile, które przeżyliśmy jako rodzina. Momenty, kiedy wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie całym wszechświatem. Teraz jest tak samo – wszechświat się rozszerza i nasz własny mikrokosmos powiększył się o Olę. Mam nadzieję, że pomogę wychować ją na szczęśliwą kobietę. A potem, kto wie, może doznam pomnożenia szczęścia o… prawnuka lub prawnuczkę. Ale cicho sza, nie zapeszajmy.