Nigdy nie czułem specjalnego powołania, żeby być rolnikiem. Ot, kontynuowałem rodzinne tradycje, bo odziedziczyłem po tacie niewielkie gospodarstwo. Nie paliłem się do tego, żeby w nim pozostać, ale nikt z krewnych również nie miał zamiaru go przejąć.
Wszyscy kręcili nosem
Wszyscy wyprowadzili się do miasta, do Białegostoku, albo jeszcze dalej, do Warszawy. A mnie było żal, żeby ta ziemia, należąca do naszej familii od pokoleń, poszła w obce ręce. Dlatego, choć bez przekonania, zacząłem na niej gospodarzyć. Ale jak to zwykle bywa z rzeczami, które robi się bez wiary, nie szło mi najlepiej. Ledwo więc wiązaliśmy z Hanią koniec z końcem, nie mogąc liczyć na żadną pomoc ze strony rodziny.
Wreszcie postanowiliśmy coś zmienić i uznaliśmy, że może czas przerzucić się na agroturystykę. Przyjmowaliśmy przez kilka lat letników i nawet parę złotych wpadło przy tej okazji do kieszeni, ale wyżyć się z tego nie dało.
Warunki w naszym domu nie były zbyt dobre, a wymagania turystów rosły z każdym rokiem. Postanowiłem więc wybudować pensjonat z prawdziwego zdarzenia. Miałem kawałek ziemi na wysokim brzegu nad Biebrzą z przepiękną panoramą. Udało mi się dostać dotację z gminy, ale nawet z oszczędnościami wystarczyło ledwie na fundamenty.
Zaproponowałem więc interes swojej rodzinie, że pożyczą mi pieniądze, w zamian za co staną się współudziałowcami pensjonatu. Ale wszyscy kręcili nosem, że to niepewny interes, że tylko utopię w nim pieniądze, a poza tym to oni sami zarabiają niewiele i zwyczajnie nie mają mi z czego pożyczyć.
Myślałem już, że będę musiał się pożegnać z moimi marzeniami o pensjonacie, gdy niespodziewanie jeden z sąsiadów zaproponował, że kupi ode mnie dwa hektary ziemi i wydzierżawi dziesięć dalszych na pięć lat. Jego propozycja była bardzo korzystna finansowo, ale z drugiej strony oznaczała dla mnie, że muszę się zdecydować – czy być rolnikiem, czy nie.
Bo bez tej ziemi na pewno nie dałbym rady nic wycisnąć z reszty, która mi pozostała. Debatowaliśmy na ten temat z żoną przez dwa dni i w końcu zdecydowaliśmy się przyjąć ofertę sąsiada. Wziąłem od niego sporą zaliczkę, dzięki czemu jeszcze przed zimą mój pensjonat stanął w stanie surowym. Wiosną go całkiem wykończyłem i dałem ogłoszenia dla turystów, że już od majowego weekendu na nich czekamy.
Na początek nie zgłosiło się wielu chętnych
Ale już latem pensjonat miał zajętą ponad połowę miejsc i przyniósł nam całkiem niezły dochód. Na jesieni rozbudowałem zejście do wody i zacząłem sobie marzyć, że w przyszłym roku kupię parę kajaków i może mi się uda nawet zrobić jakąś małą plażę, której brakowało turystom. Kiedy jednak zbliżał się kolejny majowy weekend, zadzwonił do mnie niespodziewanie wuj Leon.
– Co tam dobrego, Tadziu? – zapytał.
– A, jakoś się żyję powoli, proszę wujka… – odparłem.
– Dawno was nie odwiedzałem… Chętnie bym wpadł – wuj nie miał w zwyczaju owijać w bawełnę. – Pogoda zapowiada się niezła na weekend.
– Będzie nam miło gościć wuja u nas w domu… – rzekłem.
– A po co ja tam wam będę siedział na głowie. Słyszałem, żeście ten wasz pensjonat skończyli… Tam się zatrzymam.
Zgodziłem się, bo i tak nie groziło nam na razie pełne obłożenie. Wujowi Leonowi bardzo się u nas spodobało. Obiecał, że będzie wpadał częściej. Co gorsza, zrobił nam taką reklamę w rodzinie, że przed sezonem obdzwonili nas różni wujowie, stryjkowie i kuzyni, zapowiadając swoje odwiedziny.
Trochę nas to zmroziło, ale ponieważ na razie zawsze mieliśmy jakiś wolny pokój, zapraszaliśmy ich do siebie. Za jedzenie też oczywiście im nie liczyliśmy, no bo jak tu brać od rodziny pieniądze za wyżywienie?
Pół biedy, jak tylko przyjeżdżali i żyli na nasz koszt. Ale na przykład stryj Marian zabrał się nam za urządzanie pensjonatu, do czego prawo dawał mu fakt, że przez cztery lata pracował jako portier w jakimś podrzędnym hotelu.
Każdy miał tylko świetne rady, a zero pomocy
– Nie martw się, Tadziu, ja ci pomogę – poklepywał mnie po ramieniu. – Wprawdzie nie mogłem ci pożyczyć pieniędzy, no ale co zrobić, gorszy okres miałem. Ale teraz jestem na emeryturze, więc mogę się zająć tym naszym pensjonatem.
– Naszym?
– Znaczy twoim… Ale on w końcu stoi na ziemi należącej od pokoleń do naszej rodziny, dlatego nie mogę zostawić krewnego w potrzebie. O, na początek mam dla ciebie radę. Chcesz wiedzieć jaką?
– Jaką? – zapytałem zrezygnowany.
– Zauważyłem, że jak ktoś nie zje śniadania, to twoja Hania proponuje, że z resztek zrobi mu na drogę kanapki i jeszcze zapakuje w papier. Strasznie na tym tracicie. Powinniście zabierać te resztki, robić z nich kanapki i sprzedawać!
Stryj Marian miał jeszcze wiele podobnych złotych rad, którymi mnie uraczył. Delikatnie, acz stanowczo dawałem im odpór, co wywoływało jego duże niezadowolenie. Ale stryj nie był najgorszy. Najbardziej denerwowali mnie ci, którzy choć mieli wszystko podstawione pod nos, w dodatku całkiem za darmo, i tak marudzili, bo ciągle coś im się u nas nie podobało.
Dlatego gdy sezon już minął, moja żona oświadczyła stanowczo:
– W przyszłym roku żadnej rodziny! Chyba że zapłacą za pobyt!
– Ale Haniu, tak nie można. Co ja mam im powiedzieć, jak zadzwonią w przyszłym roku?
– Że wszystkie miejsca zajęte. Zarezerwowane. Z góry na rok! Jak chcą, to mogą rezerwować terminy na za dwa lata. W kwietniu albo w październiku.
Nie sprzeczałem się z Hanią, bo w tym, co mówiła, było dużo racji. Ale też wiedziałem, że rodzina nie uwierzy w to, że mamy zajęte wszystkie terminy i gotowa się obrazić. Dlatego z niepokojem oczekiwałem, kto zadzwoni pierwszy w kolejnym roku. Był to stryj Marian. Akurat wróciliśmy ze święconką z kościoła, kiedy odezwała się moja komórka.
Kazałem się mojej rodzinie wypchać sianem
– Wesołych świąt, Tadziu! – wypalił od razu i nie czekając na moją odpowiedź mówił dalej. – Mam świetną wiadomość: przyjeżdżamy do was wszyscy!
– Co?! Ale… jak, gdzie?
– Na weekend majowy. Robimy u was rodzinny zjazd. Będziemy radzić, jak wam pomóc w tym pensjonacie.
– Dajemy sobie radę świetnie – próbowałem się opanować, choć cały się w środku gotowałem.
– Ależ co ty opowiadasz. Wszyscy, którzy u was byli w zeszłym roku, na coś narzekali. Jak nie poprawicie jakości, to nigdy nie zarobicie na tym interesie. Dlatego postanowiliśmy wam pomóc. Przyjedziemy do was i przetestujemy wam pensjonat. Dzięki temu będziecie wiedzieli, co trzeba poprawić przed sezonem.
– Ale my już mamy rezerwacje…
– To je odwołaj. Tu idzie o rzecz dużo ważniejszą niż tych paru gości. Ten pensjonat w końcu reprezentuje całą naszą rodzinę. Powinieneś być wdzięczny, że zgodziliśmy się poświęcić te parę dni, żeby wam pomóc…
Nie wytrzymałem. Nie będę przytaczał mojej wypowiedzi, bo były w niej niecenzuralne fragmenty. W wielkim skrócie – kazałem się mojej rodzinie wypchać sianem, powiedziałem, że mam rezerwacje aż do końca sezonu i w związku z tym nie mogę ich przyjąć ani w ten majowy weekend, ani w żaden inny dzień tygodnia aż do października.
Stryj Marian się obraził. Miałem nadzieję, że reszta rodziny również. Ale nie… Z początkiem wakacji zaczęli do nas dzwonić z pytaniem o „wolny pokój dla krewniaka”. Co ciekawe, dzwonili głównie ci, którzy w ubiegłym roku najmocniej kręcili nosem. Byłem asertywny i mówiłem, że wszystko mam zajęte. Po kilku takich telefonach urwał się mój kontakt z rodziną.
A mój pensjonat miał w kolejnym sezonie stuprocentowe obłożenie. Rozwija się tak znakomicie, że wkrótce go rozbuduję. I to bez proszenia rodziny o pomoc.