„Matka podrzuciła nam swoje dziecko na imprezę urodzinową i… zniknęła. Okazało się, że wpadła pod tramwaj”

Gdy minęła kolejna godzina, zaczęłam się niepokoić. Tym bardziej że jej komórka przestała odpowiadać sygnałem, a pojawił się komunikat, że abonent jest poza zasięgiem. – Niepoważna jest. Ale od razu na taką wyglądała – powiedział ze złością mój mąż.

Piąte urodziny naszej córki Kasi postanowiliśmy zorganizować na placu zabaw w galerii handlowej. Teraz prawie każdy duży sklep ma coś w rodzaju płatnego małpiego gaju dla dzieciaków. Są tam trampoliny, baseny z kulkami, zjeżdżalnie, huśtawki i inne atrakcje.

Kasia była już na takich urodzinach u swoich koleżanek i bardzo jej się podobało. Nie musiała więc długo nas prosić, żebyśmy i jej zafundowali taką frajdę.

Zarezerwowaliśmy termin i zaprosiliśmy gości

Siedem dziewczynek. Potem, przez ponad dwa tygodnie musieliśmy codziennie odpowiadać na jej pytanie: „Kiedy będą moje urodziny?”.

A gdy już przyszedł ten dzień, Kasia była tak podekscytowana, że pojawiliśmy się na miejscu dwie godziny przed imprezą. Naczekaliśmy się więc na gości, ale w końcu zaczęli się zjeżdżać. O umówionej godzinie stawiły się prawie wszystkie dzieci. Nie było tylko najlepszej przyjaciółki córki, Izy.

Uspokoiliśmy Kasię, że na pewno się spóźni i zaczęliśmy imprezę. Część rodziców zostawiła pociechy, a część została z nami. Usiedliśmy w grupie, zamówiliśmy po kawie i przyglądaliśmy się, jak bawią się dzieci. Po pół godzinie pojawiła się Iza. Kasia od razu przybiegła po przyjaciółkę, a ja przywitałam się z jej mamą. Była rumiana i zdyszana.

– Dzień dobry, już myślałam, że nie przyjdziecie – powiedziałam.

– A, widzi pani, taki dzień. Biegam dzisiaj jak szalona. No i chciałam zapytać, czy mogę Izunię tu zostawić? Wrócę przed końcem imprezy. Mam jeszcze parę ważnych rzeczy do załatwienia na mieście.

– Nie ma problemu – odparłam.

– Zostawię tylko numer telefonu do siebie w razie czego…

– Nie ma potrzeby, już kiedyś się wymieniałyśmy – uśmiechnęłam się.

– A no tak, rzeczywiście. Proszę wybaczyć, ale jestem dzisiaj taka zajęta, że do niczego nie mam głowy. A czeka mnie jeszcze druga część gonitwy. To pędzę… Do zobaczenia.

Pożegnała się ze mną, pocałowała Izę i pobiegła

Impreza była bardzo udana. Dzieciaki bawiły się w najlepsze. Ganiały, skakały i śmiały beztrosko. Były życzenia, piosenki, tort i inne słodycze. Po dwóch godzinach, czyli pod koniec imprezy, mali goście mieli już wyraźnie dość atrakcji. Byliśmy gotowi kończyć, tym bardziej że zeszli się już prawie wszyscy rodzice. Nie zjawiła się tylko mama Izy.

– Zadzwoń do niej – powiedział mąż.

– Nie chcę jej poganiać. Zaczekajmy jeszcze chwilę – odpowiedziałam i zabrałam się za pakowanie prezentów, słodyczy i resztek tortu.

Zanim posprzątałam i pożegnałam się ze wszystkimi gośćmi, minęło jakieś dwadzieścia minut. A mamy Izy ciągle nie było. W końcu musiałam do niej zadzwonić. Wybrałam numer, ale odpowiedział mi tylko sygnał oczekiwania na połączenie.

Dziewczynka stała przy nas i patrzyła z niepokojem, bo też już miała dość i chciała jechać do domu. Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze, ale nic z tego nie wyszło.

Mama Izy nie odbierała

Kazałam więc dziewczynkom iść jeszcze się pobawić, a mężowi dopłacić za kolejną godzinę zabaw dla dwójki dzieci. Trochę się nastroszył, że tracimy pieniądze przez gapiostwo jakiejś pani, ale też nie widział innego wyjścia. Gdy minęła kolejna godzina, zaczęłam się poważnie niepokoić.

Tym bardziej że komórka kobiety przestała odpowiadać sygnałem oczekiwania, a pojawił się komunikat, że abonent jest poza zasięgiem.

– Co ją mogło zatrzymać? – zapytałam męża.

– Nie wiem. Niepoważna jest. Ale od razu na taką wyglądała. Jak tylko tu wpadła taka zdyszana.

– Bądź wyrozumiały! My też czasem jesteśmy zabiegani. Ale dlaczego nie odbiera? Nie wiem, co robić.

– Do jej męża nie mamy numeru?

– Nie.

– A inni rodzice?

– Niestety, już pytałam.

Kontaktu do taty Izy moglibyśmy szukać w przedszkolu, ale było już zamknięte. Nie wiedziałam, co robić. Obie dziewczynki były zmęczone, a Iza do tego bardzo zmartwiona.

Ciągle pytała, gdzie jej mama

Miała łzy w oczach. Musiałam ją uspokoić.

– Twoja mama ma dzisiaj mnóstwo spraw do załatwienia. Dzwoniła, że się spóźni. Ale wiesz co? Pójdziesz do nas. Stamtąd cię mama odbierze. Pobawicie się z Kasią, zgoda?

Mała kiwnęła głową i trochę się rozchmurzyła, a mój mąż spojrzał na mnie zdziwiony. Cóż innego mogliśmy jednak zrobić? Zostawiłam pracowniczkom placu zabaw namiary na siebie i pojechaliśmy do domu.

Nie było nam łatwo. Iza była coraz smutniejsza. Pod drzwiami naszego mieszkania zaczęła znów płakać. Zrobiłam dziewczynkom kolację i włączyłam bajkę, a my z mężem zastanawialiśmy się, co mogło się stać. Miałam złe przeczucia, ale mąż przekonywał, że najpewniej wyrodna matka poszła na zakupy i zapomniała o dziecku.

Ale przecież znałam trochę tę rodzinę. Mała była zawsze czyściutka i zadbana.

To nie byli ludzie, którzy zapominają o dziecku

Minęła kolejna godzina oczekiwania i dopiero wtedy zadzwonił mój telefon. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer. Odebrałam. To był tata Izy. Dzwonił, bo przekazali mu mój numer na placu zabaw.

– Dzień dobry, czy u państwa jest Iza?

– Tak, tak. Ogląda bajki z córką.

– Strasznie przepraszam, już po nią jadę…

– Nic nie szkodzi, proszę się nie martwić…

– Jak ona się czuje? Wszystko dobrze? – pytał, a w jego głosie słychać było smutek.

– Wszystko w porządku, nic jej nie jest. Adres pan ma, czekamy…

Odłożyłam słuchawkę, ale nie poczułam ulgi. Powinnam się cieszyć, że mamy problem z głowy, a mimo to nie mogłam pozbyć się uczucia niepokoju. Przeczuwałam, że stało się coś złego.

Kiedy tata Izy już do nas dotarł i zobaczyłam jego twarz, upewniłam się w moich przypuszczeniach. Był blady, a oczy miał czerwone od płaczu. Iza, gdy tylko usłyszała dzwonek, przybiegła się przywitać. Wpadła mu w objęcia, a on przytulał ją i patrzył na nas tymi przerażonymi oczami. A potem postawił małą na ziemi.

– Idź, pożegnaj się z koleżanką. A ja rodzicom Kasi podziękuję, że się tobą zajęli – mała pobiegła, a on ciężko westchnął. – Bardzo dziękuję. Przepraszam, ale… nie wiem, Jezu, nawet nie wiem, jak to powiedzieć. Stało się coś strasznego…

– Proszę się nie martwić. Zajęliśmy się Izą z przyjemnością. Może pan wejdzie? Nie wygląda pan dobrze…

– Nie. Musimy iść. Musimy się wszystkim zająć… Moja żona… Ona nie żyje… Wpadła pod tramwaj… – powiedział, a nas zamurowało.

– O Boże… To straszne! Bardzo nam przykro… – wydukałam po chwili.

Jakoś głupio to zabrzmiało.

– Musimy iść z córką do babci. Ona tam zostanie. A ja… Sam nie wiem. Coś muszę chyba zrobić, pozałatwiać… – łzy znów napłynęły mu do oczu, ale przybiegła Iza i musiał wziąć się w garść.

Jeszcze raz podziękował i poszli. Zamknęły się za nim drzwi, a my z mężem patrzyliśmy na siebie. Nic nie mówiliśmy. Bo co tu mówić, kiedy człowiek uświadamia sobie, jakie to wszystko kruche? Kiedy zdaje sobie sprawę, że w każdej chwili może zabraknąć i jego…

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *