– Wiesz mamo, ostatnio nie układa mi się z Jackiem – zagadnęła mnie któregoś razu córka, gdy plotkowałyśmy przy herbacie.
– Tak? A co się dzieje? – byłam szczerze zaciekawiona.
– Nie chce mi pozwolić wrócić na studia – wzruszyła ramionami.
– A po co chcesz wracać? – zapytałam, bo naprawdę nie widziałam najmniejszego sensu w tym pomyśle.
– Żeby się rozwijać – spojrzała na mnie ze zdziwieniem. – Żeby móc kiedyś znaleźć fajną pracę… – dodała.
– Kochanie, przecież jesteś mamą dwóch kochanych urwisów, a może niebawem kolejnych – spojrzałam czule na bawiące się na dywanie wnuki. – Po co chcesz wracać na studia? Teraz rodzina powinna być dla ciebie najważniejsza, musisz o nią dbać.
– Tak, wiem, Jacek też to powtarza… – powiedziała cicho.
– No i ma rację! Zawsze mówiłam, że trafił ci się złoty człowiek – stwierdziłam z satysfakcją.
Kiedy powinna mieć czas dla rodziny, jak nie teraz?
– Jasne – mruknęła, po czym spojrzała na zegarek. – Dzieciaki, lecimy do domu, bo tata czeka! – krzyknęła w stronę dzieci, a te na hasło „tata” zerwały się na równe nogi.
„Kochane aniołeczki – pomyślałam z czułością. – Śpieszą się do tatusia”.
Kasia ubrała dzieci i z pochmurną miną wyszła do domu. Chyba się obraziła, że nie poparłam jej pomysłu ze studiami. No ale przecież miałam rację. Kiedy powinna mieć czas dla rodziny, jak nie teraz? Studia mogą poczekać. „Zresztą, nie miała problemu, żeby je rzucić, kiedy zaszła w ciążę, to teraz niech się tak nie spieszy” – pomyślałam, mieszając herbatę.
Kasia poznała Jacka na studiach ekonomicznych. Od razu mi się spodobał. Przystojny, dobrze sytuowany, z dobrej rodziny, przy tym szarmancki i inteligentny. No, po prostu wymarzony zięć. Młodzi zakochali się w sobie do szaleństwa, czego owocem była dość szybka ciąża. Na początku nie byłam zachwycona, że moja jedynaczka zaszła w ciążę przed ślubem, ale cóż, takie życie. Zwłaszcza że szybko nadrobili formalności i gdy bliźniaki przyszły na świat, młodzi byli już małżeństwem.
Kasia rzuciła studia, oczywiście z zamiarem powrotu, ale nauka i wychowywanie dwójki maleńkich dzieci okazało się nie do pogodzenia. Na szczęście Jacek szybko odnalazł się w roli ojca rodziny, już na studiach założył dobrze prosperującą firmę, więc zarabiał na ich utrzymanie. Powodziło im się coraz lepiej.
Teraz bliźniaki miały już 4 lata i ich ojciec zaczął wspominać coś o powiększeniu rodziny. A Kasia wymyśliła studia! Nie rozumiałam, co jej strzeliło do głowy. Czasem wydawało mi się, że moje dziecko nie wyznaje takich wartości, jakie starałam się jej wpoić. Zawsze jej powtarzałam, że rodzina jest najważniejsza, choć sama się rozwiodłam. A ona co? Wymyśla jakieś głupoty…
Postanowiłam porozmawiać z nią przy najbliższej okazji, a ta nadarzyła się dość szybko. Maluchy się pochorowały i trzeba było jej pomóc, więc wpadałam do nich codziennie przed powrotem Jacka z pracy.
– Kochanie, jak pomysł studiów? – zagadnęłam przyjaźnie.
Patrzyłam na tę scenę urzeczona
– Mamo, nie teraz, nie mam czasu. Jacek wraca za pół godziny, a ja mogę nie zdążyć z obiadem – ofuknęła mnie, nerwowo mieszając zupę, jakby chciała ją pogonić, by ta szybciej zaczęła się gotować.
– Oj tam, kocha, to poczeka – próbowałam obrócić to w żart.
– Nie sądzę – mruknęła.
Miała przy tym dziwną minę. Jacek wrócił wcześniej, a moja córka dziwnie podenerwowana wyjąkała:
– Zupa będzie za chwilę.
– Super, nie mogę się doczekać – odparł z entuzjazmem zięć i ucałował w policzki wszystkich po kolei, mnie, córkę i dzieciaki.
„Co ja bym dała, żeby w młodości mieć takiego męża, a nie tego pijaka, ojca Kasi” – pomyślałam.
Zjedliśmy obiad i zbierałam się już do wyjścia, gdy Zosia zaczęła płakać. Wiadomo, dziecko chore, to dziecko płaczliwe. Nie minęła chwila, a Antoś jej zawtórował. Zrobiło się naprawdę głośno.
– Czy możesz uciszyć dzieci? – wycedził Jacek w stronę Kasi jakimś dziwnym, zimnym tonem, aż spojrzałam na niego z przestrachem, ale na szczęście zaraz się zreflektował: – Przepraszam, miałem ciężki dzień w pracy, strasznie mi głupio, że się tak odezwałem, wybacz kochanie – objął moją córkę i pocałował, a mnie ulżyło.
– Pomogę ci z nimi – zaoferowałam się od razu i zostałam dłużej.
– Wiesz, mamo, on ostatnio często taki jest – westchnęła Kasia, gdy już uśpiłyśmy dzieci, a ja wychodziłam.
– Córuś, przecież on ciężko pracuje, ma czasem prawo nie zapanować nad nerwami, bądź dla niego wyrozumiała – pogłaskałam ją po policzku, a ona pokiwała smutno głową.
– Tylko że… – zaczęła, ale urwała. – Właściwie to nic, pa, mamo – ucałowała mnie w policzek
i się pożegnałyśmy.
Może za wcześnie wyszła za mąż?
W drodze do domu zastanawiałam się, jakież to problemy mają młodzi. Z moją córką ewidentnie działo się coś niepokojącego. Może za wcześnie wyszła za mąż? Może nie zdążyła się wyszumieć? Trudno powiedzieć… Wstyd się przyznać, ale czasem zazdrościłam jej tego, że ma tak dobrego męża. Ja w jej wieku wyszłam za Zdziśka, miejscowego hulakę. Oczywiście wierzyłam, że się zmieni. On tymczasem przepijał całą wypłatę i robił wieczne awantury. Na szczęście nigdy nie podniósł na mnie ani na Kasię ręki, ale i tak w końcu tego nie wytrzymałam i się rozwiodłam.
We dwie było nam z córką znacznie lepiej i przede wszystkim, spokojniej. Zawsze żałowałam, że nie udało mi się stworzyć dziecku pełnej rodziny, dlatego wpajałam córce, jakie to ważne. „Jak widać, niezbyt skutecznie” – pomyślałam z przekąsem. kilka dni później zauważyłam u Kasi wielkiego siniaka na ramieniu, wyglądał paskudnie. Gdy przejęta spytałam, co się stało, powiedziała, że uderzyła się o szafkę.
„Może ona ma jakieś zaburzenia neurologiczne?” – pomyślałam i postanowiłam przekonać ją do zrobienia badań.
W mojej wyobraźni wykluła się wizja, że dziwne zachowanie mojej córki spowodowane jest jakąś chorobą i byłam tą wizją szczerze przerażona. Nawet się nie domyślałam, jak wygląda prawda, a ona okazała się gorsza od najczarniejszych wizji…
O 4 rano obudził mnie dzwonek do drzwi. Nieprzytomna otworzyłam i moim oczom ukazał się żałosny widok: na progu stała zalana łzami Kasia z dziećmi, które też płakały wniebogłosy, mieli ze sobą jakieś pakunki i wszyscy wyglądali jak siedem nieszczęść.
– Dobry Boże, wejdźcie, co się stało? – zapytałam, wpuszczając ich do środka. Dopiero wtedy dojrzałam, że z wargi mojej córki sączy się krew, a Antek ma poszarpaną bluzkę. – Ktoś was napadł? – powiedziałam, bo tylko to przyszło mi do głowy.
I wtedy Kasia podniosła na mnie najsmutniejszy wzrok, jaki w życiu widziałam, i z desperacją zmieszaną z wściekłością powiedziała:
Wiele razy próbowała mi ponoć powiedzieć
– Tak, Jacek – a mnie zatkało.
– Jak to? – wyjąkałam, a moja córka nagle zaczęła szlochać.
– Mamo, ja wiele znosiłam, ale dziś on podniósł rękę na dzieci, a na to nie pozwolę – powiedziała hardo.
– Słucham?! On cię bije?! – nie dowierzałam własnym uszom.
Wyprowadziła dzieci do drugiego pokoju, a gdy wróciła, podciągnęła bluzkę. Moim oczom ukazały się posiniaczone plecy i krwawe ślady na ramionach. Nie wiedziałam, co powiedzieć, długo milczałam. W końcu zdobyłam się na to, by zapytać:
– Dlaczego nic nie powiedziałaś?
– Próbowałam, ale miałaś tak wyidealizowany obraz zięcia, że na pewno byś mi nie uwierzyła – westchnęła. – Gdy tylko wspominałam, że coś jest nie tak, zawsze brałaś jego stronę – spojrzała na mnie z wyrzutem.
W głowie miałam gonitwę myśli, w jednej sekundzie pojawiły się potworne wyrzuty sumienia. Miała rację. Jak mogłam jako matka nic nie zauważyć? Pozwalałam, by ten drań pod moim nosem krzywdził Kasię!
– Jedziemy na obdukcję i na policję! – zarządziłam bez namysłu.
– Nie, proszę… – spojrzała na mnie błagalnie. – On mnie zabije. Nie wiesz, jaki potrafi być, gdy spóźnię się z obiadem, a co dopiero, gdy złożę na niego donos – płakała.
Nie widziałam nigdy, by moje dziecko kogokolwiek tak bardzo się bało.
– Dlatego właśnie złożysz doniesienie i nie dasz się zastraszyć – powiedziałam twardo. – Wyjedziecie
z maluchami do ciotki Jagody. On was tam nie znajdzie – dodałam.
Na szczęście Jacek jej nie poznał
Długo jeszcze musiałam ją przekonywać, ale w końcu się udało. Lekarz powiedział, że moja córka była maltretowana od dłuższego czasu. To był dla mnie cios. Wywiozłam ją i dzieci do siostry byłego męża. Na szczęście Jacek jej nie poznał. Wiedziałam, że tam, na wsi pod granicą, będą bezpieczni.
Dopiero gdy córka odzyskała nieco spokoju, opowiedziała mi o swojej gehennie. Jej mąż bardzo chciał być ideałem i mieć idealny dom, więc gdy Kasia nie dawała rady sprostać jego wymaganiom, wpadał we wściekłość.
Obrywała za wszystko. Za spóźniony obiad, porozrzucane zabawki, niewytarte kurze… Jacek okazał się zwykłym sadystą. To dlatego dzieci były takie grzeczne, one po prostu panicznie bały się ojca. Ojca, o którym ja mawiałam „złoty człowiek…”.
Tej nocy, gdy do mnie przyjechali, dzieci nie dawały mu spać, bo marudziły, dlatego uderzył Antka. Wtedy Kasia nie wytrzymała i uciekli do mnie… Jacek nie zniósł tego dobrze, szukał jej wszędzie, nie mógł znieść, że go zostawiła.
Był też u mnie, prosił, błagał, a gdy nie odniósł skutku, wpadł w istną furię. Na szczęście umiem nagrywać filmiki na telefonie, chętnie pokażę w sądzie jak zachowuje się mój już prawie były zięć, gdy coś idzie nie po jego myśli. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że byłam tak zaślepiona. Pociesza mnie jedynie myśl, że Kasia i dzieci z dala od niego powoli odzyskują równowagę.