„Kochanek żył na mój koszt, a swoją pensję odkładał. Płaciłam za wszystko, bo wierzyłam, że zbiera na nasze mieszkanie”

„Tylko raz coś mi zazgrzytało. Miałam poważny problem stomatologiczny, a jak wiadomo, dentysta kosztuje spore pieniądze, więc musiałam poprosić Leszka, żeby mi trochę dołożył, bo z bieżących środków nie wyrobię. Odmówił. Powiedział, że ma pozakładane lokaty i że w ogóle jest wrogiem takiego skubania oszczędności, bo jak się raz zacznie, to poleci”.

Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam szczęścia w miłości. Jestem singielką, chociaż niedawno skończyłam czterdziestkę. Mam za sobą kilka związków, ale jak łatwo się domyślić, wszystkie były nieudane i nie pozostawiły po sobie dobrych wspomnień. Po każdym rozstaniu przysięgałam sobie, że już nigdy więcej nie dam się skołować ani wykorzystać, ale jak tylko serce zaczynało mi mocniej bić dla jakiegoś faceta, traciłam przytomność, pozbywałam się rozsądku i leciałam w nową miłość jak ćma w ogień.

Mówię „miłość”, ale tak naprawdę to były tylko romanse, przynajmniej ze strony moich partnerów. Żaden mnie nie kochał. Mieszkali u mnie, jedli, co ugotowałam, chodzili w koszulach wypranych i wyprasowanych przeze mnie, spali w wygodnych łóżkach. Poza tym mieli to, o co chodzi mężczyznom nietraktującym kobiet zbyt serio. Ja za każdym razem się łudziłam, że teraz to już się uda, że nikt mnie nie oszuka i nie zdradzi, że skoro daję uczucie i szczerość, mogę liczyć na to samo. Taka byłam naiwna!

Ostatni związek, w który weszłam, trwał tylko rok, ale kosztował mnie najwięcej, zarówno emocjonalnie, jak i finansowo. Do dzisiaj nie mogę się pozbierać…

Żyliśmy za moje, jego odkładaliśmy

Leszek nie był ani specjalnie przystojny, ani mądry, ani bogaty. Wszystko w nim było przeciętne, nawet temperament, bo do świetnych kochanków też się nie zaliczał. Potrafił jednak z tej swojej zwyczajności uczynić atut, i to po mistrzowsku. Mówił na przykład: „Co taka wspaniała dziewczyna jak ty widzi w takim nieudaczniku jak ja? Jesteś absolutnie cudowna pod każdym względem, możesz mieć każdego, na kogo kiwniesz palcem, a ty wybrałaś właśnie mnie! Codziennie się boję, że każesz mi się wynosić, kiedy odkryjesz, jaki ze mnie nieudacznik, i uciekniesz na koniec świata. Proszę cię, błagam: nie rób tego, bo nie przeżyję. Moje życie bez ciebie nie ma sensu!”.

Słuchałam tych gadek i było mi go żal. Zapewniałam, że nie jest taki, jak o sobie mówił, a jaki w istocie… naprawdę był. Zapewniałam, że nigdy dotąd nie spotkałam tak interesującego faceta i rewelacyjnego kochanka, chociaż w łóżku było z nim nudno i drętwo. Czemu to  robiłam? Chyba z litości, bo mam miękkie serce i łatwo się wzruszam, a Leszek swoje gadanie doprowadził do takiej perfekcji, że nawet płakał prawdziwymi łzami, co powodowało, że się kompletnie rozklejałam i zapewniałam go, jaki jest wyjątkowy i jaka jestem z nim szczęśliwa.

Z biegiem czasu sama uwierzyłam, że tak jest. Wmawiałam sobie coś, co nie istniało, czyli to, że mój mężczyzna jest czuły, zabawny, seksowny, pomysłowy i pracowity, a to był prosty, leniwy kołek, tyle że sprytny, a nawet cwany.

Leszek często wyjeżdżał służbowo, tak twierdził. Nie było go trzy, cztery dni. Wracał zmordowany, rozkojarzony, wyglądało na to, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Moja koleżanka kiedyś zapytała: „A tobie nie przyjdzie do głowy sprawdzić, gdzie on tak wojażuje? Ja bym swojego chłopa prześwietliła do podszewki. Strzeżonego Pan Bóg strzeże!”.

Nie przyznałam się, że i ja miałam na to ochotę. Wstydziłam się, bo przy każdej okazji reklamowałam Leszka jako partnera bez skazy, więc jak mogłam nagle okazać jakieś wątpliwości i brak zaufania. Stworzyłam dla ludzi postać z bajki i chciałam, żeby blask od niego bijący oświetlał także mnie. Czułam się wtedy lepsza, ładniejsza, młodsza, bo skoro taki ideał wybrał właśnie mnie – to dlatego, że także byłam niezwykła. Chciałam w to wierzyć.

Z finansami też było dziwacznie. Leszek wymyślił, że żyjemy na mój koszt, a to, co on zarabia, odkładamy na konto, żeby w przyszłości kupić większe mieszkanie. Konto było jego, ja nie miałam upoważnienia, ale do głowy mi nie przyszło, żeby się o to upominać. Miałam internetowy podgląd do jego banku, więc widziałam, że regularnie wpłaca to, co zarobi. Ani przez chwilę nic nie podejrzewałam! Mówiłam, że głupieję, gdy wchodzę w nowy związek? Mówiłam…

Tylko raz coś mi zazgrzytało, ale na tyle słabo, że szybko o wszystkim zapomniałam. Otóż miałam poważny problem stomatologiczny, a jak wiadomo, dentysta kosztuje spore pieniądze, więc musiałam poprosić Leszka, żeby mi trochę dołożył, bo z bieżących środków nie wyrobię. Odmówił. Powiedział, że ma pozakładane lokaty i że w ogóle jest wrogiem takiego skubania oszczędności, bo jak się raz zacznie, to poleci.

– Pożycz od kogoś, kochanie – zaproponował. – A w ogóle to zmień dentystę, bo ten, do którego chodzisz, jest chyba dla milionerów! Wiesz przecież, że gdybym tylko mógł, to bym ci nieba przychylił, ale kto ja jestem? Zwyczajny nieudacznik. Kocham cię jak wariat, a nic dla ciebie nie mogę zrobić. Strasznie mi wstyd!

Czy dobrze go znam? To mój szwagier!

Wtedy powinnam iść po rozum do głowy i go pogonić na drzewo, ale ten cwaniak tak wykręcił kota ogonem, tak zaczął ubolewać, że jest do niczego, że nie stać go, aby opłacić rachunki swojej ukochanej, że w końcu to ja zaczęłam go pocieszać i przekonywać, żeby się nie martwił, bo jakoś wszystko załatwię i wcale nie mam do niego pretensji. Znowu się popłakał prawdziwymi łzami i znowu mnie zmanipulował. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale tak było.

Kto wie, ile by to jeszcze trwało, gdyby nie przypadek… Leszek szykował się do służbowego wyjazdu, tym razem na cały tydzień. Trochę kręciłam nosem, bo akurat wtedy wymieniałam okna i szykował się w domu niezły bałagan. Potrzebowałam pomocy i męskiej ręki, tym bardziej że w pracy miałam urwanie głowy i też nie miałam czasu.

Ale Leszek stwierdził, że nie jest w stanie nic zrobić, zależy mu na jego pracy, ma widoki na awans i nie może się podkładać, bo niejeden czeka na okazję, żeby się poślizgnął. Jak zwykle uległam. Leszek wyjechał, a ja zostałam z tym całym bałaganem… Parę minut po tym, jak luby zamknął za sobą drzwi, pojawiła się ekipa remontowa z gadatliwym i wesołym majstrem.

– Pani poprzykrywa wszystkie meble, bo tu się będzie kurzyło – stwierdził. – Pani poczeka, zaraz pomogę…

Doszedł do komody, na której stały fotografie w małych antyramach i nagle zawołał.

– O matko, a ten co tu robi? On jest z pani rodziny? – patrzył na zdjęcie Leszka zrobione całkiem niedawno.

– To mój partner – powiedziałam.

– Partner? Jak to? Niemożliwe, żeby partner.

– Czemu? Nie słyszał pan o związkach partnerskich? A może pan ich nie uznaje?

– Nie o to chodzi. Ja tylko nie wiedziałem, że on się rozwiódł. Kiedy?

Teraz ja wytrzeszczyłam oczy.

– Rozwiódł? To on miał żonę?

– Miał? Chyba jeszcze ma, bo byłem u nich dwa miesiące temu i nic nie mówili, że się rozeszli. No i niedługo rodzi się im trzeci dzieciak.

– To pomyłka! Pan się na pewno myli.

– No, chyba że on ma sobowtóra, ale to mało prawdopodobne.

– Skąd pan go zna?

– Skąd? Kochana, to mój osobisty szwagier, więc znam oboje, i to bardzo dobrze. Mam być nawet chrzestnym tego malucha, co jeszcze siedzi w brzuchu u mojej siostry. Ale teraz to już nie wiem, jak będzie…

Znalazł sobie ostatnią naiwną…

Zakręciło mi się w głowie. Prawie zemdlałam. Naprawdę przeżyłam szok, ale kiedy doszłam do siebie, dowiedziałam się, że „mój” Leszek mieszka trzysta kilometrów od naszego miasta, że mniej więcej rok temu załapał się na dobrą pracę tutaj. Cwaniak, żeby nie wynajmować mieszkania, sprawę rozwiązał inaczej: znalazł sobie głupią, ślepą kochankę i robił z nią, co chciał, przy okazji oszczędzając zarobione pieniądze. Układ był dla niego idealny. Gdyby nie to, że szwagier Leszka jako podwykonawca zaczął współpracować z naszą spółdzielnią mieszkaniową i trafił właśnie do mnie, sprawa mogłaby się długo nie wydać.

Oczywiście żona Leszka o niczym nie miała pojęcia. Cieszyła się, że małżonek żyje oszczędnie i faktycznie odkłada na nowe mieszkanie, tylko nie dla mnie, a dla niej i trojga wspólnych dzieci. Szwagier Leszka opowiedział mi, jak chwaliła swojego męża, że zaradny, opiekuńczy, dobry…

– I niech pani powie, co ja mam teraz robić? – pytał wyraźnie wstrząśnięty. – Wydać skurczybyka? Ale ta moja siostra już na ostatnich nogach przed porodem i jeszcze się wszystko odbije na niej albo na dziecku…

– Spokojnie – powiedziałam. – Oczywiście wywalę go z domu, ale do pana siostry nie polecę z jęzorem, chociaż obie jesteśmy oszukane przez tego drania. Poza tym żal mi dzieci…

Rzeczy Leszka wrzuciłam do foliowych worów i wystawiłam przed blok. Napisałam esemesa, że wiem o wszystkim i że ma się mi nie pokazywać na oczy. Na drugi dzień worków nie było. Czy sam je zabrał, czy je ktoś ukradł – nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.

Jakoś się zbieram do kupy i kolejny raz sobie obiecuję, że już będę ostrożniejsza, ale czy na pewno? No, nie mam szczęścia w miłości…

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *