„Żyłam w dwóch związkach: z mężem i kochankiem. Skończyłam sama z brzuchem. Nie wiem, który z nich jest ojcem”

„Z jednej strony mąż – bezpieczna, kochana przystań. Z drugiej – namiętność, której nie potrafiłam się wyrzec. Czy miałam wyrzuty sumienia? Oczywiście! Ale nie na tyle, żeby przestać i wybrać któregoś z nich”.

Wpadłam. Po prostu wpadłam. Jak durna nastolatka, której hormony szaleją jak największy wodospad. I nie ukrywam, to był cudowny czas. Tyle że konsekwencje mojej głupoty przerosły wszystkich, a zwłaszcza mnie.

Zostałam na lodzie

– Cudownie, teraz w lewo. Ekstra! Prawy profil poproszę. Super. A teraz okręć się jak księżniczka i niech ta suknia tańczy! O tak! Doskonale. Nawet nie wiesz, jaka jesteś piękna!

Faktycznie, nie wiedziałam. To znaczy trochę wiedziałam, bo w końcu byłam świeżo poślubioną panną młodą, która przyszła do fotografa na sesję zdjęciową. Ale to nie rodzina i nie nowo poślubiony małżonek sprawili, że poczułam się jak księżniczka. To sprawił on. Kamil.

Znajomy znajomego znajomego. Ktoś nam go polecił, mówiąc, że jest znakomity. I był. Cały ślub w kościele, całe wesele. Chodził za nami krok w krok, dokumentując każdy nasz ruch. A potem – dwa dni później – sesja w jego studiu. Najpierw ja i mąż. Jedno ujęcie za drugim. Po 2 godzinach Robert musiał wracać do pracy. Zostałam ja.

– Nawet nie wiesz, jaka jesteś piękna! – te słowa cały czas brzmiały mi to w głowie, gdy w końcu zmęczona padłam na fotel.

Kamil podszedł bez słowa i wręczył mi kieliszek musującego wina.

– Nie wiem… Chyba nie powinnam – zawahałam się.

– Może i nie, a może i tak. Ale w końcu to wciąż jest czas świętowania, czyż nie? – uśmiechnął się, siadając obok.

I tak spędziliśmy co najmniej kolejną godzinę. Wypiliśmy to musujące coś, porozmawialiśmy o życiu, śmierci i sensie wszystkiego. W końcu wstałam. Poczułam, że od nadmiaru bąbelków i emocji ugięły się pode mną nogi. Może bym nawet upadła w tej pięknej sukni pętającej mnie od góry do dołu, gdyby nie on. Złapał mnie ot tak, żeby pomóc. A ja? A ja go pocałowałam. Nie wiem dlaczego. Stres związany ze ślubem? Zmęczenie tańczeniem przed obiektywem? Wino?

Tak czy siak, stało się, a Kamil się nie opierał

Zdecydowanie nie. Wziął mnie w objęcia i jeszcze raz wyszeptał, że jestem taka piękna… Po kilku sekundach tego dziwnego transu oprzytomniałam. Poprawiłam sukienkę, dłońmi potarłam twarz, jakbym chciała się wybudzić ze złego snu. I wybiegłam na klatkę schodową.

Po drodze złapałam tylko torbę z normalnymi, codziennymi ciuchami. Żeby się przebrać, nie starczyło mi odwagi. Na półpiętrze usiadłam, zadzwoniłam po taksówkę. Widząc roztrzepaną pannę młodą, facet nawet się za bardzo nie zdziwił, widocznie woził już cięższe przypadki. W domu szybko się przebrałam, powiedziałam, że mam gigantyczną migrenę i zamknęłam się w sypialni. Niezły miodowy miesiąc, co?

Trudno. Obudziłam się w środku nocy, nawet jeszcze nie świtało. Co ja robię? Przecież dopiero co wzięłam ślub, a w dodatku kocham mojego męża! Co mnie opętało? Przewracałam się z boku na bok chyba ze 2 godziny. Dopiero przy porannej kawie, kiedy zasiedliśmy z Robertem przy stole, nieco oprzytomniałam. Jednym uchem słuchałam, jak to za parę dni musi jechać w delegację. Jednocześnie cały czas myślałam o tym, co zrobiłam.

W końcu doszłam do wniosku, że najwyraźniej opętał mnie jakiś koszmarny diabeł i OK, stało się, ale dosyć tego. Trzeba przestać o tym myśleć i skupić się wreszcie na remoncie, który mieliśmy zamiar zrobić. Robert pracował gdzieś poza miastem, a ja myślałam.

Glazura. Kamil. Taka zielona czy raczej brązowa. Panele. Kamil. Te ciemne, brązowe, obojgu nam się podobały. Będzie widać kurz, ale trudno. Kamil. Farba jasna, żeby rozświetlić wnętrza. Kamil. Byle nie żółta, ta kremowa jest w sam raz. Kamil.

Tydzień bez Roberta minął jak z bicza strzelił

Cały czas miotałam się między tym, co miałam do załatwienia, a tym, co wciąż nie chciało mi wyjść z głowy. Dzień przed powrotem męża odebrałam telefon. Kamil. Aż mi serce podskoczyło do gardła, ale powiedziałam jak gdyby nigdy nic:

– Cześć, dzień dobry, co tam?

– Witaj. Mam już wasze zdjęcia.

– A, tak, świetnie. To jakoś odbierzemy, dziękuję, że dałeś znać – mówiłam radośnie, chociaż tak naprawdę ręce mi się trzęsły z dziwnego podniecenia.

Wieczór po powrocie Roberta spędziliśmy w kuchni. Zrobiłam jego ulubioną zapiekankę. Rzucił się na nią, jakby przez ten tydzień nic nie jadł. Opowiadał o jakichś spotkaniach, konferencjach. Z jednej strony cieszyłam się, że już jest, z drugiej – wciąż nie mogłam zapomnieć o Kamilu.

– Słuchaj, tak przy okazji – powiedziałam, kiedy już zaczęliśmy zbierać talerze. – Ten fotograf ma już zdjęcia, więc…

– Super! – uśmiechnął się. – To w takim razie niech prześle, pooglądamy.

– No tak, ale on mówił, że one są jakieś wielkie i nagrał je na płyty. Więc jutro podjadę i odbiorę…

– A może ja? Mam chyba po drodze.

– Daj spokój, ja i tak nie mam nic innego do roboty, chętnie się ruszę. A może przy okazji zahaczę o ten sklep z farbami.

Gadka szmatka, prawda? Niby nic. Ale ja aż drżałam w środku. W końcu mam pretekst, żeby go odwiedzić. Nareszcie nie będę myśleć, jak ta głupia, tylko zobaczę go na własne oczy. A jak zobaczę, to co wtedy? Jak się zachowam? Co on zrobi? Czy pamięta tamten dzień? Czy może ma to w nosie, podczas gdy ja rozpamiętuję jak ta durna każdą sekundę?

Następny poranek był pracowity

Robiłam wszystko, żeby wyglądać zjawiskowo. Włosy, makijaż, paznokcie, perfumy. Może te, może tamte. Jak głupia nastolatka, serio. Sama byłam zdziwiona. Z duszą na ramieniu wspięłam się na 3. piętro w kamienicy, w której mieszkał i pracował. Dzwonek, sekundy oczekiwania i… on. Boże, czułam, że mam miękkie nogi. Jak na pierwszej randce jakieś 15 lat temu.

– Hej, ja po te zdjęcia…

Tyle zdążyłam powiedzieć. A on tak po prostu, bez słowa, porwał mnie w ramiona i poprowadził gdzieś do środka mieszkania. Czy to była kuchnia, czy może sypialnia? Było mi wszystko jedno. Nie protestowałam ani przez sekundę. Pocałunki, ręce błądzące po ciele, by zrzucić ze mnie te wszystkie ubrania, które tak starannie dobierałam. Oddechy, bicie serc, narastające podniecenie. Co było dalej? Dzika namiętność jak w najlepszych romansidłach.

– To było… – wydusiłam w końcu, wyłażąc z pościeli i wkładając bluzkę.

– Wiem, co najmniej niestosowne – uśmiechnął się, wciąż leżąc pod kołdrą. – Ale wiesz, od tamtego dnia nie mogłem przestać o tobie myśleć.

– No to wymyśliłeś. I fakt, to było niestosowne – też nie mogłam powstrzymać uśmiechu. – Zdarzyło się jakimś cudem, ale to chyba już wystarczy. Daj mi te zdjęcia i znikam, OK?

– Jasne, jeśli tak chcesz.

Nie, nie chciałam znikać!

Chciałam tam zostać przez cały dzień i kolejną noc. Ale kochałam swojego męża, w końcu nie wyszłam za niego z przypadku. Niestety, to nie Robert, ale to Kamil budził we mnie coś, czego tamten nie był w stanie obudzić. Ubrałam się niechętnie. Wzięłam płyty z fotografiami. I wyszłam.

Boże, spraw, żebym o nim zapomniała, żeby to był jeden jedyny raz... Niestety, niektóre modlitwy nie zostają wysłuchane. Nie mogłam zapomnieć o Kamilu. Zasypiając, budząc się, a nawet kochając z mężem, czułam dotyk tamtego, jego oddech, jego zapach. Wciąż patrzyłam na wyświetlacz telefonu, wciąż czekałam na jakiś kontakt. Odezwał się po tygodniu.

„Pragnę” – napisał.

Jasna cholera, ja też pragnęłam. Pojechałam tam następnego dnia. Robertowi coś ściemniłam, że zamówienie, że płytki czy inne panele, że coś tam muszę sprawdzić. Spędziłam u Kamila cały dzień. Nie chcę nawet mówić, co się działo. To było dla mnie jak cudowny sen, z którego nie chciałam się obudzić. I tak się nie budziłam przez cały kolejny rok. Żyłam w trójkącie, który sama sobie stworzyłam.

Z jednej strony mąż – bezpieczna, kochana przystań. Z drugiej – namiętność, której nie potrafiłam się wyrzec. Czy miałam wyrzuty sumienia? Oczywiście! Każdego razu, kiedy wracałam od tamtego i czułam na nim swój zapach.

Każdego razu, kiedy Robert chciał mnie przytulić albo się ze mną kochać. Widziałam, że z dnia na dzień moje relacje z mężem są coraz chłodniejsze.

Oddaliliśmy się od siebie

Spotykaliśmy przy kolacji, czasem o czymś tam rozmawialiśmy, oglądaliśmy jakieś filmy. Ale byliśmy sobie coraz bardziej obcy. On zajęty pracą, ja zajęta myśleniem o kochanku. Po roku mniej więcej nadszedł ten dzień. Już 2 tygodnie spóźniała mi się miesiączka. Nic specjalnego, zdarza się. Ja jednak postanowiłam zrobić test. I co? Kreseczki.

– No, jasna cholera – mruknęłam wkurzona do siebie. – Cudownie…

Może i cudownie. Chciałam mieć dziecko. Robert też, kiedyś o tym rozmawialiśmy. Tylko że teraz nie byłam w stanie stwierdzić, kto jest tatą tego dziecka… Musiałam zdecydować, co zrobić. Pojechałam do Kamila.

– O fajnie, że jesteś – powiedział, otwierając drzwi. – Wejdź, musimy pogadać.

Ekstra. Niezły wstęp. Mimo to weszłam do środka. Tym razem bez namiętnych pocałunków, bez padania sobie w objęcia. Podał mi kawę, usiadłam w fotelu.

– Poznałem kogoś…

– Jestem w ciąży…

Te dwa zdania padły w zasadzie równocześnie. Oboje zastygliśmy w zdumieniu. Patrzyliśmy na siebie kilkanaście sekund.

– Ale… – zaczął Kamil. – Przecież my…

– Tak, owszem, ale dobrze wiesz, że nie zawsze to działa – dobrze wiedziałam, że ma na myśli antykoncepcję.

– To jednak nie znaczy, że to ja jestem ojcem – powiedział, a ja poczułam, jakbym dostała w twarz.

– Nie znaczy. Chociaż prawda jest taka, że to z tobą spędzam więcej czasu w łóżku niż z moim mężem – prychnęłam, nagle zła. – Chociaż jak się okazuje, nie tylko mnie do tego łóżka zabierasz!

– Dorota… proszę… Jestem wolny od lat, miewam rozmaite przygody…

– Przygody? Ja też jestem przygodą?! – zaczęłam wściekać się coraz bardziej.

– Oboje wiedzieliśmy, na co się godzimy. Masz męża, a to między nami… – zawiesił głos. – To było fajne, cudowne, niesamowite, owszem. Ale poznałem kogoś, z kim chcę czegoś więcej i…

– Oczywiście. Życzę wam w takim razie szczęścia i pomyślności!

Niewiele myśląc, wzięłam ze stolika filiżankę z kawą i walnęłam nią o ścianę. Wybiegając z pokoju, widziałam, jak ciecz spływa po jakże ekskluzywnej tapecie. I tak jak mniej więcej rok temu znowu siedziałam na klatce schodowej.

Tym razem płakałam, wręcz szlochałam

Tak jak wtedy zadzwoniłam po taksówkę i tak jak wtedy facet zupełnie się nie dziwił ryczącej na tylnym siedzeniu kobiecie.

W domu wzięłam prysznic, ogarnęłam się. Zrobiłam zapiekankę. Zastawiłam stół. Po godzinie zjawił się Robert. Ani buziaka, ani pocałuj mnie w nos. Poszedł do łazienki, potem do pokoju. Po kwadransie zjawił się w kuchni.

– Co to? – zapytał zimno, wskazując na stół. – Coś świętujemy?

– Coś bym ci chciała powiedzieć – uśmiechnęłam się. – Nie ma co owijać w bawełnę. Jestem w ciąży.

– Naprawdę? – usiadł za stołem i wziął kawałek grzanki. – Ale ze mną czy z nim?

– Co? – wydusiłam z siebie ledwo i opadłam na krzesło.

– Jakie co? – zaśmiał się nerwowo. – Czy ty naprawdę myślisz, że jestem niewidomy? Że nie widzę, jak się ciągle wymykasz? Że nie zauważam telefonów, SMS–ów? Że jak się do ciebie zbliżam, to masz ciarki, niekoniecznie z podniecenia?

Przeżuwał kolejne kęsy jedzenia, a ja z każdym jego słowem czułam, jak uchodzi ze mnie powietrze. Boże drogi, może miał rację. Może było po mnie widać, że cała moja namiętność jest skierowana zupełnie nie tutaj. Kryłam się, robiłam, co mogłam, ale trudno, żeby inteligentny, rozgarnięty facet w końcu się nie zorientował, że coś w tym wszystkim nie gra.

– Nie zaprzeczaj. Chociaż w sumie dobrze się składa, bo ja też chciałem ci coś powiedzieć – grzanka aż chrupała z wściekłości. – Poznałem kogoś innego. Nieważne, kto i gdzie. Nieważne jak. Ona wie, że jestem w związku i zgadza się poczekać. Długo nie będzie musiała najwyraźniej, skoro zamierzasz rozpocząć nowe życie.

Robert wstał od stołu i  poszedł do pokoju. Ja siedziałam w kuchni jak skamieniała. Po kwadransie wyszedł z walizką.

– Zabieram najpotrzebniejsze rzeczy. Kluczy na razie ci nie oddaję, bo będę musiał wrócić po jakieś inne graty. Ale oczywiście dam znać kiedy, i fajnie, jakby akurat cię tu nie było.

I tyle. Walnięcie drzwi, cisza. Tykający zegar. Jakaś muzyka dochodząca z bloku naprzeciwko. A w tym wszystkim ja. W kuchni. Niczym posąg. I milion myśli. Co zrobiłam? Dlaczego podjęłam takie decyzje? Jak mogłam tak zawieść męża, którego kochałam? Jak wdać się w tak głupią relację kompletnie bez przyszłości? Nie wiem, jak dotrwałam do końca dnia. Jakbym była w jakimś transie. Czułam się zbrukana, zhańbiona, zmasakrowana, zraniona.

I wiedziałam, że to wszystko moja wina

Moja, ale nie jego lub jej – z taką myślą obudziłam się kolejnego dnia. To moje decyzje i moje dramaty. Dałam ciała, zrobiłam nie to, co powinnam. Teraz jednak nie ja się liczę najbardziej, tylko ten mały człowiek, który się we mnie zasiedlił. Kto jest jego tatą?

Nie wiem. Może się dowiem, może nie, są badania. W tej chwili to nieistotne. Ważne, żeby się ogarnąć. Napisałam do Roberta po miesiącu. Spokojnie, bez emocji. Że chcę sprzedać mieszkanie, podzielić się pieniędzmi. Że zamierzam się przeprowadzić do rodziców i tam urodzić i wychować dziecko. Do Kamila też napisałam. Że to były piękne chwile, za które dziękuję. I że żałuję, że tak się to skończyło. Na razie nie odpisał ani jeden, ani drugi.

A ja od 2 tygodni siedzę na tej tak zwanej wiosce, łapię promienie słońca, dopóki jeszcze mogę, bo w bardziej zaawansowanej ciąży to już będzie niewskazane. Próbuję złapać jakąś równowagę. Mama przynosi mi herbatę, dba, żebym dużo jadła. Nie pyta o szczegóły. Po prostu przytula. I za to jestem jej wdzięczna, jeszcze nie umiem powiedzieć jej wszystkiego. I serio, nie wiem, co będzie dalej. Tymczasem głaszczę się po coraz większym brzuchu, pożeram kolejnego pączka i myślę, że może jeszcze będzie dobrze.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *