Niebo… Moim jest dom opieki dla starych i samotnych. Tak, dokładnie tak jest: mam tu pokoik dwa na dwa, wąskie łóżko, ale ja jestem szczupła, to wystarczy, i szafę w ścianie.
Jeszcze stolik i półka, czyli niby nic, ale kiedy otworzyłam drzwi i zobaczyłam, że to od teraz będzie tylko dla mnie, pomyślałam, że nareszcie się wyzwoliłam, że za nic w świecie nie chcę być gdzie indziej, a już na pewno wracać, skąd przyszłam.
Tutaj jest jeszcze duży hol z fotelami i telewizorem, są łazienki z prysznicami, mała kuchenka, gdzie można sobie zaparzyć herbatę albo ziółka. Ale najważniejsze, że jest wielki, piękny ogród ze starymi kasztanami i lipami, pod którymi ustawiono ławeczki.
Jedzenie jest dobre, czysto podane, a najwspanialsze w tym jest to, że sobie po prostu siadam przy stoliku i podstawiają mi po nos pełne talerze. Całe życie to ja stałam przy garach, smażyłam, kroiłam, podtykałam, dogadzałam.
Teraz czuję się jak królowa
I nikt nie marudzi, że przesoliłam albo nie dosoliłam, albo że jest za zimne, za ciepłe…Nikt nie grzebie widelcem w surówce, nie wybiera tłustego, nie mówi: „Znowu to samo? Mogła się mama postarać!”…
Przez długie lata zamiast trzasnąć patelnią o podłogę, pokornie się tłumaczyłam przed tym chamusiem, moim zięciem. Córka też… Żeby chamuś był zadowolony, też wybrzydzała: to niezdrowe, tamto wsiowe, bez polotu, bez charakteru, bez smaku… Boże.
Troje wnuków (17 lat, 10 i 4), cały dom na głowie, pranie, sprzątanie, odkurzanie po psie, który ma taką sierść, że gdyby bez przerwy nie latać ze szczotką, utonęlibyśmy w kudłach… Im się wydawało, że to wszystko się samo robiło. Wychodzili, wracali, jedli, potem zięć spał albo oglądał telewizję, a córka siadała przed komputerem i nic ich nie obchodziło.
Mam 70 lat. Do tej pory na nic nie chorowałam, ale ostatnio zdarzały mi się zawroty głowy i napady takiej dziwnej słabości, że aż musiałam przysiąść gdziekolwiek, żeby nie zemdleć.
Raz wyszłam z najmłodszym wnukiem na rowerek i nagle zrobiło mi się ciemno w oczach. Na szczęście blisko była jakaś ławka, więc tam się dowlokłam, ale w międzyczasie mały zniknął mi z oczu.
Te osiedlowe alejki są niebezpieczne, bo kierowcy wariaci wjeżdżają na nie samochodami, i zanim go znalazłam, o mało nie dostałam zawału. Serce mi waliło do wieczora na myśl, co by się mogło stać i to przeze mnie!
Wieczorem chciałam porozmawiać o tym z córką i zięciem, ale ledwo zaczęłam, już wybuchła awantura, że jestem nieodpowiedzialna, że doprowadzę w końcu do nieszczęścia, że mogę przecież jechać z dziećmi do parku, bo tam jest bezpiecznie.
Pożegnali mnie wielką awanturą
Owszem, mogę chciałam powiedzieć, ale park jest kawał drogi od nas. Trzeba wsiadać w autobus, dźwigać rowerek, torbę z piciem i jedzeniem, jakieś kurteczki albo sweterki na wypadek gdyby się zrobiło chłodno, a ja nie mam na to siły. Tak chciałam powiedzieć, ale nie wykrztusiłam ani słowa.
Kiedy po śmierci męża sprzedałam nasze gospodarstwo, las, ziemię, wielki ogród i dom – pieniądze dostała moja córka. Za to kupiła piękne mieszkanie i dla mnie, pokoik z łazienką w kamienicy niedaleko ich bloku. Ten pokoik stał pusty, bo zamieszkałam u córki, ale kątem.
Nie miałam własnego miejsca, spałam na rozkładówce w pokoju najmłodszych dzieci, żeby być pod ręką. I ten pokoik stał się moim ratunkiem i wyzwoleniem, bo od dawna zerkałam na ten dom opieki stojący wśród zieleni dwie przecznice od nas.
No i po ostatniej awanturze postanowiłam, że się tam przeprowadzę. Mam emeryturę po mężu, nie jakąś bardzo wysoką, ale wystarczającą na opłacenie kosztów pobytu i był ten pokoik, moja wyłączna własność…
Więc pomyślałam, że go sprzedam. Przez chwilę bałam się, że mogę w ogóle zostać bez dachu nad głową, ale kiedy tu przyszłam i zobaczyłam, co mogę mieć zamiast tego, co mam, przestałam się wahać.
Dzięki pieniądzom ze sprzedaży mogę dopłacać do samodzielnego lokum w domu opieki. Uznałam, że warto, bo to jest tak, jakbym nadal płaciła czynsz, nic nie mając w zamian, a tutaj jestem spokojna i zadowolona.
Za ten luksus zapłaciłabym każde pieniądze!
Oczywiście, najtrudniejsze było zawiadomienie córki i zięcia, że tracą darmową pomoc domową, że od tej pory muszą zmodyfikować swoje wygodne życie i przypomnieć sobie, jak się włącza pralkę i odkurzacz, bo oni umieli obsługiwać jedynie pilota do telewizora.
Niestety, rozstaliśmy się w gniewie, ale trudno. Tęsknię za wnukami i to jest najsmutniejsze w całej historii, o której opowiadam. Mam jednak nadzieję, że wcześniej czy później je zobaczę.
W końcu ich rodzice pojmą, że babcia nie jest sprzątaczką i gosposią, że ma swoje lata, może się źle czuć, może mieć gorsze dni i nastroje, i w ogóle zasługuje na szacunek i uwagę.
A jeśli nie pojmą? Cóż, ich strata.
Najstarsza wnuczka niedługo będzie całkiem dorosła i jeśli zechce, może mnie odwiedzić. Jeśli nie zechce, jakoś to sobie wytłumaczę. Jedna ze współmieszkanek zapytała mnie, czy nie żałuję swojej decyzji.
Odpowiedziałam, że nie, że postąpiłam słusznie. A że prawie co noc śni mi się ten najmłodszy wnusio… Pocieszam się, że do nieba nie trafia się tak łatwo i że czasami trzeba za to zapłacić sporą cenę. Moją jest tęsknota.