„Ukochany mąż zginął w wypadku i zostałam sama. Mam córkę, lecz ona woli liczyć kasę i kupować samochody, niż zadbać o mamę”

„Oboje czuliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni, i to okazało się genialnym przeczuciem. Stworzyliśmy cudowne małżeństwo, spędziliśmy razem życie – już dziś tak można powiedzieć. Dziś jednak nie jest tak kolorowo…”.

Kocham mieniące się ciepłymi kolorami liście. Złoto, złoto, wielka obfitość złotego kruszcu, a w nim delikatnie osadzone klejnoty: żółte topazy i bursztyny, płomienne rubiny, korale i jaspisy, bronzyty, bawole oka, tygrysie oka. Wiszą na drzewach jak kolie mitycznych królowych, skrzą się boskim blaskiem. Jesień to sen jubilera. Olśniewający spektakl stworzony z barw, światła, nastroju.

Jesienią się urodziłam i każdego roku rodzę się niejako na nowo – jeszcze raz i jeszcze raz. To jesienią najczęściej ponownie wchodzę w kluczowe momenty swojego życia. Jak w płynny bursztyn. Zastygam w nim i trwam. Jesień daje mi siłę, uzbraja w bogactwo.

Na początku października wzięliśmy ślub

Swojego męża poznałam piątego września, trzydzieści osiem lat temu. Dawno, ale pamiętam wszystko doskonale, każdy szczegół, drobiazg. To było na studenckim spotkaniu, on przyszedł z dziewczyną, ja z chłopakiem.

Zanim umówiliśmy się na pierwszą randkę, minął pełen podniecenia miesiąc, w trakcie którego oboje skończyliśmy wcześniejsze uczuciowe relacje. Oboje czuliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni, i to okazało się genialnym przeczuciem. Stworzyliśmy cudowne małżeństwo, spędziliśmy razem życie – już dziś tak można powiedzieć.

Liście szeleściły pod nogami, gdy pierwszy raz spacerowaliśmy po łazienkowskim parku i zakochiwaliśmy się w sobie bez pamięci. Ten szelest słyszę po dziś dzień.
Dokładnie trzy lata później na początku października wzięliśmy ślub. Po niecałym roku przyszła na świat nasza córka Agnieszka.

Październik był dla nas miesiącem celebracji, urodzin, rocznic, szampana i wystawnych kolacji. I dla mnie takim pozostał. Tylko że teraz świętuję sama i bez szampana, w nastroju melancholii, która na szczęście w miarę upływu czasu staje się mniej bolesna – Jarek zginął w katastrofie samochodowej trzy i pół roku temu.

A moja córka nie jest sentymentalnym typem i jeśli cokolwiek celebruje, to awans w pracy, podwyżkę, kupno nowego bmw, koniecznie czarnego. Jeśli już zachwyca ją złoto, to na szyi, palcach, w uszach, ale nie na drzewach.

Niezbadane są wędrówki genów

A ja… ja cała topię się w jesieni. Godzinami obserwuję drzewo za oknem i liczę liście, które pozostały. Te na czubkach gałęzi już zżółkły, ale we wnętrzu korony wciąż jeszcze zielono, jak dobrze. Przymrozek. Na szczęście lekki, bo gdyby bardziej ścisnęło, pospadałyby i zielone. Ale i tak nieustannie kapie złoty deszcz. Spada tak cicho.

Wszystko odbywa się jak na obrazie Moneta, tylko żywym. Piję kawę, patrzę przez okno i jestem na swój sposób szczęśliwa. Naprawdę niczego więcej mi już teraz nie trzeba – wystarczy patrzenie. Nieważne, czy świeci słońce, czy chmury zakrywają niebo, one też mają w sobie piękno.

Kto powiedział, że niebo musi być zawsze niebieskie? To dopiero byłoby nudne, są przecież inne kolory. Podoba mi się, gdy pada deszcz i rozmywa kontury wszystkiego, podoba mi się wiatr, który czyni obraz wartkim i dynamicznym, ale szczególnie podobają mi się poranne i wieczorne mgły, są skoncentrowaną ciszą i bezruchem.

Z mojego bezruchu wyrywa mnie telefon. Biorę słuchawkę z niechęcią, ani chybi jakiś intruz, reklama albo co, nie dadzą człowiekowi spokoju. Tymczasem wyświetla mi się Maciek.

– No, cześć, ciotka. Jak tam zdrówko? Humor dopisuje?

– A dziękuję, czuję się świetnie. Wszystko gra – odpowiadam.

– To się cieszę, bo mam propozycję. Co byś powiedziała na krótki wypad za miasto? Ze mną i Korkiem? Odwołali mi zajęcia i oto nagle dysponuję kilkoma wolnymi godzinami oraz psem. Jak również samochodem, bo tata ostatnio nie jeździ, wzrok mu się popsuł.

– Ale Maćku, na pewno masz co robić i bez towarzystwa starej ciotki. Umów się z jakąś dziewczyną.

Uśmiechnęłam się do siebie

– Szczerze mówiąc – sam bym pojechał do lasu, jest taka śliczna pogoda. A dziewczyny to raczej do kawiarni wolą. Chodzi mi po głowie Puszcza Kampinoska, dawno tam nie byliśmy. To co? Za ile będziesz gotowa? Dasz radę sama się wyszykować?

– Też mi szykowanie, mogę być gotowa za chwilę. Jeśli tylko pomożesz wyjechać tym cholernym wózkiem…

– No jak nie pomogę? Zawsze jakoś dajemy radę, to i dziś damy. Zaraz u ciebie będziemy. Za piętnaście minut. I prujemy.

Kochany smarkacz, że też mu się chce, jemu jedynemu. Nie dziwię się, z tym wózkiem to naprawdę niełatwo, trochę trzeba się uprzeć, żeby wyruszyć w świat. No więc jadę. Ależ jestem podniecona, nie wychyliłam nosa z domu – od ilu tygodni? Nieważne. Czeka na mnie jesień. Sen jubilera.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *