Marka poznałam na imprezie u wspólnych znajomych. Przystojniak, flirciarz i kobieciarz, jak mówiły plotki, ale ja, zakochana i naiwna, wierzyłam, że przy mnie się ustatkuje.
Chodziliśmy ze sobą trzy lata i był to czas gorącej miłości, kłótni, rozstań i powrotów. Coś nas do siebie ciągnęło i odpychało zarazem. Na piątym roku zaszłam w ciążę. Bałam się, co teraz będzie, ale Marek zachował się jak na porządnego faceta przystało: przyszedł z kwiatami i pierścionkiem. Owszem, miałam wątpliwości, ale przyjęłam oświadczyny.Polki.pl – strefa okazji i inspiracji:
Przez pierwsze wspólne lata było ciężko, ale dobrze. Uwielbialiśmy naszą Kasię, a dzięki pomocy mojej mamy mogliśmy pracować. Marek odwalał najgorszą robotę w biurze projektowym. Ja pracowałam w szpitalu. Wieczorami snuliśmy plany o małym domku na Mazurach, w pobliżu jeziora pełnego ryb. Marek lubił wędkować i chciał tam z czasem wybudować pensjonat. Z każdej pensji odkładaliśmy na ten cel trochę grosza i w końcu zaczęliśmy budowę. Oczywiście Marek zrobił projekt.
Nagle mnie zdradził
Pierwszą kochankę mojego męża przebolałam. To znaczy wściekłam się, ale on przepraszał, kajał się, tłumaczył, że to już skończone, że to był tylko taki pozbawiony uczuć skok w bok, że tylko nas kocha. To czemu, draniu, nie pomyślałeś o nas wcześniej? Zanim wskoczyłeś jej do łóżka! Czułam się, jakby napluł mi w twarz i powiedział, że to niechcący, że to się nie liczy. Czułam się zbrukana i w jakimś sensie ograbiona ze swojej kobiecości, ale zacisnęłam zęby. Mieliśmy przecież Kasię.
Tyle że już nie ufałam mężowi tak jak kiedyś. Nie to, żebym nie chciała, jednak po jego zdradzie pozostała we mnie zadra, która kłuła, ilekroć spóźniał się na obiad, wyjeżdżał w delegację albo zrobił cokolwiek, co odbiegało od codziennej rutyny. Brzydziłam się tym, co robię, ale zaczęłam go sprawdzać.
Przyłapałam go
Potem pojawiły się wieczorami głuche telefony na numer stacjonarny. Gdy odbierałam ja – cisza; gdy odbierał Marek – rozmowa ściszonym głosem. Mówił, że to kumpel z pracy, ale nie wierzyłam. Potem zaczął chować przede mną komórkę, a później znikać. Kiedyś pojechałam za nim i widziałam, gdzie i w jakim mieszkaniu znika.
To była niedziela, dobrze pamiętam. Marek miał jakieś dodatkowe zlecenie i ponoć pojechał do klienta omówić szczegóły. Jako projektant dorabiał trochę na boku. Odczekałam godzinę i udałam się pod adres, który już znałam. Kasia została z moją mamą. Wspinałam się po schodach z bijącym szybko sercem. Bałam się tego, co mogę tam zastać.
– Tak, słucham?
Zatkało mnie. Miałam przygotowaną historyjkę, ale w jednej chwili jakby przeciąg wywiał mi ją z głowy.
– Jestem z gazowni – rzuciłam pierwszą z brzegu myśl. – Sprawdzamy, bo były doniesienia o wyciekach gazu. Dzwonili pani sąsiedzi.
Kobieta wpuściła mnie, wzruszywszy ramionami.
– U nas nic nie czuć, ale proszę sprawdzić.
– Gdzie jest kuchnia? – nie wychodziłam z roli.
Nim zdążyła zareagować, otworzyłam drzwi jakiegoś pokoju, a tam w łóżku leżał Marek, nagi i gotowy do akcji. Udał, że mnie nie zna.
Za mną do sypialni wbiegła właścicielka mieszkania.
– To nie kuchnia! Proszę wyjść!
Wyszłam. Sama nie wiem, jak wróciłam do domu.
Ukarał mnie
Marka nie widziałam przez kilka następnych dni. Zjawił się w końcu i jakbym to ja zrobiła coś złego, uderzył mnie w twarz. Przytrzymał, gdy się zachwiałam, i poprawił w drugi policzek. Byłam w takim szoku, że nawet nie płakałam, nie krzyczałam. A potem musiałam przywyknąć do nowego stylu rozmowy.
Udawałam, że jest dobrze. Wstydziłam się przed rodzicami, sąsiadami i znajomymi. Że to robi, że mu na to pozwalam, że jak głupia mam nadzieję na poprawę sytuacji. Siniaki przykrywałam pudrem, a gdy się nie dało, mówiłam, że spadłam ze schodów, poślizgnęłam się na ulicy albo że jestem niezdarą i chyba muszę sobie zbadać błędnik. Typowe wymówki maltretowanej kobiety, która wciąż ma nadzieję, że jej dawny mąż wróci.
Niewierność to jednak inny kaliber niż przemoc fizyczna. Albo wcześniej udawał, albo tak się zmienił. Gdy kazałam mu się wynosić z domu – lanie. Gdy wymieniłam zamki w drzwiach, przyszedł z policją i dopiero później mnie zbił. Kasia zaczęła się moczyć w nocy, bo i dla naszej córeczki to był koszmar, choć na szczęście jej nigdy nie tknął. Niemniej teraz spędzała więcej czasu u moich rodziców niż we własnym domu. Dla jej dobra, żeby nie widziała tego, co się dzieje. Oczywiście przed mamą nie udało mi się ukryć prawdy i kazała mi się natychmiast wyprowadzić, zanim stanie się coś złego.
Był nieobliczalny
Przygotowałam swoją ucieczkę w tajemnicy, ale Marek musiał się czegoś domyślić, bo gdy wyszłam z walizkami, już na mnie czekał, choć miał być w pracy. Wepchnął mnie do samochodu i wywiózł na Mazury. Nasz domek był już wtedy prawie skończony. Marek sam go zaprojektował i dodał pewien szczegół, o którym nic mi nie powiedział. Gdybym wiedziała, co planuje, broniłabym się, ale nie sądziłam, że jest zdolny do aż takiego okrucieństwa.
Zaciągnął mnie do piwnicy.
– Posiedzisz tu, to zmiękniesz – w jego głosie czaiło się szaleństwo. – Nie odchodzi się ode mnie, rozumiesz? Nie ode mnie!
– Coś ty, Marek… Co ty bredzisz? Wypuść mnie!
Nie dokończyłam. Uderzył mnie w twarz pięścią, a potem tak mnie zbił, że straciłam przytomność. Gdy się obudziłam, dojrzałam solidne metalowe drzwi, których ostatnio tu nie było. Próbowałam je otworzyć, ale na próżno.
Przychodził do mnie co jakiś czas przynosił jedzenie i pastwił się tak, że nie chcę o tym pamiętać. Miałam wodę i niewielką umywalkę, kilka koców. Na co liczył? Że się bezwolnie poddam? Że mnie tu zakatuje na śmierć? A jednak mnie nie znał. Musiałam zawalczyć dla córki.
Miałam ogromną wolę walki
Zaatakowałam go, gdy zniechęcony brakiem reakcji przestał mnie okładać i usiadł, by odpocząć. Uderzyłam go cegłą, którą znalazłam w kącie piwnicy. Przeoczył taki szczegół. Stracił przytomność, a ja uciekłam.
Zabrałam mu klucz od drzwi i samochodu i pojechałam do najbliższego miasta. Byłam w takim stanie, że spowodowałam wypadek i zemdlałam. W szpitalu opowiedziałam policji, co się stało. Wtedy też przyjechali rodzice i Kasia. Wszyscy płakaliśmy.
Okazało się, że minęły cztery dni i że rodzice mnie szukali. Nawet byli w domku na Mazurach, ale nic nie wzbudziło ich podejrzeń. Mój mąż spokojnie stwierdził, że spakowałam walizki i gdzieś wyjechałam. Uwierzyli, a w każdym razie nie mieli dowodów, że jest inaczej. Później dowiedziałam się, że ściany w piwnicy były wygłuszone, dlatego nikt nie słyszał moich krzyków. Mogłam być też w tym czasie nieprzytomna.
Opowiedziałam policji wszystko ze szczegółami, a mój mąż z rozbitą głową trafił prosto za kratki. Mam nadzieję, że dostanie solidny wyrok za to wszystko, co mi zrobił. A ja przestanę się bać.