Zawsze uwielbialiśmy dawać sobie prezenty na Wigilię. Zwykle były to ładne drobiazgi albo jakieś praktyczne rzeczy. Gdy nasz synek był mały, sadzaliśmy go pod choinką. Wciąż pamiętamy jego radosną minę, kiedy w paczce znajdował dokładnie to, co zamówił w liście do Świętego Mikołaja. Później pojawiła się jeszcze nasza córka. Jej prezenty były zupełnie inne. Uwielbiałam wybierać dla niej lalki, bo kiedy ja byłam dzieckiem, w naszych sklepach takich nie było.
Te Święta miały być wyjątkowe, bo syn obiecał przedstawić nam swoją dziewczynę. Już się z mężem o niego martwiliśmy, bo miał trzydzieści lat, ale ani żony, ani dzieci. Poświęcił się studiom i pracy. Na nasze pytania, dlaczego jeszcze się nie żeni, odpowiadał, że jeszcze nie znalazł tej jedynej. Może to właśnie ona, ta tajemnicza nieznajoma, była „tą jedyną”?
Nasza córka była całkowitym przeciwieństwem swojego brata, więc w wieku 20 lat wyszła za mąż za kolegę z roku. Ani ona, ani my z mężem nie uważaliśmy wcale, że to za wcześnie. Zwłaszcza, że wkrótce urodziły nasze ukochane wnuki. W tym roku Święta, jak wszystkie poprzednie, obchodziliśmy z rodziną.
Długo myślałam, co dać ewentualnej przyszłej synowej. Nic o niej nie wiedziałam, nie miałam pojęcia, jaki ma gust i co lubi. Postanowiłam więc działać na własną rękę. Uwielbiam robić na drutach. Często sama robię dla wnuków czapki, szaliki czy sweterki, które chętnie noszą. Postanowiłam więc zrobić dla tej dziewczyny rękawiczki.
Długo przeglądałam strony z modnymi w tym sezonie modelami. Znalazłam odpowiedni wzór i zaczęłam szukać potrzebnych materiałów, żeby prezent był nie tylko ładny, ale też ciepły. Wybrałam mlecznobiałą moherową włóczkę. No i zaczęłam dziergać.
Mimo nawału codziennych obowiązków, zwłaszcza, że przed końcem roku zawsze jest dużo pracy, każdego wieczoru pracowałam nad rękawiczkami. Na szczęście udało mi się skończyć na czas i efekt był dokładnie taki, jak zaplanowałam. Na tym jednak praca się nie skończyła, trzeba było przygotować jedzenie na świąteczny stół. Na ratunek przyszła mi moja córka. Podczas gdy mąż i zięć ustawiali i dekorowali choinkę, my lepiłyśmy uszka i smażyłyśmy karpia.
Wieczorem usłyszeliśmy podjeżdżający samochód. To był nasz syn z dziewczyną. Kiedy weszli do środka, od progu uderzył mnie jej wygląd. Wyglądała jak te lalki, które kupowałam kiedyś córce, była tak samo plastikowa i sztuczna. Naprawdę taki typ urody podoba się mojemu synowi? Miała powiększone usta, przedłużone włosy i rzęsy, a jej paznokcie wyglądały jak pazury dzikiego kota, były tak samo długie i ostre. Na obojczyku miała tatuaż, jakiś napis w niezrozumiałym języku. Wieczór zapowiadał się ciekawie.
Usiedliśmy do stołu. Okazało się, że dziewczyna jest córką dziekana uczelni. Nic dziwnego, że dziewczyna tak wyglądała, bo kiedy zapytałam ją, co planuje robić w przyszłości, odpowiedziała, że będzie kosmetologiem. Wybranka mojego syna planowała upiększać, jej zdaniem, zwyczajne i przeciętne twarze.
Nadszedł czas na wymianę prezentów. Dziewczyna dała mi kremy przeciwzmarszczkowe, a mężowi butelkę dobrego koniaku. Sięgnęłam po torebkę z rękawiczkami.
– A co to za marka? – zapytała.
– Zrobiłam je dla ciebie własnymi rękami, myślę, że będą ci dobrze grzały dłonie zimą.
Dziewczyna spojrzała na nie dziwnym wzrokiem. Żując gumę, powiedziała:
– Ciekawe. Takie trochę jak w przedszkolu albo w kole gospodyń wiejskich, – zaśmiała się.
Nie spodobało mi się takie zachowanie dziewczyny. Jednak nie mnie decydować za syna, sam przecież wszystko widział.
Później postanowił zabrać dziewczynę do klubu, bo jej się u nas nudziło. Na pożegnanie syn za nią przeprosił. Wytłumaczył, że ona ma inne standardy, a rękawiczki są bardzo ładne.
Od tego czasu serce mnie boli z powodu mojego syna i jego świątecznej niespodzianki.