Dlaczego więc piszę? Bo muszę to z siebie wyrzucić. Cały ten śmietnik pytań, które nie dają mi żyć. Co masz takiego w sobie, czego ja nie mam? Bo coś musisz mieć, skoro mój mąż poleciał za tobą, a za innymi nie latał. Mniejsza zresztą o niego. To ciebie jestem ciekawa. Zastanawiam się, czy miałaś jakieś skrupuły, rozbijając nasze małżeństwo, i czy teraz kiedy już ze mną wygrałaś, dręczą cię czasem wyrzuty sumienia.
Gdybym była pewna, że się przy tobie nie rozpłaczę albo w rozpaczy nie nazwę cię pięcioliterowym słowem na „k”, sama zadzwoniłabym do ciebie. Tysiąc razy trzymałam już w ręku słuchawkę i zawsze w ostatniej chwili tchórzyłam. Spójrz, co ze mną zrobiłaś…
Zawsze myślałam, że jestem dobrym, wartościowym człowiekiem, tymczasem ty wyzwoliłaś we mnie uczucia, przez które muszę się wstydzić za samą siebie. Biblia mówi, kochajcie nieprzyjaciół waszych, a ja cię po prostu nienawidzę. I nienawidzę siebie za to, że cię nienawidzę. Sprawiłaś, że z kochanej i kochającej Ewy przeistoczyłam się w kogoś, kto nie zasługuje na miłość. Ani nawet na szacunek. Choćby tylko własny.
Być może któregoś dnia będę w stanie porozmawiać o tym z tobą spokojnie, zachowując twarz i opanowanie. Być może nawet na zakończenie tej pogawędki uściśniemy sobie dłonie i wymienimy pocałunki, muskając wargami powietrze tuż obok naszych policzków. Być może zadzwonisz do mnie następnego dnia z pytaniem, co Ala lubi na kolację, a ja podam ci przepis na ośmiornice z parówek, za którymi przepada moja córka. Bo przecież ona z pewnością będzie u was bywać. Jej Paweł nie przestał kochać. Będziesz musiała się z tym pogodzić. Tak, ty też będziesz musiała pogodzić się z czymś, na co nie masz ochoty. Ta myśl jest dla mnie pokrzepiająca.
Nie zorientowałam się, że mąż ma romans
Kiedy to się zaczęło, ty wiesz lepiej ode mnie. Musiałam być ślepa przez dłuższy czas, bo mój świadomy udział w tym dramacie trwał tylko dwa miesiące. Żaden mężczyzna nie odszedłby do kochanki, którą zna tak krótko. A już na pewno nie Paweł – ceniący sobie spokój i stabilizację. Musiałaś długo pracować nad rozbiciem naszego małżeństwa. Długo i tak dyskretnie, że w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, iż coś nie gra.
Paweł zachowywał się cały czas normalnie, to znaczy w sposób, do jakiego przyzwyczaił mnie przez 10 lat naszego małżeństwa. Czasem dzwonił z pracy, że coś mu wypadło i wróci później, czasem wpadał do domu w środku dnia, żeby się przebrać w czystą koszulę. W sypialni też wszystko było w porządku – bez wielkich wzlotów może, ale i bez rozczarowań. Wyznam ci, nie skrywając satysfakcji, że nigdy nie zawiódł mnie w łóżku. Czy wiedziałaś, że cały czas ze sobą sypialiśmy?
Jedyna zmiana, jaką zauważyłam, dotyczyła jego garderoby, a ściślej mówiąc, bielizny. Od kiedy pamiętam, Paweł nosił zwykłe bawełniane slipy. Dwa lata temu przerzucił się na jedwabne bokserki. Zagadnięty o to, powiedział, że bokserki są mniej widoczne pod spodniami od garnituru. Przyznałam mu rację. Również jego nieoczekiwany zapał do ćwiczeń nie wzbudził moich podejrzeń – mając 38 lat, jest się jeszcze za młodym na piwny brzuszek.
Pierwszy dzwonek alarmowy odezwał się w mojej głowie pewnej soboty, niecały rok temu. Stałam właśnie w kuchni, przygotowując kolację, kiedy Paweł zszedł na dół z neseserem w ręku i oznajmił, nie patrząc mi w oczy, że musi służbowo jechać do Szczecina.
– Do Szczecina? – powtórzyłam osłupiała. – Na noc?
– Mam w niedzielę rano spotkanie z jednym z naszych najważniejszych klientów – odparł, sięgając do szafy po lakierki, które miał na sobie tylko raz w życiu, podczas przyjęcia z okazji przejścia na emeryturę poprzedniego szefa. „Trudno, służba nie drużba. Nie masz się czym martwić” – odezwała się we mnie dobra żona. „Masz” – zaprzeczyła część mojej osobowości wyedukowana na brazylijskich telenowelach.
Kiedy Paweł zniknął za drzwiami, porzuciłam krojenie pomidorów i udałam się do łazienki. Kosz na brudną bieliznę był jak zwykle pełen. Przejrzałam koszule męża z całego tygodnia, szukając na nich śladów szminki, zapachu perfum, długich blond włosów. Nie znalazłam. I, co dziwne, wcale mnie to nie uspokoiło.
Jesteś lepsza niż ja…
W niedzielę wieczorem Paweł zadzwonił, żeby mi powiedzieć, iż negocjacje się przedłużyły i wróci dopiero we wtorek. Wstydząc się sama przed sobą, starannie przeszukałam kieszenie wszystkich jego garniturów. Znalazłam urwany guzik od koszuli, rachunek z restauracji, kilka wizytówek, z których żadna nie wzbudziła moich podejrzeń. Nie wiedziałam, czego szukam, ale byłam pewna, że jeśli na to natrafię, nie będę miała już wątpliwości. I tak też się stało.
Któregoś dnia, gdy Paweł był pod prysznicem („Mam kolację z naszym doradcą ubezpieczeniowym, kochanie”), znalazłam w jego portfelu numer telefonu – bez żadnej adnotacji. Mógł to oczywiście być nic nie znaczący świstek, ale intuicja podpowiedziała mi, że od czasu podpisania aktu małżeństwa nie trzymałam w dłoni ważniejszego dokumentu. Kiedy rzekoma kolacja przeciągnęła się do północy, zadzwoniłam pod zapamiętany numer.
„Dzień dobry, tu Elżbieta. Zostaw wiadomość lub zadzwoń później” – nagrany na automatycznej sekretarce głos z nikim mi się nie kojarzył, ale imię tak. Poszukałam w pamięci.
I wtedy przypomniałam sobie, co się zdarzyło trzy albo cztery miesiące wcześniej. Przyjechałam po Pawła do pracy, żeby zawieźć go do dentysty. Miał przed sobą ekstrakcję ósemki, którą trzeba było przeprowadzić w narkozie, nie mógłby więc potem prowadzić samochodu. Kiedy zjeżdżaliśmy windą, jakaś rudowłosa młoda kobieta uśmiechnęła się do mnie przyjacielsko i poklepała Pawła po ramieniu, mówiąc:
– Trzymaj się, stary.
Spytałam w samochodzie, kim jest ta tycjanowska piękność, a Paweł odparł:
– Nowy nabytek biura, Elżbieta D. Analizy finansowe.
– Niezła babka – zauważyłam.
– Może być – skinął głową mój mąż i z boleściwą miną chwycił się za szczękę.
„Niezła babka” – teraz te słowa znaczą dla mnie zupełnie coś innego niż wtedy. Lepsza ode mnie. Młodsza. Ładniejsza. Jak zapewne wiesz, też nie jestem maszkarą, nie chodzę po mieszkaniu w szlafroku i papilotach i ciągle mieszczę się w te same dżinsy, które nosiłam przed ciążą. A jednak wydaję się sobie inna od czasu, kiedy zdałam sobie sprawę z twojego istnienia. Brzydsza. Mam zmarszczki pod oczami i rozstępy na brzuchu. Nie przeszkadzały mi dotąd (Pawłowi też nie), ale teraz zadręczam się nimi, bo wiem, że twój brzuch, nie znający jeszcze ciąży, jest twardy i gładki jak spód patelni. Nienawidzę swojego odbicia w lustrze. Dlaczego mi to zrobiłaś?!
Kiedy Paweł wrócił z „kolacji”, jego włosy pachniały szamponem, którego w domu nie używamy. Znałam ten zapach, do kobiecych czasopism dołączają czasem różne próbki. Zdobyłam się na heroiczny wysiłek (to straszna rzecz, wyznać najbliższej osobie, że się jej nie ufa) i powiedziałam Pawłowi, że wiem o wszystkim.
Był strasznie zaskoczony, nawet nie próbował kręcić. Po prostu rozpłakał się i przyrzekł, że to się nigdy nie powtórzy. We łzach wyznaliśmy sobie miłość, rozgrzeszając się nawzajem z rzeczywistych i wyimaginowanych win. Kochaliśmy się tej nocy aż do rana – było cudowniej niż kiedykolwiek. Powiedział, że nic dla niego nie znaczysz.
Przebaczyłam i byłam gotowa zapomnieć. Czym go tak przywiązałaś do siebie, że jednak nie zerwał z tobą? Pomysłowością w kuchni? Wątpię, już raczej pomysłowością w łóżku, ty… Nie, wycofuję się. Przepraszam. Na pewno masz coś więcej do zaoferowania mężczyźnie niż cztery litery. Gdyby chodziło tylko o łóżko, Paweł nie straciłby głowy dla ciebie. Założę się, że – jak tysiące cudzołożnic przed tobą – wypowiedziałaś ten wyświechtany frazes: „Nie chcę rozbijać twojego małżeństwa”, na co Paweł odparł, że nasze małżeństwo już od lat tkwi w kryzysie i ty nie masz z tym nic wspólnego. Czyż nie tak było, Elżbieto?
Mam tylko jedno marzenie
Owszem, mieliśmy pewne problemy, ale które małżeństwo ich nie ma? Gdyby nie ty, jakoś byśmy sobie z nimi poradzili. Wiem, że nie ciągnęłaś go do siebie na siłę, nie zostawiłby mnie jednak, gdyby drzwi do twojej sypialni nie były tak szeroko otwarte. Tak czy inaczej, wygrałaś. Trzy tygodnie później Paweł spakował walizki i wyprowadził się, łaskawie zostawiając mnie i Ali naszą połówkę bliźniaka.
– Zrozum, muszę to przeżyć – powiedział tylko na odchodne i obiecał, że w niedzielę zabierze Alę do zoo.
Rozpłakałam się. Leżąc samotnie w nocy na pustym łóżku, gryzłam palce do krwi, wyobrażając sobie, co teraz robicie… Gdyby nie świadomość, że za ścianą śpi nieświadoma niczego Ala, pewnie bym się zabiła. Jeszcze długo miewałam takie myśli. Dopiero pomoc psychologa pozwoliła mi się z tego otrząsnąć.
Teraz próbuję odbudować poczucie własnej wartości i przekonać samą siebie, że jedna porażka nie przesądza o mojej całkowitej klęsce – jako żony, jako kobiety, jako człowieka. Pewnie kiedyś znów uwierzę, że nie jestem gorsza od ciebie, ale teraz, wyznam ci szczerze, mam tylko jedno marzenie. Chciałabym, żebyś któregoś dnia, płacząc gorzkimi łzami, musiała napisać list do młodszej i piękniejszej kochanki twojego męża.